Valentina
z niedowierzaniem wpatrywała się w szachownicę i próbowała pojąć jakim cudem
nagle jest na wygranej pozycji. Oczywiście dzięki Jasperowi, który ciągle stał
oparty o jej krzesło i wykonywał wszystkie ruchy, ale jakby nie patrzeć to
właśnie ona jest przeciwniczką Josepha. Nagle na twarzy chłopaka pojawił się
uśmiech i nim zorientowała się o co chodzi z radością przesunął pionek w stronę
Króla ojca.
- Szach i mat – powiedział z
satysfakcją i się wyprostował.
Nie uszło jego uwadze, że przez
dłuższy czas znajdował się w dość niekomfortowej pozycji i cały kark mu
zesztywniał, chociaż bardziej przejmował się tym faktem, iż było mu strasznie
gorąco. Oczywiście całą winę zrzucił na kominek, który mimo niezbyt wielkiego
ognia dostatecznie go grzał, by koszulka przykleiła się do spoconego ciała.
- Wygrałam? – spytała dziewczyna
niepewnie po czym się zaśmiała i oparła się na krześle – Ha! Wygrałam!
Tym razem krzyknęła z dumą a jej
buńczuczna postawa pokazywała, że nawet nie przyjmuje do wiadomość iż w
rzeczywistości zwycięzcą jest Jasper. Także Joseph jak i jego syn nie chcieli
uświadamiać Valentinie tego faktu pozwalając by przez tą chwilę pławiła się
swoim domniemanym intelektem. Historyk jako przegrany zaczął zbierać figury do
pudełka, by w przyszłości nie uległy one uszkodzeniu. Mimo wszystko ciągle
podziwiał jak pięknie zostały one wykonane z białego i czarnego marmuru. Był
pewien, że oddałby wszystko by posiadać chodź jedną setną tego co należy do dworu
Funhouse. Na każdym kroku spotykał zabytki, arcydzieła czy mistrzowsko wykonane
przedmioty, a o fantastycznym zbiorze biblioteki mógłby prawić poematy i pieśni
pochwalne. Z tych nagłych myśli odnośnie ksiąg wyrwała go postać jednej ze
służących. Rita bez słowa przyglądała się wszystkim, zatrzymując dłużej
spojrzenie na Valentinie, jednak po chwili z typowym dla siebie entuzjazmem
podbiegła do Jaspera uśmiechając się od ucha do ucha. Dopiero gdy zorientowała
się, że powinna zachować się inaczej było już za późno i śmiejąc się by
zatuszować swój nietakt lekko się skłoniła.
- Obiad został podany do stołu.
Jasper za każdym razem się dziwił jak
tak mała istota może wnieść do pomieszczenia tak wiele pozytywnej energii.
Dodając do tego brak skrępowania i łatwość nawiązywania kontaktów co jest
typowe dla małego dziecka. Stanowczo był pewny, że stwierdzenie „duże dziecko”
pasowało do radosnej Rity. Natomiast gdy spojrzał na Valentinę miał wrażenie,
że na krześle siedzi przeciwieństwo pokojówki. Tak jak to podczas gry widywał w
niektórych momentach kuzynka Pani Domu wydawała się pozbawiona emocji. Jakby
posiadała możliwość naciśnięcia przycisku „wyłącz” przy uczuciach. Jednak gdy
już je okazywała wydawało się, że ze zdwojoną siłą, tak by była zachowana jakaś
nieistniejąca równowaga. Oczywiście mógł się mylić mając dopiero po raz
pierwszy do czynienia z Valentiną.
- Wyglądasz na dziwnie podnieconą –
powiedziała beznamiętnie mierząc swoimi fiołkowymi oczyma dziewczynę.
- Naprawdę? A ja myślałam, że jaram
się wszystkim jak Rzym z Nerona – odpowiedziała śmiejąc się i bez skrępowania
zaczęła ciągnąć Jaspera ku wyjściu – Radzę się spieszyć, ponieważ Richi i Bezi
mają zły humor i mogą wszystko zjeść.
Joseph podniósł się z krzesła a za
jego przykładem poszła Valentina, która nie spuszczała wzroku z Rity i
posłusznie podążającego za nią Jaspera. Widocznie chciała się czegoś więcej
dowiedzieć, ponieważ bez słowa za nimi ruszyła.
- Eh chyba za stary jestem – mruknął
rozbawiony historyk i także postanowił udać się na posiłek.
- Co nagle ożyło bądź do nas
zawitało, że są oboje w złym humorze? – spytała dziewczyna doganiając ich.
- To ty nic nie wiesz? – zdziwiła się
Rita i po chwili cicho coś mruknęła. – No tak, później przyjechałaś to nie
miałaś okazji.
- Okazji na co? – zmarszczyła brwi i
weszła do jadalni.
Na stole wszystko było już
przyszykowane i potrawy tylko zapraszały do zajęcia miejsc. Valentina szybko
zauważyła, że jest o jeden komplet więcej co oznaczało gościa, chociaż nie
wiedziała za kim tak Richard jak i Bezimienna
nie przepadają. Trzeba zauważyć, że ta dwójka była swoimi przeciwieństwami jak
i posiadali inne priorytety. Blondynka nie przejmowała się niczym i chadzała
własnymi drogami, natomiast mężczyzna robił wszystko pod Elizabeth. W tym
czasie Jasper rozmyślał dlaczego mimo domniemanych licznych gości posiłek
spożywa tak niewielu, a dokładniej to tego dnia wyjątkowo do tego grona
dołączyła kuzynka Pani Domu. Natomiast rozwiązanie zagadki Valentiny wkroczyło
do salonu trzymając pod rękę Elizabeth. Samuel widząc gości skinął głową i
zajął miejsce przy stole obok krewnej.
- Moja droga poznaj naszego krewnego
Samuela Blacka, który postanowił zajechać do nas z wizytą – odezwała się po
czym spojrzała na dwóch pozostałych gości. – Mam także nadzieję, że i państwo będą
mieli okazję się poznać.
W tym momencie Richard uśmiechnął się
złośliwie co tylko mogli widzieć wszyscy oprócz jego Pani oraz nowoprzybyłego.
Młodzieniec nagle zaciekawił się tym niespotykanym zjawiskiem u lokaja, który
podawał Elizabeth półmiski by nie musiała niepotrzebnie wstawać. Nawet zaczął
się zastanawiać czy podobnych min nie strzelał gdy próbował porozmawiać z panną
Devil.
Gdy
obiad się zakończył i desery zostały skonsumowane przez gości, każdy widocznie
postanowił rozejść się w swoją stronę. Zaskakująco Valentina nie wyglądała na
zainteresowaną nowym gościem i pierwsza opuściła jadalnię, gdzie Elizabeth była
zajęta rozmową z Samuelem. Gdy tylko Joseph i Jasper podziękowali za posiłek i
weszli na korytarz o mało obaj nie wpadli na czatującą przy drzwiach
dziewczynę. Ta jedynie zgromiła ich spojrzeniem fiołkowych oczu jednak po
chwili tego zaniechała i oparła się o ścianę, jakby oczekiwała czegoś od
mężczyzn.
- Powinienem zabrać się za oględziny
dużej Sali, więc proszę mi wybaczcie – powiedział historyk i przepraszająco się
uśmiechnął.
Młodzieniec ponownie poczuł jak robi
mu się gorąco a po plecach zaczynają spływać kropelki potu. Nie rozumiał skąd
znowu ta fala ciepła, ale zaczął ją powoli przypisywać do obecności Valentiny.
Coś było w dziewczynie co dziwnie na niego oddziaływało. Miał także wrażenie,
ze i ona to dostrzega jednak w porównaniu do niego sprawia jej to jakąś
przyjemność.
- Powiedz jak to jest być niechcianym
gościem? – spytała nagle.
- Niechcianym? – powtórzył po niej
nie rozumiejąc intencji rozmówczyni.
Lekko odepchnęła się od ściany i
powolnym krokiem zmierzała do salonu, dając do zrozumienia, iż tutaj nie chce
prowadzić rozmowy. Dopiero gdy usiadł na jednej z sof, a Valentina zajęła się
otwieraniem barku postanowiła powrócić do tematu.
- No niechcianym, w końcu nikt tutaj
nie ma dla Ciebie czasu a do tego… - urwała i spojrzała na Jaspera trzymając w
jednej ręce szklankę z drinkiem. – Widać, że nie tylko tutaj ludzie nie
zwracają na Ciebie uwagi.
Z każdym jej słowem ogarniała go coraz
większe ciepło i czuł jak tym razem pot spływa mu po czole. Czyżby tak go
zdenerwowała, że zrobił się czerwony i gorący? Nie wiedział co myśleć, ponieważ
zaskakujący atak gorączki w pewien sposób przyćmiewał mu umysł.
- Nie rozumiem do czego zmierzasz? Co
chcesz przez to udowodnić – sapnął ocierając pot z czoła.
Dziewczyna z satysfakcją się
uśmiechnęła i jednym haustem opróżniła szklankę widocznie delektując się jak
płyn zaczyna palić jej przełyk.
- Aż tak jesteś niedomyślny? Kręcisz
się wszystkim pod nogami, nawet Ją irytujesz.
Nie wiedział o jaką „Ją” chodziło ale wyczuł pewną rezerwę w
głosie rozmówczyni. Czyżby kogoś obraził i o tym nie wiedział, lecz jak na
złość zaczęło mu się kręcić w głowie i nie mógł zadać nurtującego pytania.
- Valentino! – rozległ się surowy
głos, który zdaniem Jaspera odbijał się echem od ścian a zarazem mroził krew w
żyłach.
Dopiero gdy podniósł wzrok odkrył, że
właścicielką tego przerażającego głosu była Elizabeth. W jednym momencie
wszystkie zawroty głowy jak i gorąco ustały, chociaż i tak miał wrażenie, że
jest strasznie osłabiony. Do tego widok gromiącego spojrzenia Pani Domu, którą
uważał za najbardziej spokojną i pokojową istotę na świecie był zaskakujący.
- Słucham Ciebie kuzyneczko –
odezwała się niewinnie Valentina i usiadła obok młodzieńca. – To już nawet z
gośćmi rozmawiać nie mogę?
Nie dało się nie zauważyć, że te dwie
kobiety mają ze sobą pewne zatargi jak i trudności z porozumiewaniem się. Nie
wiedział czemu od razu pomyślał o sobie i ojcu gdzie panowała dość podobna
sytuacja, chociaż raczej takie emocje były tylko u Jaspera.
- Obydwie dobrze wiemy o co mi chodzi
– odpowiedziała Elizabeth mierząc wzrokiem kuzynkę.
- Panie pozwolą, że przerwę ale
widać, jak ten młodzieniec ledwo trzyma się na nogach. Odprowadzę go do jego
sypialni i do was dołączę – odezwał się Samuel.
W duchu Jasper dziękował mężczyźnie,
chociaż dopiero na jego widok czuł nieprzyjemne dreszcze. Musiał z trudem
powstrzymać swoje uprzedzenia i pozwolił by szatyn pomógł mu wyjść z salonu.
Obaj milczeli gdy z trudem wchodzili po schodach czując, że nie mogą obdarzyć
się wzajemnym zaufaniem. Gdy tylko stanęli pod drzwiami pokoju, Jasper
ostrożnie wysunął się spod podtrzymującego go ramienia.
- Dziękuję – mruknął cicho i położył
rękę na klamce.
Jednak silna dłoń mężczyzny oparła
się na drzwiach i uniemożliwiała mu dokonanie tego czego chciał. Samuel
nachylił się nad młodzieńcem i przymrużył oczy.
- Radzę Ci uważać na domowników,
nawet nie zauważysz kiedy wplączesz się w coś z czego później nikt Ciebie nie
uratuje.
Po tych słowach pozostawił Jaspera
samego, który walczył z odruchem wymiotnym. Czuł strach a to jedynie z powodu
kilku słów, chociaż miał przeczucie, że mężczyzna nie żartował. A to oznaczało,
że te wakacje nie będą normalne a dom jak i mieszkańcy musi coś skrywać.
Jednego był pewien – nie chciał wiedzieć o co dokładniej chodziło Samuelowi.
Samuel
wkroczył do salonu w najmniej odpowiednim momencie gdy obydwie kobiety odbywały
cichą wojnę. Zerknął niepewnie na stojącą za oknem butelkę wina, która jeszcze
niedawno stała w barku. Powoli zaczął wszystko pojmować i by przerwać ciszę
chrząknął, co niestety zadziałało odwrotnie niż by chciał.
- Obwiniasz mnie ale i ty także nie
jesteś całkiem niewinna – warknęła Valentina i uderzyła ręką w stół. – Sama się
zgodziłaś bym tu przybyła, więc do jasnej cholery się odczep! Trzeba było
zgadywać się z moimi rodzicami?
- Tak masz rację, lepiej się włóczyć
po świecie i wylądować w pierwszym lepszym rynsztoku – odpowiedziała jej
Elizabeth masując pulsujące skronie. – I nawet mi nie wypominaj, że teraz na to
się inaczej mówi.
- Zapomniałam, że w końcu jesteś tak
wspaniałą a zarazem zacofaną damą! Przepraszam czy dobrze trzymam filiżankę? Ah
a co u państwa? Nie możliwe chłopi się buntują? – próbowała naśladować ton głosu
swojej rozmówczyni.
- No koniec tego – postanowił urwać
temat widząc jak obydwie kobiety szykują się do walki i to nie na słowa. – Jak
się mawia z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale już wystarczy tych
kłótni.
Elizabeth ciężko westchnęła i
spojrzała przepraszająco na Samuela, który musiał być świadkiem jednej z ich
kłótni. Usiadła na fotelu natomiast mężczyzna zajął miejsce obok Valentiny,
która podobnie jak Jasper musiała powstrzymać się od dreszczy. W tej krótkiej
chwili zapomniała o zatargu z kuzynką i zapragnęła by to ona koło niej
siedziała. Jej krewny miał w sobie coś niepokojącego i nie myślała akurat o
tych wręcz kocich oczach.
- To przez mój ród, odruchowo budzę u
innych strach – nagle odpowiedział na jej niezadane pytanie. – Wszyscy podobnie
reagują więc się nie martw, chociaż nie… Jedynie Elizabeth zachowuje spokój.
Wspomniana uśmiechnęła się i
pokręciła głową tak jak nakazywała jej skromność. Nigdy nie lubiła być w
centrum uwagi jak i niepotrzebnie zachwalaną. Zwłaszcza w obecności kuzynki,
która w pewnym sensie miała kompleks zaniżonej wartości.
- Dobrze wiesz dlaczego tak jest.
Gdyby nie moje zdolności pewnie bym podobnie reagowała – odpowiedziała już
normalnym tonem.
- Czyli wszyscy z tego słynnego rodu
Black budzą niepokój? – spytała jakby od niechcenia.
- W większości i śmiało pytaj jeśli
coś ciebie gnębi. Właśnie po to jestem by uświadomić Ciebie o drugiej gałęzi
naszej rodziny.
- W takim razie dlaczego ty zadajesz
się z nami skoro inni ponoć nas nienawidzą?
Mężczyzna się zaśmiał i spojrzał w
sufit, jakby zbierał myśli i budował słowa, które zaraz wypowie.
- Bo się zmieniłem. Gdy pierwszy raz
przekroczyłem próg tego domu chciałem zabić Elizabeth…
Samuel pochodził z
rodziny Black która mimo najbliższego pokrewieństwa z rodem Devil nie
przepadała za wiodącą linią. Mieli ku temu swoje powody chociaż mimo kliku prób
złagodzenia sporu nigdy nie wybaczyli tego co się stało. Z tego powodu wszyscy
członkowie tej rodziny od małego byli uczeni, by nie zadawać się z nienawidzoną
gałęzią rodu a tym bardziej się z nimi nie bratać. Wszyscy byli w pełni
przekonani, że Funhouse powinno do nich należeć, jednak nigdy nie zgłaszali
oficjalnych roszczeń odnośnie majątku. A było to spowodowane wydarzeniem, które
miało miejsce kilka wieków wcześniej, gdy Panią Domu była założycielka ich
rodziny. Cecylia Black została wygnana ponieważ osądzono ją o pakt z diabłem i
co więcej, mówiono iż spodziewa się dziecka samego Lucyfera. Chociaż nie było
ani jednego dowodu, który by potwierdził tą plotkę to Cecylia została wyrzucona
za bramę Funhouse. Ród Devil nie przejmował się faktem, że kobieta spodziewała
się dziecka i w takim stanie może nie przeżyć. Jednak mimo to Cecylia zniosła
przeciwności losu i założyła nową gałąź rodziny sprowadzając na świat bliźniaki.
Gdy tylko jej dzieci rozumiały co się do nich mówiło i mogły zapamiętać,
zaczęła im wpajać nienawiść do pozostałych jak i upewniała je w fakcie, że to
oni są prawowitymi spadkobiercami dworu. Z powodu przewrotów historycznych
żadne z nich nie upomniało się o należny dom ale sumiennie przekazywało tę
informację swoim dzieciom. Jednak dopiero po kilku wiekach jeden z potomków
Cecyli zwanej przez innych krewnych Czarną Damą; postanowił odzyskać stracony
dwór. Był to właśnie Samuel, chociaż wtedy był jeszcze młody. Był chłopcem,
który niedawno skończył szesnaście lat i miał przeczucie, że w końcu będzie się
wyróżniał na tle rodziny. Wyjątkowo jego pokolenie było obfite, więc zazwyczaj
jako najmłodszy ginął w tłumie kuzynów czy rodzeństwa. Więc postanowił udać się
do Funhouse z jasnym zamiarem – pozbycia się aktualnie panującej Pani Domu.
Jednak gdy tylko ją ujrzał w drzwiach zapomniał o swym zamiarze, chociaż
niechęć ciągle gościła w jego sercu.
- Po prostu poczułem się spokojny i
nawet nie mogłem strawić myśli o zranieniu jej – zakończył swą dość krótką
historię.
Valentina spojrzała na Elizabeth
próbując zrozumieć jak kuzynka to uzyskała, w końcu dla niej była nudna jak
flaki z olejem a do tego zbyt staromodna. Przez chwilę przeszła jej myśl, że
posłużyła się innymi środkami, ale i z tego zrezygnowała. Zbyt dobrze znała
kuzynkę, która bardzo ceniła sobie honor jak i w pewnych kręgach była zwana
„czystą”.
- Tak o po prostu z tego
zrezygnowałeś? – nie mogła tego zrozumieć.
- Myślę, że potrzebujesz trochę czasu
by dostrzec to co ja i poczuć co to za osoba. Jestem jej do dziś wdzięczny, że
mnie przygarnęła i pozwoliła zobaczyć jaki świat jest naprawdę.
- Przesadzasz – nagle się odezwała
sama zainteresowana. – Ja jedynie dałam Ci schronienie przed twoją rodziną, ale
to ty sam podjąłeś tą walkę wewnątrz siebie. Zresztą i to były inne czasy.
- A kiedy to było dokładniej? – nie
zdążyła się w porę ugryźć w język.
Nie chciała by pomyśleli, że
zainteresowała ją ta historia. Przecież pewnie byli pewni, iż pod natchnieniem tej
opowiastki i ona się zmieni, a na to nie miała ochoty. Może nie miała
morderczych zamiarów odnośnie Elizabeth jednak nienawidziła ją z całego serca a
zarazem gdzieś tam kochała. Chociaż przy jej uczuciach trudno o czymkolwiek
mówić.
- Za niedługo minie równe dwadzieścia
pięć lat – odpowiedział w zamyśleniu.
Cichy
i niezrozumiały pomruk rozchodził się po gabinecie Pani Domu a jego sprawcą był
Richard, który zajmował się przygotowaniem wszystkiego do popołudniowej
herbatki Elizabeth. Powodem jego frustracji był najnowszy gość, do którego od
samego początku nie pałał przyjaznymi odczuciami. Już w momencie gdy go
pierwszy raz ujrzał widział przez chwilę tę rządzę mordu w oczach. Między
innymi z tego powodu nie przepadał za Samuelem, ponieważ uważał, że nie można
tak szybko się zmienić i zło zostaje na zawsze tyko ukryte głębiej w duszy. Więc
pełen sceptycznych myśli układał ciasta i inne wypieki na paterze, jednak nagle
przerwał swoją czynność i spojrzał w stronę drzwi gdzie stała Bezimienna.
Dziewczyna widocznie rozbawiona przyglądała się jak lokaj miota przekleństwami,
w końcu na co dzień stronił od wszelkich emocji.
- Jak miło usłyszeć tak wulgarne
słowa z innych ust niż moje – uśmiechnęła się i bezceremonialnie usiadła na
fotelu.
- Nie przyzwyczajaj się, w końcu nikt
ci nie odbierze twego zacnego zadania – odpowiedział z przekąsem.
Starał się nie zwracać uwagi na to,
że pokojówka niszczy jego starania w uporządkowaniu gabinetu. Richard miał
pewną manię perfekcji i uważał, że tylko idealne otoczenie jest godne jego
pani. Oczywiście z tego powodu nie raz blondynka z niego kpiła, jednak nigdy
nie brał tego do siebie. Dlatego i tym razem ignorował poczynania dziewczyny,
która widocznie chciała go wyprowadzić z równowagi.
- Niepokojące jest to jak jesteśmy
podobni – mruknęła przerzucając nogi przez podłokietnik i odchylając głowę znad
drugiego.
Mężczyzna spojrzał na nią z
niedowierzaniem jakby nagle go olśniło i odkrył, że jednak dziewczyna do
normalnych nie należy. Bezimienna jedynie teatralnie przewróciła oczyma i
zaczęła oglądać swoje paznokcie.
- Nie oszalałam i nawet nie próbuj
szukać jakiegoś psychiatry – burknęła pod nosem. – Specjalnie starasz się nie
dostrzegać naszych podobieństw, jednak to nie zmienia faktu, że one istnieją.
- Masz zwidy – odpowiedział sucho i
skupił wzrok na ciastach, by tylko nie patrzeć w oczy blondynki.
Pokojówka wyprostowała się na fotelu
a na jej twarzy pojawił się niepokojący uśmiech. Powoli nachyliła się nad
stolikiem próbując spojrzeć na lokaja, jednak widząc, że tak nic nie zdziała
uśmiechnęła się szerzej.
- Czyli halucynacją jest także to, że
Elizabeth siedzi z Samuelem, który chciał ją zabić?
Nawet jeśli spodziewała się takiej
reakcji to i tak nie mogła się powstrzymać od dreszczy. Widok czerwonych
tęczówek Richarda, które patrzyły na nią wręcz z rządzą mordu powodował u niej
lekki niepokój. Jednak nie to ją najbardziej przerażało, ponieważ było coś
jeszcze gorszego.
- Przestań! – krzyknęła i zatkała
uszy, jakby słyszała niewyobrażalny hałas.
- W takim razie mnie nie prowokuj –
syknął i szybkim krokiem podszedł do okna.
Starał się pohamować swoje myśli,
które w dość drastyczny sposób opisywały co by zrobił z gościem Elizabeth. Gdy
się uspokoił spojrzał na skuloną dziewczynę i ciężko westchnął.
- Jesteś zadowolona?
Nic nie odpowiedziała tylko bardziej
przytuliła do siebie swoje podkulone nogi. Richard widząc taką reakcję podszedł
do niej i delikatnie pogładził ją po włosach.
- Widzisz może i jest w nas coś
podobnego, ale różni nas to, że ja jestem potworem i nie waham się popełnić
zbrodni. Ty jedynie ograniczasz się do ostrych słów i psikusów.
- Odczep się – strzepnęła jego rękę i
podniosła się z fotela. – Nie jestem taka słaba jak ci się wydaje!
Po tym odeszła z hukiem zamykając za
sobą drzwi pozostawiając lokaja w rozterce.