Jasper
postanowił się czymś zająć na czas gdy Rita przebywa w towarzystwie Elizabeth,
jednak miał problem z określeniem co ma dokładniej zrobić. Na spacer nie miał
ochoty, a nawet pogoda mu to uniemożliwiała. Od dwóch dni na dworze padał
deszcz, a dudniące w oddali odgłosy burzy nie zapowiadały szybkiej poprawy.
Przez chwilę zastanowił się czy nie pójść do pokoju lecz świadomość, że telefon
leży rozładowany powodowała, że ogarniało go uczucie bezsilności. W końcu
postanowił udać się do biblioteki, którą zawsze omijał szerokim łukiem. Nigdy
nie odczuwał pociągu do książek a tym bardziej do miejsc, gdzie są one
przechowywane. Kojarzył je zawsze z wszechobecnym kurzem oraz słodko-mdławym
zapachem starych ksiąg, który powodował, że zaczynał się dusić. Dlatego w
myślach od razu źle oceniał bibliotekę Funhouse. Niezadowolony schował ręce do
kieszeni w spodniach i patrzył pod nogi na ciemnozielony dywan.
- Głupi dom – mruknął pod nosem i
postanowił na chwilę skupić się na wiszących obrazach.
Nagle jego noga napotyka przeszkodę,
a całe ciało nieuchronnie zbliża się do spotkania z podłogą. Gdy był już
pewien, że nie ma ratunku poczuł jak czyjaś silna ręka chwyta go za ramię i
pomaga odzyskać równowagę. Zaskoczony tym, że się w ogóle potknął spojrzał
pierw na dywan, by później podnieść wzrok na stojącego obok mężczyznę. Był to
wysokiego wzrostu szatyn, którego włosy były tak długie, że sięgały mu do pasa.
Jednak najbardziej irytowały go oczy, które kojarzyły mu się z kotem. Miały one
nasyconą barwę zielono-żółtą. Dopiero później dostrzegł, że mężczyzna w jednej
ręce trzyma torbę podróżną, a czarne spodnie od garnituru i biała koszula
mówiły, że może być na wyjeździe służbowym.
- Radzę uważać, czasami w tym domu
dywan sam z siebie się podwija – powiedział nieznajomy i lekko się uśmiechnął.
Jednak nie był to przyjazny uśmiech
tylko bardziej niepokojący, na jego widok Jasper nie mógł się powstrzymać przed
wzdrygnięciem się. Nim zdążył wydukać podziękowanie za pomoc, mężczyzna poszedł
w sobie znanym kierunku pozostawiając młodzieńca na korytarzu. Postanowił
zignorować chęć pójścia za nowym gościem i powolnym krokiem szedł do
biblioteki. Tym razem uważnie patrzył pod nogi by ponownie się nie potknąć,
ponieważ tym razem nikt by go nie wyratował przed upadkiem. W końcu ujrzał duże
drzwi wykonane z ciemnego drewna, na których widniała płaskorzeźba
przedstawiająca herb z dwoma gołębiami na tle róży. Był on równo podzielony na
pół tak, że każda z części znajdowała się na jednym ze skrzydeł drzwi. Po dość
krótkim oglądaniu płaskorzeźby, postanowił w końcu zajrzeć do tak wychwalanego
przez Josepha miejsca. Tak jak się spodziewał na powitanie poczuł typowy zapach
starych ksiąg i miał ochotę się wycofać, jednak gdy tylko wszedł do środka miał
wrażenie, że przekroczył próg jakiejś narodowej biblioteki. Sklepienie było
bardzo wysokie, że Jasper podejrzewał, że kończy się na wysokości sufitu na
drugim piętrze. Regały zostały wykonane z ciemnego dębowego drewna, a przy
każdym znajdowała się specjalna drabina, która umożliwiała ściągnięcie księgi
znajdującej się na samej górze. Podłoga była wyłożona ciemnymi panelami, a na
samym środku pomieszczenia niedaleko wielkiego okna, znajdowały się dwa duże
stoły wykładane zielonym materiałem, na których były postawione lampy naftowe a
przy nich krzesła. Pod ich nogami leżał stary perski dywan, natomiast pod dużym
oknem, które oświetlało pół biblioteki były dwie czerwone sofy. Jasper niepewnie
wyszedł na sam środek, oparł się o stół i spojrzał do góry. Biblioteka
posiadała na bokach jakby dodatkowe piętro, gdzie regały stały blisko siebie,
jednak nie mógł znaleźć wejścia na nie. Uważnie śledził wzrokiem cały okrąg
jaki tworzyła sala, jednak schodów nie było.
- Ej oszukujesz! – rozległ się
okrzyk, który odbijał się echem od ścian.
Jasper podskoczył w miejscu
całkowicie zaskoczony, że nie jest sam jak i to, że nagły dźwięk w cichej
bibliotece był przerażający. Postanowił sprawdzić kto przesiaduje w tym
miejscu, zwłaszcza zważając na fakt, że słyszał kobiecy głos. Wszedł między
regały, zmierzając w stronę z której jego zdaniem nadszedł hałas. Po chwili
znalazł się na końcu biblioteki, gdzie w bezpiecznej odległości stał wielki
kominek, w którym powoli tlił się ogień. Jednak nie ten fakt zaskoczył
młodzieńca tylko widok jak przy stoliku szachowym siedzi jego ojciec oraz
nieznana dziewczyna. Mężczyzna wyglądał na rozbawionego faktem, że nieznajoma
wygląda na oburzoną i z niedowierzaniem patrzyła na figury, jakby chciała je
zmusić do wyjaśnień. Dopiero po chwili podniosła wzrok i spojrzała na Jaspera
ciemnoniebieskim oczyma, które przy świetle rzucanym przez ogień w kominku jak
i stojącą obok lampę naftową popadały w odcień fioletu. Już przyzwyczajony do
tego faktu, że widział dwie osoby z jego zdaniem nienaturalnym kolorem tęczówki
nie zwracał uwagi na to dziwne zjawisko. Jednak gdy spojrzenie zmieniło się na
gromiące a z twarzy zniknęły wszystkie emocje poczuł, że coś jest nie tak.
Zaciekawiony nagłą zmianą nastroju przeciwniczki Joseph obrócił się na krześle
i na widok syna uśmiechnął się szeroko.
- Chcesz z nami zagrać? Panienka
Valentina potrzebuje pomocy, ponieważ nie zna niektórych ruchów szachowych jak
roszady – powiedział rozbawiony.
- O wypraszam sobie! Jestem pewna, że
takie ruchy są niedozwolone – odpowiedziała urażona i teatralnie odwróciła
głowę, by pokazać swoją dumę.
Jasper niezbyt rozumiejąc o co chodzi
postanowił do nich podejść i spojrzeć na szachownicę. Położenie króla obok
jednej z wież ewidentnie potwierdzało, że jego ojciec wykonał małą roszadę,
chociaż nie rozumiał po co to zrobił. Sytuacja na szachownicy wskazywała, że
Joseph jest na wygranej pozycji, ponieważ pionki Valentiny były zablokowane i
przy jakimkolwiek ruchu mogły zostać zbite. Natomiast figury nie miały
wielkiego pola popisu z powodu zagrożonych pionków, które blokowały ich
manewry. Czyli jednym słowem Joseph przedłużał grę, dając złudzenie
dziewczynie, że ma jeszcze szansę wygrać. Pochylił się nad Valentiną uważnie
patrząc na jej pionki i przez chwilę miał wrażenie, że robi mu się gorąco
chociaż wątpił w to by tak reagował na bliskość z płcią przeciwną. Bez słowa
przesunął gońca na jedno z pól odsłaniając pionka dla Josepha.
- Co ty robisz? – syknęła brunetka
widząc swoją przyszłą stratę.
- Cicho, próbuję Ci pomóc –
odpowiedział i oparł się o jej krzesło czekając na ruch ojca.
Nie miał nic lepszego do roboty więc
uznał, że przynajmniej tak zabije czas. Natomiast Joseph z uznaniem pokiwał
głową i zaczął tworzyć nową taktykę widząc do czego zmierza jego syn. Jedynie
Valentina nie była obeznana z sytuacją i czekała aż wszystko się wytłumaczy.
Wyjątkowo
w gabinecie Pani Domu panował tłok gdzie zebrała się niezbyt liczna służba,
jednak na tak rzadko odwiedzane miejsce było to za wiele. Elizabeth stała przy
biurku wykonanym z drewna liściastego w stylu secesyjnym i spoglądała przez
okno. Nie przepadała za taką pogodą, ponieważ była zmuszona nie opuszczać
budynku, a przecież szklarnie o tej porze są pełne kwitnących kwiatów. Jednak
tym razem nawet przy ładnej pogodzie musiałaby siedzieć w gabinecie, ponieważ
pilnie musiała odbyć rozmowę ze służbą.
Rita z dziecięcym uśmiechem przyglądała się grzbietom książek
znajdujących się w małej biblioteczce i wyglądała jakby się zastanawiała czy
może każdą z nich otworzyć i zajrzeć co jest w środku. Jednak gromiące
spojrzenie Richarda pilnowało by dziewczyna nie zrobiła bałaganu, który by
musiał później sprzątać. Bezimienna siedziała naprzeciw biurka i bawiła się
kołyską newtona, przez co po pokoju rozlegało się rytmiczne stukanie metalowych
kulek. Stojąca w rogu dziewczyna o rudych włosach wyglądała jakby żyła w swoim
świecie i delikatnie kiwała głową na boki. W końcu Elizabeth spojrzała na
zebranych i chociaż starała się by wyglądać na pogodną, to nie dało się nie
zauważyć zmęczenia jak i cieni pod oczyma.
- Poprosiłam was o przybycie,
ponieważ jak pewnie zauważyliście Ona ponownie wyszła i rozpoczyna swoją chorą
zabawę – na chwilę umilkła i spojrzała na każdego z osobna. – Nie chcę byście
ryzykowali życiem w obronie gości, jednak gdybyście zauważyli, że coś jest nie
tak to postarajcie się wcześniej zareagować i ich odciągnąć od podejrzanego
miejsca. Jednak jeśli będzie za późno to wezwijcie mnie.
- Panią? Przecież pani unika z nią
kontaktu – zdziwiła się Rita, która oderwała się od stojących na etażerce
flakoników.
- Zgadzam się to jest zbyt ryzykowne,
by Pani się tym zajmowała – dodał Richard przecierając swoje okulary.
Jedynie Bezimienna i ruda dziewczyna
nie wypowiedziały się w tej kwestii dalej zajęte swoimi sprawami. Pani Domu
spojrzała na służbę z widoczną troską jak i wzruszeniem, jednak pokręciła głową
uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Nie, ile mogę przed tym uciekać? W
końcu powinnam stawić jej czoła, a wy nie powinniście ryzykować. Zwłaszcza ty
Rito, dobrze wiem, że jesteś nią zafascynowana ale jest niebezpieczna.
- Ale – zaczęła brunetka jednak
widząc spojrzenie pracodawczyni zrezygnowała z dalszych protestów. – Postaram
się.
Bezimienna oderwała swoje spojrzenie
od metalowych kulek, które właśnie przestały się uderzać i spojrzała na Panią
Domu. Jej oczy jak zawsze były pozbawione wszelkich ciepłych emocji a na twarzy
widniał wieczny grymas bądź znudzenie. Należała do tych osób do których z
jakąkolwiek prośbą zwraca się na samym końcu. W porównaniu do Rity nawet nie
udawała, że pracuje i jedynie czasami coś posprzątała jeśli w jakiś sposób jej
to przeszkadzało. Za to na całe dnie gdzieś znikała i spotkanie jej w domu
graniczyło z cudem, a jak już udało się ją dostrzec to zazwyczaj w okolicy
kręciła się także czarna kotka.
- Moim zdaniem goście nie są
potrzebni, więc jeśli coś się im stanie to nie będę płakać – powiedziała wzruszając
ramionami i ponownie wprowadzając kołyskę w ruch.
Nawet się nie przejęła surowym
spojrzeniem Elizabeth, która po chwili zrezygnowała z tego zagrania widząc, że
nic tym nie wskóra. Powoli usiadła za biurkiem i oparła brodę na splecionych
rękach.
- Dom potrzebuje renowacji inaczej
nie przetrzyma kolejnej dekady. A chyba nikt z nas nie chce opuścić tego
miejsca i wyruszyć w świat. W końcu Bezimienno każdy z nas przed czymś się tu
ukrywa i wątpię byś nagle zmieniła zdanie i postanowiła opuścić Funhouse.
W oczach Pani Domu pojawił się
tajemniczy błysk, który spowodował, że blondynka zmarszczyła brwi a na jej
twarz wyszedł grymas. Nie spodziewała się takiego zagrania ze strony panny
Devil, jednak było widać, że nie ma zamiaru się poddać.
- Co nie zmienia faktu, że nie będę
reagowała na to czy grozi im niebezpieczeństwo czy nie, ani tym bardziej im nie
pomogę – syknęła mrużąc przy tym oczy.
Rita nagle oderwała się od nowego
zajęcia jakim było robienie głupich min do Richarda, który na chwilę obecną
umiejętnie je ignorował. Już miała palcem unieś nos i wystawić język, kiedy
zaciekawiła się wymianą zdań między kobietami. Zazwyczaj unikała konfliktów z
pracodawczynią jak i Bezimienną. Głównie z tego powodu, że obydwie potrafiły
przejrzeć rozmówcę na wylot co równało się brakiem szans na wygranie potyczki
słownej. Chociaż do wyjątków zaliczała się Valentina, która wszystko ignorując
w tym instynkt samozachowawczy parła do przodu.
- Ale czy to nie ty przeniosłaś
panicza Jaspera pod jego drzwi oraz nie odstraszyłaś Jej? – spytała przekrzywiając
głowę jak mały kot.
Dziewczyna przeklęła pod nosem i
zmierzyła nienawistnym spojrzeniem współpracownicę.
- Leżał pod moim drzwiami i cholera
się przez niego potknęłam, gdyby nie to już dawno byłby martwy – fuknęła i
skrzyżowała ręce na piersi.
Rozmowę przerwało pukanie do drzwi,
które wszyscy przyjęli wyjątkowo jak wybawienie. Oznaczało to przecież, że ta
powoli niemiła dyskusja zostanie przerwana chociaż nikt się nie kwapił by
otworzyć drzwi. W końcu Richard zerkając na panią postanowił wszystkich innych
wyręczyć, jednak gdy był w połowie drogi gość widocznie postanowił się sam
obsłużyć. Do gabinetu wszedł wysoki szatyn, który widząc tak wielkie zebranie
uśmiechnął się rozbawiony i położył torbę podróżną obok framugi.
- Tak wielkiego przywitania się nie
spodziewałem – powiedział zerkając na każdego ze służby, by w końcu zatrzymać
swój wzrok na Elizabeth.
Kobieta przez chwilę wpatrywała się w
niego zaskoczona, by po momencie wstać z krzesła i wyciągając ręce podejść do
szatyna.
- Samuelu, jak dawno nie gościłeś w
tych progach – powiedziała uśmiechając się i składając na policzkach nowo
przybyłego pocałunki. – Z jakiej przyczyny zawdzięczam tą wizytę?
Samuel musiał się schylić by
Elizabeth mogła się z nim przywitać, a gdy to skończyła ujął jej dłonie i
spojrzał na nią uważnie ignorując pozostałych.
- Wiem, że to nie możliwe ale z każdą
wizytą wydajesz się piękniejsza – uśmiechnął się chociaż jego oczy mówiły coś
innego.
Pani Domu kiwnęła głową rozumiejąc o
co chodzi mężczyźnie i obróciła się w stronę służby, która dalej była na swoich
miejscach.
- Myślę, że się zrozumieliśmy a teraz
proszę Richardzie byś zaniósł bagaże mojego krewnego do jego stałego pokoju,
który ty Rito wysprzątasz. Natomiast Sophie i Bezimienna zajmiecie się
posiłkiem dla wszystkich gości – mimo rozdzielania zadań ton jej głosu
pozostawał dalej przyjazny jakby nie mówiła do służby tylko rodziny.
Gdy pozostali opuścili gabinet
Elizabeth wraz ze swoim gościem usiadła na szezlongu i spojrzała na niego
wyczekująco. W końcu chciała poznać powód tej niespodziewanej wizyty Samuela.
- Dobrze wiesz, że większość czasu
spędzam na podróży a akurat byłem w okolicy i postanowiłem Ciebie odwiedzić –
mówił spokojnie rozglądając się po pomieszczeniu. – Chociaż masz rację i także
jest inny powód. Widzisz moja rodzina się do mnie nie przyznaje od kiedy
postanowiłem stanąć po twojej stronie, jednak kilka dni temu to się zmieniło.
Oderwał wzrok od regału z książkami,
gdzie ułożenie egzemplarzy nie zmieniło się od kiedy po raz ostatni tutaj gościł.
Elizabeth spojrzała na niego zaskoczona, chociaż nie poganiała mężczyzny w
wyjaśnieniach. Wyczuwała jak bije się ze swoimi emocjami, więc nie chciała mu
przeszkadzać, w końcu prędzej czy później usłyszy ciąg dalszy historii.
- Gdy byłem jeszcze młody i
mieszkałem z rodziną moja siostra urodziła syna, jednak powiem ci szczerze, że
ten chłopiec od zawsze mnie niepokoił. Miał on w sobie coś przerażającego a gdy
na ciebie patrzył miało się wrażenie, że widzi więcej niż ty. Od momentu gdy tu
się pierwszy raz zjawiłem nie miałem okazji by go później zobaczyć, jednak
właśnie parę dni temu dostałem od niego list.
Wyjął z kieszeni marynarki
pogniecioną kopertę i przez chwilę się wpatrywał w widniejącą na niej pieczęć,
która przedstawiała dwa kruki otoczone cierniem. Wziął głęboki oddech i podał
list Elizabeth, która niepewnie wzięła się za jego lekturę.
- Już po jego stylu pisania widać, że
coś jest z nim nie tak… Dlatego chcę Cię prosić o jedną przysługę – odezwał się
gdy tylko jego krewna skończyła czytać. – Wiem, że nikomu nie potrafisz odmówić
gościny ale nie wpuszczaj go do tego domu.
Elizabeth odłożyła list na stolik i
próbowała pozbyć się uczucia, które ją ogarnęło. Gdy tylko spojrzała na imię
nadawcy poczuła jak zalewa ją fala niepokoju i pewnego przerażenia. Jednak mimo
to prośba Samuela wydała jej się nie na miejscu. Wstała z szezlonga i poprawiła
niewidzialne zgięcia na spódnicy.
- Rozumiem, że się o mnie martwisz
ale dam sobie radę. Gdybym zamykała drzwi przed każdym członkiem twej rodziny
to byśmy dzisiaj tutaj nie rozmawiali – powiedziała stanowczo i podeszła do okna.
– Pragnę by w końcu nasze rody się pogodziły a takie zachowanie na pewno temu
nie pomoże.
- Ale ty go nie widziałaś, a uwierz
mi, że on przyniesie zagładę na ten dom jak i na ciebie! – poderwał się
zdenerwowany na nogi i podszedł do krewnej.
- Co jest w takim razie w jego
wyglądzie niepokojącego? – spytała i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Tego nie da się wytłumaczyć
słowami, jednak on nie da się przekonać jak ja do zmiany planów. On przy
najbliższej okazji Ciebie zabije.
Pokręciła głową i spojrzała na niego
swoimi zielonymi oczyma. Samuel poczuł jak ogarnia go fala spokoju i
zrezygnowany pokręcił głową. Wiedział, że nie da rady przekonać Elizabeth,
jednak musiał spróbować. Natomiast gdy tylko zobaczyła, że mężczyzna się poddał
ciężko westchnęła i oparła się o biurko.
- Mam nadzieję, że zostaniesz na parę
dni… Od twojej wizyty trochę się tutaj nowych gości pojawiło, a tym bardziej
chcę byś poznał naszą kuzynkę.
- Goście? A tak, widziałem jednego
jak tutaj szedłem. Biedak potknął się o dywan w korytarzu – powiedział uśmiechając
się w sposób, który z niczym miłym się nie kojarzył.
- W korytarzu? Przecież wszystkie
dywany są przytwierdzone tak, że… - przerwała i przyłożyła rękę do pulsującej
skroni. – Czy coś się jeszcze więcej wydarzyło?
- Nie, ale uprzedziłem go by nie
wyjawiał na głos swojej opinii o Funhouse.
Elizabeth otwierała usta by
odpowiedzieć, gdy nagle rozmowę przerwał huk drzwi, które zderzyły się ze
ścianą. W wejściu stała Bezimienna, która patrzyła spod byka na Samuela, a
widząc jego rozbawienie zacisnęła mocniej zęby.
- Obiad został podany – wysyczała i
bez słowa obróciła się na pięcie po czym odeszła.
Szatyn rozbawiony kręcił głową, nie
mogąc zrozumieć skąd tyle nienawiści w tak małej istocie. Spojrzał na
krewniaczkę, która tym razem strzepywała z siebie niewidzialny kurz i posłał
jej uśmiech.
- Mam dziwne wrażenie, że w moim
talerzu znajdę coś czego być nie powinno – zaśmiał się chcąc złagodzić
atmosferę.
- Jeśli będzie to jadalne to już
połowa sukcesu. Oboje wiemy, że z jakiegoś powodu Bezimienna za tobą nie
przepada, więc stawiałabym na coś mniej przyjemnego.