Przez
pierwsze dni mimo starań Jaspera, nie trafił ani razu na właścicielkę dworu a
zarazem na kogoś innego niż jego ojciec i lokaj Richard. Zaczął powątpiewać czy
tak duży dom zamieszkują jacyś inni ludzie. Jednak podczas zwiedzania Funhouse
nie znalazł żadnego zakurzonego miejsca, a nie potrafił sobie wyobrazić jak
jedna osoba może sprzątać tak ogromny dobytek. Czuł się odizolowany od świata
zewnętrznego, nie posiadając żadnej możliwości kontaktu z innymi ludźmi. Nawet
Joseph nie miał czasu dla syna z powodu natychmiastowego zajęcia się renowacją
mniejszej sali balowej. Gdy z braku zajęcia Jasper postanowił zobaczyć na czym
polega praca ojca, zastał jedynie masę narzędzi i środków konserwujących, w których
mu tonął rodzic. Nigdy nie widział na twarzy Josepha takiego skupienia jak
wtedy, gdy delikatnie oczyszczał drewniane elementy stropu. Miał wrażenie, że
ojciec zachowuje się jakby ten dom żył i czuł każdą czynność jaką wykonywał. Po
tym postanowił nie przebywać u boku historyka podczas jego pracy. Znalazł
ciekawsze zajęcie jakim było przyglądanie się wiszącym portretom pań domu. W
większości były to kobiety o ostrych ryzach twarzy i ciemnych włosach oraz
oczach, które wyróżniały się na tle jasnej wręcz białej karnacji. Nie wiedział
czy rzeczywiście tak wyglądały, czy może jest to własna wizja malarza. Najbardziej interesował się ostatnim
portretem przedstawiający całkiem odmienna kobietę, o blond włosach i zielonych
oczach. W pierwszej chwili był pewny, że widzi Elizabeth jednak nawet on sam
dostrzegł, że to dzieło jest o wiele starsze od aktualnej właścicielki domu.
Zauważył także inny zaskakujący fakt.
- Jest ich dość mało jak na tak
wiekowy budynek – szepnął sam do siebie.
- Ponieważ są to zasłużone panie domu
– odpowiedział mu dziewczęcy głos.
Zaskoczony tym, że nie jest sam
gwałtownie się obrócił i spojrzał na stojącą za nim dziewczynę. Była niskiego
wzrostu o śniadej karnacji i krótkich lokowanych czarnych włosach, które
wystawały spod białej chusty. Jej brązowe oczy rozbawione spoglądały na
Jaspera, jakby jego zachowanie wzbudzało w niej radość. Dopiero gdy przestał
się skupiać na pyzatej twarzy dziewczyny dostrzegł, że ma ona na sobie strój,
który kojarzył mu się zawsze z pokojówkami. Czarna sukienka z białym
fartuszkiem, była nieumiejętnie podszyta i zamiast sięgać do kostek kończyła
się przy kolanach, ukazując trochę nagiego ciała ponad podkolanówkami. Dziewczyna
uśmiechnęła się szeroko i bez skrępowania przyglądała się gościowi, jakby
oczekiwała na jakąś odpowiedź.
- A kim jest ta kobieta z ostatniego
portretu? – spytał niepewnie, nie mogąc znieść wpatrywania się w jego sylwetkę.
- Ach no tak! Dziwi pana, że jest tak
podobna do panienki Elizabeth? To jej imienniczka i nie zgłębiając się w drzewo
genealogiczne po prostu krewna.
Dziewczyna energicznie machnęła ręką,
w której trzymała miotełkę do kurzu, jakby chciała powiedzieć, że to nic
ważnego. Nagle przestała się ruszać jakby sparaliżowana strachem i wyglądało
jakby nasłuchiwała. Jasper przyglądał się jak wstrzymała oddech, a jej oczy się
powiększyły, by w nagłym porywie energii zacząć zamiatać kurz z ram obrazów.
Nim zdążył cokolwiek pomyśleć zza rogu wyłoniła się postać Richarda, który
spojrzał na sprzątającą dziewczynę z uwagą. Po chwili lokaj kiwnął głową w
geście powitania dla gościa i ponownie zainteresował się poczynaniami
pokojówki.
- Przestań udawać Rito, że pracujesz.
Pani prosi Ciebie byś udała się do niej w sypialni.
- Ja nie udaję Richi! A tak w ogóle
to nie może tego zrobić Bezi?
- Ponieważ powiedziała, że to ty masz
przyjść a nie Bezimienna. I mogłabyś przestać zdrabniać każde imię?– odpowiedział
zirytowany lokaj.
Odpowiedział mu tylko śmiech Rity,
natomiast Jasper zaczął się czuć nieswojo. Nie wiedział dlaczego nagle stał się
dla tej dwójki niewidzialny, a tym bardziej kim może być owa Bezimienna. Nie
pasowało mu to na żadne imię, co w sumie samo w sobie oznaczał przedrostek „bez”,
jednak chłopak nie zważał na ten fakt. Dopiero po chwili dostrzegł, że służący
umilkli i mu się przyglądali, jakby nagle się zorientowali, że cały czas tutaj
stoi podczas ich słownych potyczek. Dziewczyna się szeroko uśmiechnęła i
korzystając z chwili nieuwagi lokaja, wycofała się z korytarza zamierzając
wykonać zlecone jej zadanie. Natomiast Richard spod przymrużonych oczu
przyglądał się Jasperowi, jakby chciał wyczytać z niego cały żywot. W tym
momencie chłopak miał wrażenie, że w oczach ciemnych oczach mężczyzny przez
chwilę pojawił się czerwony odcień. Nim jednak zdołał się przyjrzeć lokaj
skinął głową i bez słowa odszedł, pozostawiając zaintrygowanego nastolatka
samemu sobie. Jasper jeszcze przez chwilę stał w miejscu, by w końcu ruszyć w
stronę swojego pokoju. Był stanowczo pewny, że mu się przewidziało i potrzebuje
snu.
- Na pewno to przez to powietrze –
wmawiał sobie, gdy wspinał się po schodach.
Miał już otworzyć drzwi
od sypialni, gdy nagle zdał sobie sprawę, że nie zwiedził jeszcze drugiego
piętra. Zdjął dłoń z klamki i ruszył w stronę nieodkrytej części domu, mając
nadzieję na zajęcie czymś wolnego czasu. Gdy przeszedł ostatni stopień poczuł
jak po plecach przechodzą mu dreszcze i zaniepokojony rozejrzał się po słabo oświetlonym
korytarzu. Podobnie jak na piętrze poniżej,
na całej długości znajdowały się drzwi zapewne do pokoi sypialnianych.
Co jakiś czas na ścianie wisiała lampa naftowa bądź obraz w pozłacanej ramie.
Na samym końcu znajdowało się okno, które wpuszczało trochę dziennego słońca,
oświetlając kolejne schody. Nie chcąc wchodzić do prawdopodobnie czyiś sypialni
obrał za kurs kolejne piętro, jednak gdy szedł w ich stronę niepokój zamieniał
się w powoli w przerażenie. Zdenerwowany rozglądał się na boki jak i za siebie,
mając wrażenie, że ktoś go obserwuje. Malowidła które przedstawiały pejzaże
nagle stały się odstraszające, jakby przedstawiały scenerie wzorowaną na
najgorszych koszmarach. Czuł jak zaczyna szybciej oddychać a kroki stają się
coraz szybsze, aż w końcu nie mogąc się powstrzymać zaczął biegnąć w kierunku
oświetlonego końca. Cały dygotał na ciele, gdy zatrzymał się na upragnionych,
oświetlonych schodach. Bał się spojrzeć na przebyty korytarz, by nie zobaczyć
tego co wprawiło go w ten nastrój. W końcu nie potrafił zrozumieć skąd pojawił
się ten paniczny lęk, jeśli normalnie trudno go nawet lekko przestraszyć. Miał już
zamiar wejść na górę, kiedy u szczytu schodów dostrzegł małą postać o
porcelanowej cerze. Otwierał usta by się
przywitać, jednak gdy się przyjrzał zamarł w nich niemy krzyk.
Przerażony otworzył oczy i ciężko dysząc starał się
zrozumieć co właśnie się wydarzyło. Powoli się uspokajał widząc dobrze znany
sufit w jego pokoju oraz czując pod sobą materac. Dotarło do niego, że to
musiało być po prostu koszmarem, aczkolwiek bardzo rzeczywistym. Tak realnym, że czuł na skórze gęsią skórkę a
jego serce biło jak szalone, jednak gdy starał się przypomnieć jego szczegóły
to trafiał na jakąś blokadę, która nie pozwalała mu zobaczyć co było na
szczycie schodów. W końcu zaniechał tych prób i wstał z łóżka, by szybko się zorientować,
że spał w ubraniu. Tłumaczył sobie, że był tak bardzo zmęczony, że nawet nie
pamięta jak wszedł pod kołdrę. Powstrzymując ziewnięcie wyszedł z pokoju i od razu
jego oczom ukazała się postać Josepha. Mężczyzna mimo uśmiechu wyglądał na
wykończonego, jednak jednocześnie na szczęśliwego. Na jego twarzy znajdowały
się ślady po przypadkowych ubrudzeniach przez środki konserwujące. W
rozczochranych włosach poukrywały się białe paprochy, które dawały wrażenie
łupieżu. Jednak nie to było powodem zdziwienia Jaspera, po raz pierwszy od dawna
widział w oczach ojca troskę.
- Dobrze się czujesz? Elizabeth
powiedziała, że znaleziono Ciebie nieprzytomnego pod drzwiami od pokoju – mówiąc to przyłożył rękę do czoła
syna.
Zaskoczony dotykiem Josepha oraz
faktem, że musiał wcześniej zasłabnąć spowodowało, że nie wiedział co zrobić.
Stał bez ruchu i nawet nie słuchał zmartwień rodzica na temat jego zdrowia. Po
prostu nie mógł pozbierać myśli, a urywki koszmaru co chwilę powracały do jego
głowy.
- Powinieneś odpocząć na świeżym
powietrzu. Za domem jest piękny ogród i jestem pewien, że świeże powietrze
dobrze Ci zrobi.
Dopiero po tych słowach dotarło do
niego, że pozwolił Josephowi na pewną bliskość. Nerwowo zrzucił rękę ojca ze
swojego czoła i wzruszając ramionami poszedł w stronę schodów prowadzących na
parter. Nawet się nie obrócił by powiedzieć coś do niego, jego myśli całkowicie
się skupiły na tym co się mogło wczoraj wydarzyć. Gdy wkroczył do jadalni nie
spodziewał się zastać jeszcze śniadania na stole, a tym bardziej kolejną
służącą, która zbierała zabrudzoną zastawę po posiłku. Dziewczyna nie zwróciła
uwagi na nowego gościa i zajmowała się swoją pracą, mamrocząc co chwilę pod nosem. Otwierał już usta by się przywitać
jak i zapytać czy ostało się coś z śniadania, jednak zamknął je z powrotem
widząc spojrzenie pracownicy. Z niebieskich oczu spokojnie mogłyby tryskać
iskry, które z pewnością spaliłby każdego kogo spotkają na swojej drodze. Na
szczęście dla Jaspera wzrok nie posiada właściwości morderczych jedynie go
sparaliżował i bez słowa przyglądał się jak służąca oddala się do kuchni niosąc
brudne naczynia. Mimo uciążliwego ścisku w żołądku postanowił nie zaglądać do sąsiedniego
pomieszczenia, bojąc się konfrontacji z dziewczyną o przerażającym spojrzeniu.
W końcu uznał, że jeśli w jadalni znajdują się oszklone dwuskrzydłowe drzwi
prowadzące do ogrodu to może się tam udać. Dopiero gdy znalazł się na tarasie
zdał sobie sprawę, że mimowolnie usłuchał rady ojca, jednak było już za późno
by się wycofać. Miał wrażenie, że z kuchennego okna przygląda mu się para niebieskich
oczu i nie chcąc wyglądać na zagubionego wyminął białe meble ogrodowe wykonane
z wikliny, by po chwili zejść drewnianymi schodkami na wysypaną białymi kamykami
alejkę. Rozejrzał się dookoła, by obrać sobie jakiś konkretny cel jednak ani
sad owocowy, ani szklarnie go nie pociągały. Drogą eliminacji wybrał trzecią
ścieżkę, która nie wiadomo dokąd prowadziła. Przechadzając się co jakiś czas
mijał marmurowe ławki obok których zasadzone były różane krzewy wspinające się
po metalowych stelażach. Zastanawiał się ile osób w przeciągu wieków musiało
tutaj odpoczywać podczas ciepłych dni. Jasper nie miał zamiaru siadać na zimnym
kamieniu zwłaszcza podczas pogody, która trwała w zawieszeniu pomiędzy typowym
letnim dniem a deszczowym. Miał wrażenie, że lada moment może spaść deszcz ale
jednocześnie powietrze było zbyt rześkie na ulewę. W pewnym momencie zaczął go
intrygować fakt, że już od jakiegoś czasu idzie wzdłuż alejki a nie zobaczył
jeszcze ogrodzenia świadczącego o końcu posesji. Ciągle miał w głowie obraz
jaki widział gdy z ojcem zobaczył po raz pierwszy rysy domu na wzgórzu. Nie
potrafił zrozumieć jak na takim wzniesieniu może być aż tyle wolnej przestrzeni
i do tego zagospodarowanej jako ogród. Dopiero gdy się obrócił mógł go zobaczyć
w całej okazałości. Idąc nie zwrócił uwagi, że teren został podzielony na
piętra, ponieważ jego droga prowadziła zygzakiem na zejściach na niższą
kondygnację. Dlatego także nie potrafił z tarasu dostrzec dokąd prowadzi ta
alejka. Trochą uspokojony postanowił odkryć zakończenie drogi, starając sobie
przypomnieć wczorajszy dzień gdy zasłabł. Musiał przyznać, że ostatnio jego
stan zdrowotny bardzo się pogorszył jednak nigdy to nie było powodem utraty
przytomności. Owszem zdarzało mu się, że nogi nagle odmawiały posłuszeństwa
albo robiło mu się ciemno przed oczyma, lecz to wszystko było spowodowane
wycieńczeniem. Przebywając w tym domu mimo nadmiaru wolnego czasu nie miał
jeszcze okazji porządnie odpocząć. Nie potrafił siedzieć bezczynnie i nic nie
robić, czuł się wtedy jeszcze bardziej zmęczony. Dlatego potrafił godzinami
przyglądać się obrazom, chociaż sztuka nigdy go nie pasjonowała. Te rozmyślania
przerwał widok starego muru, który w niektórych miejscach zaczął się rozpadać.
Duże, nierówno wyciosane kamienie trzymały się na sypiącej się zaprawie,
sprawiając wrażenie, że za chwilę wytoczą się ze swojego miejsca pozostawiając
jedynie dziurę. Jasper rozejrzał się na około i po bokach dostrzegł znane
ogrodzenie, które widział przy przedniej bramie, a to oznaczało, że dotarł do
końca posesji. Ścieżka jednak prowadziła wzdłuż wewnętrznego zamurowania i
postanowił nią podążyć, by po chwili stanąć przed wypadającą z zawiasów bramą,
którą pilnowały posągi dwóch uzbrojonych aniołów. Jeden z nich nie posiadał połowy
twarzy, która zapewne od wieków leży
zakopana w ziemi. Jego skrzydła dumnie rozłożone, były dopełnione trzymanym
oburącz mieczem, na którym widniał napis
„Bella res est morte sua mori”.
Natomiast drugi posąg przedstawiał anioła, którego skrzydła zostały
wyrzeźbione bez większości piór, dając do zrozumienia, że o to stoi upadły.
Postać stała wyprostowana, spoglądając w jego oczy miało się wrażenie, że
patrzą one z wyższością. Jednak tylko w jednej dłoni trzymał kosę, ponieważ
druga wyglądała na odrąbaną, pozostawiając jedynie wyszczerbiony kikut przy
ramieniu. Tak jak w poprzednim przypadku na orężu znajdowała się łacińska
sentencja brzmiąca „abyssus abyssum invocat”. Po raz pierwszy Jasper żałował,
że nie znał się na tym wymarłym języku i nie może zrozumieć znaczenia napisów.
Jednak gdy spojrzał na to co zajmuje się za bramą, mógł się ich domyslać. Miał
przed sobą cmentarz, na którym znajdowały się stare grobowce jak i zwykłe
nagrobki. Przez chwilę się wahał czy powinien wejść na jego teren, ciągle mając
w głowie wspomnienia z realistycznego koszmaru, jednak jednocześnie czuł
potrzebę zobaczenia kogo tutaj chowali.
Drzwi
od pokoju gwałtownie się otworzyły i z impetem uderzyły o stojącą za nimi
komodę wykonaną z dębowego drewna. Pojawiła się w nich kobieta o długich
brązowych włosach, które miała upięte w koński ogon. Miała na sobie ciemne,
jenasowe spodnie oraz za duży ciemny sweter, który zsuwał się z jej jednego
ramienia. Spojrzała na siedzącą w łożu Elizabeth, która na widok gościa zamknęła
czytaną niedawno książkę i odłożyła ją na stojącą obok etażerkę. Patrząc na
Panią Domu miało się wrażenie, że jest znacznie bledsza, a na jej czole perlą
się kropelki potu. Pod jej oczyma znajdowały się sine cienie, a brwi marszczyły
się w ciągłym wyrazie bólu, jednak mimo wszystko czuło się od niej bijące
ciepło i spokój.
- Co cię sprowadza do mnie Valentino?
– spytała słabym głosem i położyła rękę na pościeli.
Dziewczyna usiadła w nogach łóżka i
starała się nie skupiać na chorowitym wyglądzie Elizabeth, przez co jej wzrok
wędrował po pokoju. Musiała przyznać, że była to największa sypialnia w całym
domu i ani trochę nie pasowała do jej właścicielki. Górowały w nim ciemne barwy
przez co postać Pani Domu jeszcze bardziej raziła w oczy. Bordowa tapeta z
czarnym, różanym ornamentem sprawiała, że pomieszczenie ani trochę nie
współgrało z pogodną naturą jego mieszkanki. Meble wykonane z ciemnego,
polerowanego drewna jak i obrazy o mrocznych barwach, nie były nigdy zmieniane
przez żadną Panią Domu, a jako że to zawsze była ich sypialnia to i także Elizabeth
musiała w niej mieszkać.
- Widziałam jak ten chłopak szedł w
stronę cmentarza – burknęła pod nosem, patrząc z nutą zazdrości na bukiet
białych róż w jednym z wazonów. – Nie chcę podważać twojej decyzji kuzynko ale
uważam, że on się zbytnio panoszy. W końcu ją to wkurzy.
Kobieta przez chwilę przyglądała się
zaskoczona krewnej, jednak szybko na jej twarz powrócił spokój pomieszany z
bólem. Valentina nie chciała zbytnio przemęczać Elizabeth, która od kilku dni
cierpiała z powodu silnych bóli głowy, przez co została przytwierdzona do
łóżka. Lecz widząc w takiej sytuacji jak dalej jest opanowana czuła, że coś się
w niej gotuje. Nigdy nie potrafiła zrozumieć jak można być tak spokojnym przez
całe swoje życie. Prawdopodobnie było to spowodowane wybuchowym temperamentem
Valentiny, która zazdrościła tego kuzynce.
- Jest ciekawy a to przecież normalne
w jego wieku. Przecież jeszcze parę lat temu byłaś taka sama i musiałam
podnosić na ciebie głos, byś nie wchodziła na strych – zaśmiała się jednak
szybko ucichła wykrzywiając się z bólu. – Jeśli to dla ciebie za mało to mogę
pójść do niego i poprosić, by nie zwiedzał pewnych miejsc.
- Nie ma mowy! – krzyknęła brunetka
nie zważając na stan kuzynki. – Mam później słuchać wywodów Richarda, że z
mojej winy wstałaś i potem będziesz cierpieć? Nie zgadzam się, życie mi jeszcze
miłe i wolę nie zginąć z morderczych rąk lokaja.
Elizabeth jedynie się uśmiechnęła
widząc rozpierającą energię dziewczyny, której jej samej zawsze brakowało.
Musiała się jednak z nią zgodzić co do sprawy Richarda, faktycznie mężczyzna
był wyczulony na punkcie jej zdrowia i obchodził się z nią jak z jakiem, gdy
tylko czuła się gorzej. Właśnie on wręcz siłą zaprowadził ją do łóżka i nakazał
odpoczywać, a gdy wyszedł wyraźnie słyszała jak innych informuje, że wymierzy
stosowną karę za zakłócanie jej spokoju.
- Wyolbrzymiasz, po prostu Richard
was tylko straszy i w życiu by nie podniósłby ręki na wasze życie.
- To, że ty widzisz w nim kogoś
niewinnego to nie znaczy, że taki jest. Nie wszystko musi się zgadzać z twoim
wyobrażeniem – fuknęła Valentina podnosząc się z łózka.
Nie mogła ona poradzić na to, że ich
charaktery były całkowicie inne i nawet jeśli tego nie chciała to dłuższe
przebywanie z kuzynką doprowadzało ją do szału. Spojrzała na Elizabeth, której
widocznie także zaczęła ciążyć obecność krewnej, chociaż ciągle na jej twarzy
widniał spokój.
- Nie mówię, że wszystko musi być po
mojej myśli tyko wyrażam swoje zdanie – odpowiedziała trochę jak na nią oschłym
tonem.
Valentina była gotowa do dalszej
słownej potyczki kiedy usłyszała krzyk bólu. Dopiero później jej mózg
przetworzył informacje i dotarła do niej wykrzywiona z cierpienia twarz Pani
Domu. Od razu zapomniała o wcześniejszej kłótni i uklękła obok Elizabeth, nie
wiedząc co zrobić. Za każdym razem czuła się bezsilnie kiedy nastawał atak i
jedynie co potrafiła to przyglądać się jak blondynka trzyma się kurczowo głowy,
starając się tak złagodzić nieznośny ból. W jednej chwili znalazła rozwiązanie
i podniosła się by zawołać Richarda, ale gdy się obróciła w drzwiach pojawiła
się postać lokaja. Na twarzy mężczyzny widniał strach i bez słowa podbiegł do
łoża swojej pani i jedną ręka zaczął gładzić ją po włosach, mówiąc uspakajające
słowa jakby miał do czynienia z dzieckiem. Drugą sięgnął ku etażerce i wziął
stojącą na niej fiolkę wykonaną z kryształowego, barwionego szkła. Zdjął z niej
zawleczkę i podał Elizabeth, jednak nim kobieta wzięła ją do ręki straciła
przytomność. Ostrożnie ułożył jej głowę na poduszkach i odłożył fiolkę na
miejsce. Ani razu nie spuścił wzroku z postaci Pani Domu, której twarz dopiero
teraz przestała wykrzywiać się z bólu.
- Ile razy musi się to jeszcze
wydarzyć byś w końcu zaczęła się zastanawiać nad tym co mówisz i czujesz?
- Chcesz powiedzieć, że to moja wina?
– spytała z niedowierzaniem, że jest o coś takiego posądzana.
- A czyja? Najczęściej ataki mają
zadziwiająco miejsce podczas waszych rozmów.
Słysząc oskarżenie nie mogła już
dłużej ścierpieć obecności lokaja i zirytowana opuściła pokój, zamykając z
głośnym trzaskiem za sobą drzwi. Nie myśląc dokąd zmierza, szła tam gdzie nogi
ją prowadziły walcząc z uciążliwym szczypaniem w oczach. W końcu znalazła się w
bibliotece i opadła ciężko na sofę znajdującą się tuż przy dużym oknie.
Schowała twarz w dłoniach i starała się uspokoić oddech.
- Czy coś się stało? – usłyszała nad
sobą męski głos.
Podniosła głowę i jej oczom ukazał
się Joseph, który starał się wytrzeć plamę po farbie z okularów. Czasami
widywała historyka jednak zawsze przelotem i była pewna, że ten nigdy jej nie
zauważył. Jednak czuła się wewnętrznie rozbita, chociaż wmawiała sobie, że
słowa Richarda jej nie poruszyły.
- Nic. Tylko jak zwykle wszystko jest
moją winą.
Odwróciła głowę mając nadzieję, że
mężczyzna zrozumie przekaz i zostawi ją samą. Jednak Joseph postanowił zrobić
na odwrót i usiadł obok dziewczyny pod pretekstem rozpoczęcia lektury jednej z
ksiąg, które znajdują się w bogatym zbiorze Funhouse.
- A czy jest w tym ziarno prawdy? –
spytał zerkając na Valentine.
- Niestety tak.
Obok
cmentarza przechodziła Rita trzymając w rękach dumnie siatkę z zakupami. Jako,
że miała dobry humor postanowiła nadłożyć drogi i wrócić do dworu tylną bramą.
Uwielbiała spacery dlatego chętnie zgadzała się na wychodzenie po drobne
zakupy, przy większym zapotrzebowaniu udawała się na nie z Bezimienną, chociaż
większość produktów była dostarczana przez doręczycieli ze sklepów, którzy
podjeżdżali pod główną bramę. Gdy nucąc pod nosem przechodziła obok posągów,
dostrzegła coś nowego w okolicy. Wyraźnie na tle grobów widniała postać
Jaspera, który stał nieruchomo. Uśmiechając się pod nosem postanowiła sprawdzić
co młody gość robi w takim opuszczonym miejscu. Ostrożnie postawiła zakupy na
ziemi tuż pod postacią Upadłego i zakradając się zbliżała do Jaspera. Mijała
dumnie górujące grobowce jak i mauzolea, których drzwi pilnowały najróżniejsze
wyrzeźbione postacie jak i mniejsze oraz skromniejsze groby. Tam gdzie stał
chłopak znajdowały się tylko kopce piachu pozbawione jakichkolwiek krzyży czy
tablic informujących kto tu spoczywa. Szybko zrozumiała, że Jasper próbuje
zrozumieć dlaczego tak jest.
- W przeciągu wieków przybywało tutaj
wielu wędrownych i niektórzy z powodu chorób umierali, a wypadło ich pochować –
z satysfakcją przyglądała się jak przerażonych chłopak odskakuje na bok.
Bardzo podobała jej się taka reakcja
i jeszcze szerzej się uśmiechnęła nie zwracając na klimat tego miejsca. W
czasie gdy Jasper walczył z szybko bijącym od strachu sercem, Rita spojrzała na
nagrobek znajdujący się w samym rogu cmentarza. Jako jedyny był na uboczu a w
jego okolicy nikt inny nie był pochowany. Zawsze ją ciekawiło kto znajduje się
w tym zapomnianym i bezimiennym grobie, na którym przetrwała tylko łacińska
sentencja „bonum ex malo non fit” czyli słowa Seneki.
- Mam wrażenie, że twoim hobby jest
straszenie innych – powiedział urażony ciągle wpatrując się w kopce ziemi.
Na te słowa Rita zaśmiała się
radośnie i pokręciła głową ponownie zwracając całą swoją uwagę na gościu.
Wiedziała, że tak postępując musiała urazić jego dumę ale ostatnio nikogo nie
gościli więc w końcu miała okazję na chwilę rozrywki.
- Widać, że jeszcze nie miałeś okazji
poznać Bezi.
- I wolę nie mieć takiej
przyjemności.
Nie chciał się zagłębiać w to kim
jest owa Bezi a tym bardziej czy to nie jest przypadkiem posiadaczka gromiącego
spojrzenia, którą spotkał w jadalni. Ciągle na samo wspomnienie tego wzroku
czuł jak po plecach przechodzą mu ciarki. Chociaż mogło być to spowodowane
miejscem w jakim teraz się znajduje. Ciszę nagle przerwał dźwięk, który
wszystkim się kojarzy z burczeniem w brzuchu. Rita rozbawiona spojrzała na
chłopaka po czym ponownie się roześmiała.
- A więc nie zdążył pan na śniadanie?
Proszę za mną, a na pewno coś się uda wykombinować by uciszyć pana kiszki.
W
końcu Elizabeth powróciła do normalnego życia i Jasper miał okazję widywać ją
kilka razy dziennie jak przechadzała się po korytarzach. Jednak nie miał odwagi
by rozpocząć z nią rozmowę onieśmielony jej urodą jak i tym, że wyglądała na
zajętą. Gdy tylko udało mu się ją spotkać kiedy odpoczywała to zawsze
towarzyszył jej lokaj, który na widok młodzieńca posyłał mu groźne spojrzenie.
Miał wrażenie, że Richard jest zadurzony w Pani Domu, ale wolał sobie wmawiać,
że to tylko nadmierna troska. W końcu od ojca dowiedział się, że Elizabeth jest
słabego zdrowia i cierpi na bardzo poważne i bolesne migreny, co było jej
powodem „zniknięcia”. Nie chciał pytać skąd Joseph uzyskał takie informacje,
chociaż był tego bardzo ciekaw. Mógłby przysiąc, że historyk z powodu pracy nie
ma czasu na żadne rozmowy ale wychodziło na to, że się jednak mylił.
Jednocześnie nie mógł zarzucić ojcu, że nie zajmuje się pracą, ponieważ
mniejsza sala balowa była już całkowicie odnowiona. Gdy postanowił sprawdzić
postęp pracy nie mógł uwierzyć w to jak wszystko się zmieniło. Rozpadający się
strop, wyglądał jakby nigdy nie miał problemów, a belki mimo uszczerbków w
fakturze już nie szpeciły całego wyglądu. Żyrandol został porządnie
wyczyszczony i zakonserwowany przez co dumnie wisiał na środku błękitnej Sali,
rzucając na wypolerowaną podłogę odbicia światła padającego z okien. Braki w
tapetach zostały wypełnione, a złote ramy obrazów jak i lustra odnowione.
Musiał w duchu przyznać, że Joseph wykonał bardzo dobrą robotę i to w przeciągu
tygodnia. Sam zainteresowany tłumaczył się, że tylko w tym pomieszczeniu było
najmniej pracy i stąd tak szybko się z tym uporał. Inne pokoje, które miał
zamiar odnowić były bardziej wymagające i zaczynał powątpiewać czy wyrobi się z
terminem.
- W razie czego odwiozę Ciebie przed
zakończeniem przerwy letniej i wrócę tutaj do dalszej pracy – zapewniał syna
wiedząc, że nie może on opuścić szkoły.
Jasperowi nie było śpieszno do szkoły
i mimo wszystko zaczęło mu się podobać w Funhouse, chociaż czasami nie wiadomo
dlaczego odczuwał niepokój. Po koszmarze postanowił nie wchodzić na drugie
piętro, by nie kusić losu natomiast znalazł towarzystwo w postaci wiecznie
zadowolonej pokojówki. Rita na ogół robiła wszystko by uniknąć pracy, a rozmowa
z gościem wydawała się idealnym powodem by nie sprzątać. Dla Jaspera było to
wygodniejsze, ponieważ dziewczyna wyglądała na zbliżoną mu wiekiem, więc
łatwiej było mu odnaleźć wspólny język. Zazwyczaj słuchał zabawnych historii o
innych domownikach i jak się okazało było ich więcej, tylko chłopak nie miał
okazji na nich wpaść. Pokojówka tłumaczyła, że często przyjeżdża daleka rodzina
Elizabeth jak i pewni stali goście, którzy będąc w okolicy dworu mają w
zwyczaju przybyć w gościnę. Pani Domu jeszcze nigdy nie odmówiła noclegu
żadnemu gościowi, nawet jeśli by się okazał przybłędą. Rita tłumaczyła to
faktem, że w okolicy nie było innych zabudowań a najbliższa wioska jest
oddalona o dwie godziny drogi i to jeszcze przez las. Podczas jednej z takich
rozmów gdzie najwięcej mówiła dziewczyna siedzieli w jadalni, gdzie miała za
zadanie przetrzeć zastawę w kredensach.
- No i wtedy Richi – zaczęła kolejną
historię machając ścierką na każdą stronę.
- Rita! – rozległ się głos lokaja. –
Pani prosi.
Jasper spojrzał w stronę z której
dobiegał głos i spodziewał się zobaczyć beznamiętną twarz mężczyzny. Zdziwił
się gdy ujrzał na niej zdenerwowanie, a nawet służąca bez sprzeciwu zostawiła
pracę i udała się do Pani Domu, zostawiając skołowanego chłopaka samego. Był
ciekaw z jakiego powodu wszyscy stali się poważni i w jego głowie pojawiła się
myśl by podsłuchać rozmowę. Jednak szybko zdał sobie sprawę, że zapewne będzie
miała ona miejsce na drugim piętrze. Zrezygnowany westchnął i spojrzał za okno
na ogród.
- Stanowczo zbyt wiele zastanawiam
się podczas pobytu tutaj.