piątek, 26 grudnia 2014

Funhouse Rozdział I

                Przed zadbaną rezydencją, ogrodzoną żywopłotem zatrzymał się powóz zaprzęgnięty w dwa konie. Pojazd był wykonany z czarnego lakierowanego drewna, a na drzwiczkach widniał herb przedstawiający dwa gołębie na tle róży. Woźnica zeskoczył ze swojego miejsca i podszedł do białej maści koni, które widocznie podenerwowane uderzały kopytami o ziemię. W tym momencie otworzyły się drzwi rezydencji i wyszedł mężczyzna ubrany w strój zarządcy, pilnujący ludzi niosących walizki. Za nimi pojawiło się dwoje wytwornie ubranych ludzi, którzy z wyglądu byli do siebie podobni, mimo różnicy płci. Oboje mieli jasne blond włosy oraz taki sam wyraz twarzy. Chociaż gdy się przyjrzano to od twarzy kobiety bił wręcz troska, natomiast od mężczyzny dało się wyczuć zdenerwowanie i władczość. Kiedy oboje zatrzymali się na podjeździe, spojrzeli na siebie z widocznym smutkiem. Mężczyzna wyciągnął rękę i pogładził policzek towarzyszki.
- Uważam to za zły pomysł. Nie nadajesz się do tego domu, Elizabeth…
Blondynka zamknęła oczy i widocznie delektowała się tym aktem czułości. Na jej ustach pojawił się nikły uśmiech. W końcu zakryła dłoń mężczyzny swoją własną i spojrzała na niego zielonymi oczyma.
- Christianie… Jadę tam tylko na chwilowe zastępstwo. Wrócę nim się obejrzysz.
- Jesteś zbyt delikatna, a to miejsce wręcz emanuje złem. Do tego powinnaś zabrać ze sobą służbę.
Elizabeth ciężko westchnęła i mocniej ścisnęła dłoń blondyna. Chciała trwać w tej chwili wiecznie, czuć pod opuszkami palców ciepło drugiej osoby. Wiedziała, że każdego dnia będzie jej brakowało wspólnych posiłków, spacerów oraz innych chwili kiedy Christian był obok niej. Czuła jak i on drży na całym ciele na myśl, że będą rozdzieleni.
- Dobrze wiesz, że to tylko chwilowe. Służba nie jest potrzebna przez tak krótki okres czasu. A i nic mi się nie stanie, dobrze wiesz o czym mówię.
Christian obejrzał się w koło i przez chwilę zwrócił uwagę na to co wykonuje woźnica, który wraz z zarządcą pilnował by inni pracownicy umieścili prawidłowo walizki na wozie. Jego wzrok powędrował na okno, w którym zasłona była odsunięta. Mimo iż nic nie widział to dobrze wiedział, kto w nim stoi – Pan tego dobytku a zarazem ich ojciec. Czuł narastający gniew, ale zniknął równie szybko jak się pojawił. Spojrzał zlękniony na Elizabeth, która uśmiechnęła się pocieszająco. Bez namysłu pociągnął siostrę w stronę parku, by chodź na chwilę nie czuć na plecach spojrzenia ojca.
- Christianie… - szepnęła Elizabeth. – Zaraz będę wyjeżdżać, a jeśli… - jednak nie dokończyła wypowiedzi.
Jej usta zostały zamknięte długim pocałunkiem, bez namysłu oddawała się tej zakazanej namiętności. Czuła jak dłonie brata przesuwały się po jej plecach, jednak zatrzymywały się z drżeniem przy końcu gorsetu. Rozległo się rżenie koni i odskoczyli od siebie jak poparzeni. Oboje oblali się rumieńcem i wrócili z powrotem na podjazd. Woźnica otworzył drzwiczki powozu i skłaniając się zaprosił Elizabeth do środka. Tym razem rodzeństwo pożegnało się uściśnięciem ręki. Kiedy pojazd ruszył alejką, wychyliła głowę by po raz ostatni zobaczyć tę twarz, którą kochała.
                Kiedy woźnica prowadził powóz przez pola, Elizabeth nawet nie zwracała uwagę na przemijający krajobraz. Rozmyślała ciągle nad powodem wyjazdu. Parę dni temu otrzymała prośbę od siostry swej nieboszczki matki, by mogła się przez jakiś czas zająć rodowym dworem. Zadziwiająco jej ojciec był za tym pomysłem. Przedstawiał same plusy wyjazdu z zatłoczonego i głośnego Londynu do spokojnego dworu Funhouse. Nie przejmował się tym, że dom nie miał zbyt przychylnej opinii wśród krewnych swojej zmarłej żony, którzy nigdy nie toczyli o niego sporów majątkowych. Tylko ona i Christian dostawali gęsiej skórki na myśl o tym miejscu. Jednak nie przerażało ich to tak jak fakt, że zostaną rozdzieleni. Elizabeth była pewna, że ich ojciec wie o tych zakazanych uczuciach. Mimo bycia bliźniakami, kochali siebie w większym znaczeniu niż brat z siostrą. Żaden mężczyzna nie budził w niej takich czuć jak Christian. Jaką było radością, gdy odkryła, że jej uczucia są odwzajemnione. Przez długi czas byli zmuszeni do ukrywania swoich namiętności i za dnia zachowywali się przykładnie. Elizabeth nawet domyślała się kiedy zostali nakryci i zrozumiała, że ojciec chcąc ich rozdzielić miał nadzieję, że zgasi ten płomień, który trawił ich serca i duszę. Jednak czuła, że z każdą większą odległością coraz bardziej rosną jej uczucia do brata. Ta rozłąka jeszcze bardziej ustabilizuje ich uczucia, które niestety nie są tolerowane przez innych. Jednak wina leżała także po stronie ojca, który znając sekret rodu z którego pochodziła jego małżonka, zgodził się oddać córkę pod ich wychowanie. Kiedy Elizabeth powróciła po latach spędzonych na naukach, nie była już małą, pyzatą dziewczynką tylko wytworną i delikatną damą. Nie dziwił się synowi, ponieważ dorosła Elizabeth była bardzo piękną kobietą. Miała w sobie tyle gracji, a rozmawiając z nią czuło się tyle ciepła, że nie raz miało się wrażenie, że wszystko jest tylko pięknym snem. Natomiast Elizabeth przebywając u krewnej nie miała w ogóle styczności z młodymi mężczyznami, więc gdy po wieloletniej rozłące ujrzała brata, poczuła coś nowego. Mężczyźni okazali się atrakcyjni.
                Nagle pojazd zatrzymał się przed wielką bramą. Dopiero wtedy Elizabeth obudziła się z rozmyślań. Wyjrzała przez okno i poczuła narastający niepokój. Mimo wyniosłości budynku czuła w nim coś obcego, coś czego nigdy by wolała nie poznać. Samo zachowanie koni ciągnące powóz, które wyglądały na spłoszone budziło pewien lęk. Z ciężkim sercem wyszła z wozu i otworzyła niepewnie bramę. Zawsze wiedziała, że ten dwór jest inny, ale tutaj miała wrażenie, że wchodzi do przedsionka piekła. Odebrała od woźnicy walizki nakazała by wracał do Londynu. Wzięła głęboki oddech i weszła na teren Funhouse. Od razu poczuła, że coś się właśnie zmieniło. Łzy napłynęły jej do oczu i starając się opanować zastukała we drzwi.


                Po kilku dniach deszczu, w końcu nad Londynem wyszło słońce. Mieszkańcy od razu powychodzili z domów by nacieszyć się tak piękną pogodą. Dlatego parki wypełniły się miłośnikami spacerów. Głównie byli to starsi ludzie oraz rodziny z małymi dziećmi, które pędziły w stronę placów zabaw. Między innymi spacerowała dwójka dorosłych, którzy szli w milczeniu nie wiedząc co powiedzieć. Kobieta była ubrana w białą koszulę oraz czarne spodnie, a jej obcasy co jakiś czas utykały w jeszcze podmokłej glebie. Wtedy pomagał jej wysoki brunet, który nie był ubrany po biurowemu jak jego towarzyszka. Co jakiś czas chował dłonie w kieszeniach jeansowych spodni, a koszula w kratę wręcz błagała o wyprasowanie wystając spod skórzanej kurtki. Przechadzali się po parku nie mówiąc, żadnego słowa, mimo to dało się wyczuć panującą pomiędzy nimi napiętą atmosferę. Nagle kobieta się zatrzymała i spojrzała na bruneta, zaciskając zsiniałe od zimnego powietrza wargi.
- Nie mam tyle wolnego czasu w pracy więc powiedz o co Ci chodzi.
- Ech… Czy ty kiedykolwiek masz na coś czas oprócz pracy – westchnął i się zatrzymał.
- Przepraszam, że w porównaniu do Ciebie staram się zarobić na utrzymanie dobrze płatnym stanowiskiem.
Podeszła do niego i spojrzała z pewną wyższością, jednak po chwili zrezygnowała z tego zabiegu i usiadła na pobliskiej ławce. Objęła ramiona rękami i zaczęła je powoli trzeć by chodź trochę się rozgrzać, ponieważ mimo słońca w cieniu było chłodno. Brunet zdjął kurtkę i zarzucił na ramiona kobiety, po czym zajął miejsce obok niej.
- Caroline… Przez to właśnie się rozwiedliśmy, więc teraz, proszę nie wyrzucajmy sobie brudów…
- Też tak uważam, w sądzie już i tak zbyt wiele sobie powiedzieliśmy. Jednak to ty zacząłeś tą kłótnię, Josephie – zauważyła i wymusiła na sobie uśmiech. – Lecz co takiego ode mnie chcesz?
- Czy Jasper ma jakieś plany na wakacje? Chciałbym zabrać go ze sobą na wieś.
- Wieś? Czyżbyś się wyprowadzał?
- Nie – zaśmiał się widząc nadzieję w oczach byłej żony. – Będę pracował w zabytkowym dworze na pewnym odludziu. Myślałem, że taki spokój i cisza dobrze mu zrobią przed egzaminami do szkoły.
Caroline spojrzała na niebo, mocniej opatulając się kurtką. Znała syna zbyt dobrze i wiedziała, że jeśli nie będzie musiał to woli zostać w domu. Mimo, że w miarę pokojowo się rozwiedli to jednak Jasper wolał zostać pod jej opieką a nie ojca, który był zafascynowany starociami i zabytkami. Dobrze wiedziała, że Joseph z tego powodu czuł się bardzo dotknięty i szukał jakichkolwiek sposobów by zbliżyć się do syna, który po prostu nie ciekawił się zawodem ojca.
- Przekażę mu to i zadzwonię z odpowiedzią – powiedziała po chwili namysłu.
- Dziękuję Ci – odpowiedział z uśmiechem. – A teraz Ciebie nie zatrzymuję. Pewnie spieszysz się do pracy.
- Wyjątkowo się z tobą zgodzę…
Z uśmiechem na ustach oddała mu kurtkę, jednak Joseph odmawiał jej przyjęcia. Caroline czuła się przez to niezręcznie, biorąc pod uwagę, że teoretycznie nic ich nie łączyło. Jednak czasami miała wrażenie, że nic nie miało miejsca. Kiedy odprowadził ją do biurowca, czuła się jak w pierwszych latach ich małżeństwa, kiedy oboje dopiero zaczynali własne, dorosłe życie.
                Caroline wróciła do domu późnym wieczorem i zmęczona przekroczyła próg między garażem, a częścią mieszkalną. Szybko zrzuciła ze stóp szpilki i odetchnęła z ulgą, czując jak zimna podłoga działa kojąco na obolałe nogi. Starając się jak najciszej stąpać, udała się do kuchni by zaspokoić ssący głód. Gdy tylko otworzyła drzwiczki lodówki usłyszała za sobą kroki.
- I dzisiaj też późno wróciłaś…
Spojrzała na syna znad ramienia. Chłopak wyglądał na przemęczonego, co podkreślały sine cienie pod oczyma. Jego rude włosy były matowe oraz pozbawione jakby życia. Poważnie martwiła się o zdrowie Jaspera, który nie chciał się do tego przyznać. Caroline mimo ciężkiej i czasochłonnej pracy wyglądała lepiej od syna, nawet bez pomocy makijażu.
- Niestety przeciągnęło się w pracy, a w ciągu dnia zafundowałam sobie godzinną przerwę.
Wyciągnęła z lodówki kilka artykułów spożywczych z których miała zamiar przyrządzić szybką sałatkę zwaną w domu „śmieciówkę”. Jasper spojrzał na matkę z uwagą, nie spodziewając się, że Caroline jest zdolna do robienia przerwy w pracy. Jednak blondynka nie zwracała uwagi na syna i położyła patelnię na płycie grzewczej. Wzrokiem poszukała oleju, który ukrył się za stojakiem z przyprawami. W tym samym czasie myła filety z piersi kurczaka, które po chwili zaczęła kroić w kostkę. Jasper widocznie zrezygnował z niemiej prośby i zaczął siekać warzywa, by chodź trochę pomóc matce.
- A z jakiej okazji zrobiłaś tą przerwę? – spytał wrzucając pokrojoną sałatę do naszykowanej miski.
- Twój ojciec poprosił o spotkanie, więc się zgodziłam.
- Czyżby chciał do Ciebie wrócić? – zadrwił Jasper zerkając jak Caroline podsmaża kurczaka.
- Nie, oboje przecież podjęliśmy decyzję o rozwodzie i żadne z nas tego nie żałuje… - odpowiedziała doprawiając mięso. – Prosił bym Ci przekazała jego propozycję o wspólnym spędzeniu wakacji.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i kręcił jedynie głową. Widać było, że nie ma nawet chęci na takie spędzenie letniej przerwy. Caroline spodziewała się takiego nastawienia ze strony syna, chociaż nie rozumiała czym jest ono spowodowane. Już przed rozwodem dostrzegła, że Jasper zmienił stosunek do Josepha, ale wtedy nie miała czasu na rozmyślenie nad tym. W tym samym czasie zaczął wyglądać coraz gorzej, zrezygnował z drużyny sportowej i opuścił się w nauce. Miała nadzieje, że gdyby na chwilę wyjechał to powróciłby do formy.
- Uważam, że taki wyjazd dobrze by Ci zrobił – powiedziała powodując zdziwienie na twarzy syna. – W końcu odpoczniesz trochę, a do tego to twój ojciec. Zależy mu na tobie,
- No to ma pecha. Niezbyt mi się chce z nim spędzać czas.
Caroline ułożyła podsmażone kawałki kurczaka na warzywach w misce i zaczęła przygotowywać sos, Udała, że te słowa niezbyt na nią wpłynęły. W końcu byli po rozwodzie, ale było to jednak coś smutnego.
- Naprawdę nie rozumiem co w nim widziałaś – ciągnął Jasper wyciągając talerze z szafy. – Przecież nie potrafi nic dobrze zrobić i do tego ciągle wpadał w tarapaty.
Te słowa tak ją poruszyły, że nawet nie zauważyła kiedy zacięła się nożem. Po chwili dostrzegła jak czerwona ciecz wypływa z płytkiej rany w ręce. Po rozwodzie odkryła, że Jasper przejął rolę gospodarza i martwił się o nią, jednak nie spodziewała się po nim aż takiej nienawiści.
- Nie zrozumiesz tego – szepnęła przyciskając do skaleczenia ręcznik. – Miłość przychodzi nagle.
Chłopak widząc krew od razu wyciągnął apteczkę i zaczął opatrywać ranę matki, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Caroline na chwilę się wyłączyła i oddaliła w świat wspomnień.
                Podczas swoich studiów ekonomicznych, każdego dnia przychodziła do uniwersyteckiej biblioteki, by usiąść na swoim stałym miejscu i kontynuować pracę nad licencjatem z ekonomii. Dobrze pamiętała ten dzień gdy po zajęciach z przedsiębiorczości, udała się do gmachu biblioteki, ale jej miejsce było zajęte przez kogoś innego. Oburzona ruszyła w stronę nieznajomego młodzieńca, jednak w połowie drogi zrezygnowała i ukryła się za pobliskim regałem. Nie wiedziała dlaczego, ale zabrakło jej odwagi. Czuła, ze ogarnia ją wstyd na myśl, że tak może się odezwać do chłopaka, który siedział pogrążony w lekturze między stosem książek. Chociaż siedzący tam młodzieniec nie był okazem bóstwa, wyglądał przeciętnie i niezbyt porywająco, jednak miał w sobie „to coś” co zawstydziło Caroline. Dyskretnie kręciła się w jego okolicy mając nadzieję, że sobie pójdzie. Do tej pory ma przed oczyma uśmiech, kiedy nagle na nią spojrzał. Przez chwilę coś notował, by po paru minutach zabrać swoje rzeczy i odejść. Od tamtej pory, kiedy Caroline przychodziła do czytelni to czekał tam ów tajemniczy brunet. Przez przypadek odkryła, że ma na imię Joseph i gdy się pojawiała to przenosił się do innej części biblioteki, gdzie kontynuował swoją pracę.
                Pewnego dnia, kiedy przyszła Josepha nie było. Zamiast usiąść nad pracą licencjacką, zaczęła się przechadzać pomiędzy działami, mając nadzieję odkryć dlaczego go nie ma. Kiedy w końcu go dostrzegła skupionego nad jakąś książką przy dziale historycznym, poczuła jak napięcie z niej upływa.
- Czyżby i tutaj było twoje miejsce? – usłyszała rozbawiony głos. – Bo już nie wiem gdzie mam pracować.
Mimo, że w ogóle się nie znali to Caroline wspomina ten dzień, kiedy wszystko się zaczęło. Zakochała się w Josephie, ponieważ potrafił przejrzeć ją na wylot i dbać o nią tak jak nikt inny. Teraz jego zastępował Jasper, jednak nie było to tym samym. Spojrzała na zmartwioną twarz syna i zdała sobie sprawę, że przez pewien czas przestała kontaktować.
- Jeżeli chcesz zrozumieć dlaczego go pokochałam to musisz spędzić z nim wakacje – powiedziała nagle. – Nawet naciskam byś to zrobił.

                Niebo przybrało ciemną barwę przez szare chmury, które zasłoniły cały nieboskłon. Ponury klimat nadawał znajdujący się niedaleko duży las, który rzucał wielki cień na okolicę. Jednak najbardziej przytłaczające były ruiny domów, które wystawały znad zdziczałej i wysokiej trawy. Były to jedyne ślady po znajdującej się tutaj niegdyś wiosce. Okolica wyglądałaby na wymarłą, gdyby nie górujący nad nią dumnie wielki dom, z którego okien biło światło – jedyny znak, że ktoś tu jednak żyje. Biały Range Rover zmagał się z nieutwardzoną nawierzchnią i próbował w zapuszczonej trawie odkryć resztki niegdyś znajdującej się tutaj drogi. Kierowca musiał całą swoją uwagę skupić na tym by przypadkiem nie wjechać na jakieś stare resztki zamurowani mieszczących się kiedyś tutaj domostw oraz by nie wpaść w poślizg i utknąć w błocie. Nie wiedział co jest gorszym wariantem, zwłaszcza, że siedzący obok Jasper w ogóle nie był zadowolony. Miał nadzieję zainteresowania syna tak klimatycznym miejscem jak to, jednak chłopak wydawał się obojętny na wszystko i zajmował się jedynie swoim telefonem. Joseph zmienił bieg, by wjechać pod górę i starał się nawiązać rozmowę.
- Oszczędzałbym baterię, ponieważ ten dom nie jest w ogóle wyposażony w elektryzację – powiedział uśmiechając się.
- Co? – krzyknął Jasper. – Nie dość, że nic nie ma w okolicy to jeszcze warunki średniowieczne?
Mężczyzna nie dał po sobie poznać jak go uraził brak zainteresowania historią, przez jego syna, który bez technologii nie widział życia. Nie chciał narzucać mu swojego zdania co do życia w „czasach średniowiecznych” oraz odpuścił sobie wykład na temat historii średniowiecza i warunków życia ludności w tym okresie. Gdy zatrzymał się przed bramą, silnik nagle zgasł i odmówił dalszej współpracy. Joseph nerwowo przekręcał kluczyk, aż zrezygnowany wysiadł z pojazdu. Otworzył tylną klapę i wyciągnął bagaże.
- Pod drzwi już sami podejdziemy – powiedział nachylając się nad tylnymi siedzeniami.
Jasper niechętnie opuścił ciepłe wnętrze pojazdu i przeszedł przez bramę. Brunet upewnił się czy auto jest dobrze zamknięte i nosząc bagaże podążył za synem. Gdy przekroczył bramę zapomniał o zapewne rozładowanym akumulatorze i skupił całą swoją uwagę na sylwetce domu i jego posesji. Chciał zapamiętać każdy szczegół posągów przy bramie, każdy kwiat, wyuczyć się każdego cięcia w kamieniu z których zbudowano ten dwór. Gdy stanęli przy drzwiach podziwiał piękne zdobienia na klamce oraz kołatce, które mimo widocznego zużycia ciągle zachwycały oko. Jasper przechodził obok tego obojętnie, chociaż był widocznie poddenerwowany. Miał wrażenie, że ktoś go śledzi, jednak z każdej strony nikogo nie widział. Gdy zastukali w drzwi po chwili się one otworzyły i przywitał ich wysoki mężczyzna ubrany w staromodny surdut angielski. Chłopak nie mógł się odpędzić od wizji lokaja oraz przeczucia, iż ten dom jest atrakcją turystyczną. Jednak nim wygłosił swoją myśl na głos, stanął jak wmurowany. Podchodziła do nich młoda kobieta ubrana w białą koszulę oraz beżową spódnicę do kostek. Jednak całą uwagę skupił na jej twarzy. Była piękna, Jasper ani Joseph nie spotkali się nigdy na ulicy z takim niepospolitym typem urody. Mimo iż rudzielec widywał blondynki o porcelanowej karnacji, to patrząc na tą kobietę miał wrażenie, że wręcz bije od niej jasny blask. Natomiast Joseph porównywał ją do ideału piękna w Anglii sprzed wieków, gdzie każdy aspekt jej urody pokrywał się z tamtymi wymaganiami. Jednak jej zielone oczy wybijały się z gry jasnych barw. Jasper był pewny, że taki nasycony odcień zieleni jest niespotykany u ludzi.
- Witam was w Funhouse.  Niezmiernie się cieszę z faktu, iż zgodził się Pan dokonać paru renowacji – zwróciła się do Josepha, ciepło się uśmiechając. – Nazywam się Elizabeth i noszę tytuł pani tego domu. Pozwolą Panowie by Richard zaprowadził państwa  do pokoi byście mogli odpocząć po podróży.
Mężczyzna, który wcześniej otworzył im drzwi, wskazał ręką na schody. Joseph podziękował za gościnę i delikatnie poklepał syna po ramieniu, by zaprzestał wpatrywania się we właścicielkę dworu z przysłowiowym karpiem. Młodzieniec jakby zdał sobie sprawę, że właśnie się wygłupił i jako pierwszy wszedł na schody. Przystanął przy wejściu na drugie piętro i spojrzał na Richarda. Mężczyzna budził w nim niepokój. Nie tylko górujący wzrost, ale beznamiętna twarz i oczy ukryte za okularami pasowały mu bardziej do bezwzględnego mordercy niż lokaja. Do tego szatyn był zaskakująco przystojny, co bardzo uderzyło Jaspera.
- Pokój Pana Josepha znajduje się tutaj – wskazał na jedne z drzwi znajdujące się w długim korytarzu. – Natomiast ten należy do Pana Jaspera.
Chłopak spojrzał na wejście do swojego pokoju, który znajdował się naprzeciw sypialni ojca. W duchu dziękował niebiosom za to, że nie będzie musiał z nim spać w jednym pomieszczeniu. Ponownie nie zwracał uwagi na to co mówi Joseph tylko od razu poszedł rozgościć się w swoim pokoju.
                Gdy przekroczył próg od razu uderzył go w oczy styl w jakim było umeblowane pomieszczenie. Miał wrażenie, że cofnął się w czasie patrząc na ciężkie zasłony na oknach, wiszące na pięknie zdobionym, zabytkowym karniszu. Gdy dotknął materiału nawet on dostrzegł, że jest to ręczna robota jakiegoś mistrza szycia. Podobnie było z czerwoną narzutą na łóżku, a raczej łożu; na której widniał złoty haft przedstawiający kwiatowe ornamenty. Meble miały ciemną barwę oraz ślady po wiekowym użytkowaniu. Cały pokój mimo skromności był prawdziwym okazem historii nawet dla Jaspera, który nigdy się tym nie interesował. Kiedy wypakował ubrania z torby do wiekowej, pięknie zdobionej szafy, wyobrażał sobie w jakim błogim stanie musi być jego ojciec. To co widział na podjeździe nie mogło się równać  rzeczywistym emocjom Josepha. Jednak wolał nie nadużywać czasu spędzonego z ojcem i napawał się chwilą samotności. Niepewnie usiadł na łożu, które cicho zatrzeszczało pod jego ciężarem. Nie chcąc brudzić narzuty, zdjął buty i położył się patrząc na sufit. Spodziewał się poczuć stęchły zapach starej pościeli, jednak zaskakująco nic takiego nie nastąpiło. Jego myśli od razu powędrowały ku pięknej pani domu, która miała w sobie coś takiego co powodowało, że nie mógł o niej zapomnieć. Nie zwracał uwagi na staromodny styl, ani na prawdopodobnie starszy od niego wiek. Był zafascynowany jej niespotykaną urodą i elegancją, która w tych czasach zanika. Nie mógł się doczekać, by ponownie ją ujrzeć. Chciał się poderwać na równe nogi i pod pretekstem zwiedzenia posiadłości odnaleźć Elizabeth. Już był gotowy wcielić swój plan w życie kiedy, do jego uszu dobiegło pukanie w drzwi. Nim zdążył się odezwać, otworzyły się i w progu pojawił się Joseph.
- Nie śpisz? – spytał wchodząc do środka.
Tak jak Jasper się spodziewał, jego ojciec od razu zafascynował się wnętrzem. Jednak w porównaniu do syna skupił się na tapecie.
- Cudowna! Ręcznie malowana, widać gołym okiem mistrzowski kunszt i stare metody jakimi ją wykonano – mówił z przejęciem. – Jak na razie w każdym miejscu jest inna tapeta. Ach… Ten ród musiał być bogaty jeśli było ich stać na taki luksus.
Jasper nie rozumiał dlaczego to właśnie tapety mają świadczyć o majątku tej rodziny. Nie wiedział, że w czasach kiedy je wykonano tapety były bardzo wielkim luksusem i posiadanie chociaż jednej, wykonanej przez mistrza wiązało się z wielkimi wydatkami, oczywiście zależnie od metrażu pokoju, który miał być nią ozdobiony. Więc Joseph widząc jak na początek inne tapety bez trudu zrozumiał bogactwo właścicieli tego domu, którzy je zakupili. Meble czy inne przedmioty mogły być zakupione później i nie musiały posiadać wtedy pierwotnej ceny, a tapety trudno jest zerwać i umieścić na innej ścianie. Jednak Joseph był historykiem i nie miał za złe synowi, który tego nie wiedział.
- No ale ja tutaj o tapecie, a przyszedłem się spytać jak ci się tu podoba – zaśmiał się zasiadając na jedynym krześle w pokoju.
- Nie ma prądu ani niczego ciekawego w okolicy. Lampy naftowe smrodzą, a do tego jestem skazany na twoje jęki zachwytu na temat cudowności każdego elementu domu. Stanowczo nawet w piekle nie jest tak źle.
- Synu, ty potrafisz wbić człowiekowi nóż w serce. Jednak nie wmówisz mi, że podobnie myślisz o naszym gospodarzu. Czyż Panna Elizabeth nie jest piękną kobietą?
Jasper obrócił głowę w drugą stronę, by nie pokazać jak bardzo jego ojciec trafił w sedno. Zaczął szybko poszukiwać rozwiązania, które by zamknęło ten temat. Gdy wpadł na pomysł, podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał z wyrzutem na Josepha.
- Czyżbyś znalazł zastępstwo za mamę? – spytał zirytowanym głosem.
Jednak Joseph nie wyglądał na zmieszanego, ani przejętego tym oskarżeniem. Przyglądał się synowi, który tak bardzo przypominał mu Caroline. Nie mógł się powstrzymać przed uśmiechem.
- Nie… Twoja matka wie, że nie będę z inną kobietą. Dlatego w Elizabeth widzę jedynie miłą kobietę i nic więcej.
Chłopak nie spodziewał się takiej odpowiedzi, więc nie miał w głowie żadnego uszczypliwego komentarza lub riposty. Przypomniał sobie jak jego matka, powiedziała, że właśnie teraz ma szanse by odkryć co widziała w jego ojcu. Dla Jaspera zawsze był ciapowaty, jednak musiał przyznać, że i bardzo spostrzegawczy. By zakończyć rozmowę spojrzał na wcześniejszy obiekt zachwytu Josepha i dopiero teraz dostrzegł, że na ciemnozielonym tle znajdują się czarne ptaki. Gdy dokładniej się przyjrzał od razu rzuciło mu się w oczy, że każdy z ptaków jakoś się od siebie różni.

                Richard zamknął za sobą drzwi, trzymając w jednej ręce srebrną tacę z serwisem do herbaty. Podszedł do stolika do kawy, wykonanego z ciemnego mahoniowego drewna i ostrożnie układał na nim zawartość tacy. Najpierw położył srebrną paterę z wypiekami, która posiadała roślinny motyw, a na uchwycie widniała figurka feniksa z rozłożonymi skrzydłami. Następna była porcelanowa filiżanka ozdobiona ręcznymi malunkami kolorowych kwiatów, która stała na spodku z tego samego zestawu. Na nim leżała także srebrna łyżeczka, na której rączce widniały grawerunki róży. Po chwili Richard nalał do filiżanki herbaty i odłożył imbryczek na tacę, jednocześnie podsuwając filiżankę bliżej siedzącej na szezlongu Elizabeth.
- Dziękuję Ci, Richardzie – wskazała na fotel naprzeciwko niej. – Proszę, usiądź jeśli to dla Ciebie nie problem.
Szatyn lekko się pokłonił i zajął swoje miejsce, w tym czasie Elizabeth zanurzyła usta w złotym naparze.
- Odkąd służę nigdy Ci niczego nie odmówiłem, więc to niepotrzebne pytanie.
Mimo iż mówił to stałym tonem głosu to dało się wyróżnić w nim ciepło. Uśmiechnął się do swojej pracodawczyni, na co ona odpowiedziała tym samym gestem. Odłożyła filiżankę na spodek i nachyliła się nad stolikiem, by położyć swoją dłoń na ręce lokaja.
- Dobrze wiesz, że nie chcę Cię zmuszać. Najważniejsze jest dla mnie wasze dobro, dlatego jeśli obecność gości wam przeszkadza to mogę ich odesłać.
Mówiąc to patrzyła Richardowi prosto w oczy z pewnym poruszeniem. Bardzo ceniła sobie opinię innych domowników jak i służby. Mężczyzna delikatnie uścisnął dłoń Elizabeth po czym przyłożył ją do ust składając delikatny pocałunek, który był bardziej muśnięciem wargami.
- Wszystko co robisz to z myślą o nas i domu, dlatego wiem, że twoje decyzje są słuszne. Do tego możliwość zobaczenia na twej twarzy uśmiechu wszystko wynagradza.
Elizabeth odetchnęła z ulgą i z wdzięcznością uśmiechnęła się do Richarda, który powoli wypuścił jej dłoń.
- Tylko pytaniem jest czy Ona nie będzie miała z tym problemów… - odezwał się po chwili poprawiając okulary.
- Mam nadzieję, że nie pojawi się prędko przed naszymi gośćmi… Chciałabym by Pan Joseph chodź trochę pomógł nam w odbudowie domu.
- Jednak mam dziwne przeczucie, że nie tylko dlatego go zaprosiłaś.
Zaśmiała się cicho i upiła łyk herbaty. Richard wziął z tacy talerzyk i położył na nim jeden z wypieków, po czym podał Elizabeth. W jej zielonych oczach jakby płonęły iskierki, co powodowało, że jej poważne rysy twarzy znikały i widziało się młodą kobietę w sile wieku.

- Jeśli mam rację to szybko odkryjesz moje zamiary. Do tego pamiętaj, że Funhouse nie przyjmuje byle kogo jako swoich gości. Ten dom jest wybredny.

__________________
I w końcu udało mi się przepisać to z mojego zeszytu. Przyznam się bez bicia, że byłam święcie przekonana, że jeśli zajęło mi to cztery strony w zeszycie to wyjdzie mniej w wordzie. Niestety zapisałam tam siedem i pół strony, więc moje abstrakcyjne myślenie jest do kitu... No ale pomijając, że robiłam to cały dzień z pauzami na czytanie i inny duperele to jestem z siebie zadowolona. Zmieniłam parę rzeczy podczas wstukiwania tego wszystkiego na klawiaturę, ale to są pewne szczegóły. 
Zaznaczę, że parę rzeczy zapożyczyłam z PBFa o tej samej nazwie jak i RPG, które stworzyłam wzorując się na tym. Postacie są po części wymyślone przez zacną osobę (czyli mnie) jak i zapożyczyłam w częściach z RPG i PBF. Jeśli widzicie tam je to przepraszam, że parę rzeczy w nich zmieniłam. Wasze pierwowzory są boskie, ale nie potrafię oddać w pełni ich bóstwa! 
A teraz dodam spóźnione życzenia świąteczne i od razu sylwestrowe, więc byście dobrze się bawili w tę szaloną noc sylwestrową a nowy rok przyniósł wam wiele radości i szczęścia. A a wygląd bloga się zmieni, gdy tylko znajdę czas na zainstalowanie gimpa :P

piątek, 19 grudnia 2014

Consolation Rozdział III

            Zbliżał się wieczór, a w gospodzie coraz więcej pojawiało się klientów. Większość z nich była stałymi bywalcami, ale zdarzały się także nowe twarze. Arten przechodziła między stolikami i dolewała piwa oraz pobierała opłaty i zamówienia od nowo przybyłych. W momencie kiedy w dzbanach skończył się trunek, podeszła do lady gdzie jej matka dała jej pełne naczynia. Mimo panującego gwaru do jej uszu doszedł dźwięk otwieranych drzwi. Przez lata pracy wręcz wyszkoliła swój słuch, by wyłapywał trzaśniecie drzwi. Przemieszczając się miedzy stołami, w końcu doszła do tego zajętego przez nowych klientów. Z jej twarzy zszedł uśmiech, kiedy rozpoznała w jednym z nich Marca.
-  Większy dekolt w pracy – zaśmiał się jej szwagier.
- To co zwykle – spytała oschłym tonem.
Mężczyzna przytaknął głową i zaczął rozmowę z swoimi towarzyszami. Etner widocznie był zainteresowany czymś innym, jednak starsi nie zwracali na to uwagi. Po chwili na ich stoliku znalazły się trzy kufle piwa, a Arten znikła wśród gości.
- Zagraj nam! – ktoś krzyknął.
Dołączyły kolejne prośby i właściciel sięgnął po swe skrzypce. Wystukał rytm butem i rozpoczął grę, skocznej melodii. Długo nie trzeba było czekać by klienci zaczęli wyklaskiwać rytm, a niektórzy zaczęli tańczyć. Co chwilę jakiś próbował porwać do baletów, córkę karczmarza. Jednak brunetka sprytnie ich unikała i kręciła rozbawiona głową. Stali goście zaczęli się śmiać, wiedząc, że nie mają szans.
- Wiesz… - szepnął Marco. – Jest taka pogłoska, że kto pocałuje Arten ten będzie jej mężem.
Chłopak zrobił wielkie oczy na tą wieść. Jednak jego zapał zgasił śmiech ojca, który musiał się uspokoić łykiem piwa.
- Warunkiem jest by to było w karczmie, jednak skubana tak ich unika, że nikt już nie próbuje.
- Ale skąd ta wieść? – zdziwił się.
- Bo mój teść chce ją jak najszybciej wyswatać.
Wzrok rudzielca padł na dziewczynę i dopiero teraz zauważył jej zachowanie. Unikała obracania się kiedy ktoś nagle ją zatrzymał i nigdy nie pozwalała na zbytnią bliskość klientom. Pokręcił głową rozbawiony, nie dowierzając temu wszystkiemu. Po pewnym czasie Arten ponownie zawitała przy ich stoliku by dolać trunku. W tym momencie zaświtał mu pomysł.
- Arten… - zwołał ją wstając.
Nie spodziewał się, że dziewczyna wykona obrót by na niego spojrzeć. Bez namysłu chwycił ją w tali i pocałował. W karczmie nastąpiła cisza by w końcu odezwały się pierwsze okrzyki zdziwienia. Odsunęła się od niego gwałtownie i zalała się rumieńcem, zasłaniając usta. Odstawiła dzbanek przy jednym ze stołów i wybiegła na zewnątrz. Nawet nie zauważył jak Siwobrody znalazł się przy nim.
- Zobaczysz co z nią?
Kiwnął głową i ruszył ku wyjściu. Słyszał za sobą jak jego ojciec mówił coś o synowej, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Zimne powietrze uderzyło go w twarz, aż przystanął. Rozejrzał się w około by w końcu ujrzeć ją, opartą o ścianę. Wziął głęboki oddech i podszedł do niej.
- Odejdź – syknęła.
- Wybacz moje zachowanie, nie wiem co we mnie wstąpiło.
Wzdrygnął się widząc wściekłe spojrzenie dziewczyny. Miał wrażenie, że nie ważne co powie to i tak będzie na przegranej pozycji. Arten bez słowa go wyminęła i ruszyła jedną z bocznych uliczek. Czuł, że nie powinien za nią iść, bo może jeszcze oberwać trzewikiem, jednak jego duma mu nie pozwalała pozwolić jej się włóczyć nocą po mieście. Chcąc nie chcąc poszedł za nią, by w końcu ją dogonić. Brunetka nawet nie spojrzała na niego, ani się odezwała. Szła równym tempem wpatrując się w przed siebie. Gdy w końcu się zatrzymała, zauważył, że ponownie są pod karczmą.

            Rozejrzała się po holu, lekko stukając nogą. Czuła się zdenerwowana jednak nie wiedziała dlaczego. Nie mogąc ustać w miejscu podeszła do jednego z strzelistych okien i wyjrzała na zewnątrz. Przyglądała się miastu wielkości Amar, jednak było w nim coś innego. Świątynia nie górowała nad przybocznymi budynkami sakralnymi, ale stała obok zwykłych domów. Zamiast gór widziała złotawe pola, które kołysały się z lekkim wietrzykiem. Była pewna, że to nie jest jej rodzime miasto, ale nie potrafiła określić jakie. Poczuła na ramionach czyjeś dłonie, więc gwałtownie się obróciła. Pierwszym co zobaczyła, to czarny materiał koszuli. Dopiero jak zadarła głowę, ujrzała twarz mężczyzny. Miała wrażenie, ze gdzieś już go widziała, ale nie potrafiła określić gdzie. Chciała się odsunąć, jednak jej dłoń sama zaczęła wymachiwać palcem przed jego twarzą.
- Ile można na Ciebie czekać?- fuknęła obrażona. – A mówiłeś, że to ja długo się zbieram do wyjścia
Mężczyzna wzruszył ramionami i zaczął poruszać z ustami. Nie słyszała jego słów, ale czuła, że wzbiera się w niej coraz większy gniew. Tupnęła nogą i wyminęła go.
- Takiś mądry to sam sobie radź!
Szybkim tempem zeszła schodami w dół i wyszła przez drzwi. Jej oczom ukazał się wielki podjazd, na którym stała kareta. Młody chłopak otworzył drzwiczki, jednak wyminęła pojazd i ruszyła żwirowaną drogą w stronę bramy. Poczuła jak ktoś chwyta ją za przed ramię i obraca. Miała wrażenie, ze jej twarz od twarzy mężczyzny dzieliły milimetry, a on ciągle poruszał ustami. Czuła zdenerwowanie, że nic nie słyszy jednak powoli napływała fala uspokojenia. Nagle na jego twarzy pojawił się rumieniec i gwałtownie się odsunął, mamrocząc coś pod nosem.
- Nie musisz przepraszać – podeszła do niego.

            Gwałtownie otworzyła oczy, czując jak jej serce mocno bije. Nie mogła zrozumieć co oznaczają sny, jakie jej się śnią, ale były dla niej jak koszmar. Mimo iż nie działo się w nich nic strasznego, jej serce waliło jak oszalałe, a koszula nocna przyklejała do spoconego ciała. Przeczesała ręką włosy i wpatrywała się w sufit. W pokoju było ciemno, więc wywnioskowała, że jeszcze daleko do świtu. Powoli podniosła się z łóżka i wyjrzała na korytarz. Spodziewała się całkowitej ciemności, jednak na samym końcu przy schodach, migotało światło, jakby ktoś siedział w karczmie przy zapalonej świecy. Bez namysłu zeszła na parter i ujrzała swojego ojca, który oparty łokciami o jeden ze stołów, podtrzymywał rękoma czoło. Nigdy nie uważała go za starego duchem, ponieważ na każdym kroku widziała jak tryska energią. Jednak teraz wyglądał jakby postarzał się o kilka lat. Zrobiła jeden krok w jego stronę, a deski niemiłosiernie zaskrzypiał. Mężczyzna jednym ruchem zwinął materiał, jaki leżał na stole i gwałtownie się obrócił w stronę z której doszedł hałas. Dopiero gdy ujrzał swoją córkę, poczuł ulgę i ponownie zasiadł, lecz schował pod stół owe zawiniątko.
- Co się stało, że nie możesz spać w nocy – odezwał się swoim pełnym uczucia tonem. – Czyżby jakiś młodzieniec zaprzątał Ci myśli.
Zrobiła urażoną minę, że podejrzewa się ją o takie rzeczy. Jednak po części się z nim zgadzała, jakiś mężczyzna tkwił jej w myślach, ale na pewno nie był to Etner. Ten ktoś o kim myślała, był z jego snu, ale nie mogła sobie przypomnieć jego twarzy. Choć tak bardzo pragnęła, by wiedzieć kto w jej sennych marzeniach wzbudzał u niej tak szalone bicie serca, chociaż nie słyszała jego słów. Ten mężczyzna grał na jej wszystkich emocjach, potrafił zmusić ją do zamartwiania, tęsknoty, złości jak i spokoju. Ale kim był, nie mogła powiedzieć. Dopiero po kilku chwilach zrozumiała skąd te bicie serca po przebudzeniu. Czuła coś nowego – pożądanie.
Siwobrody spojrzał bacznie na córkę, która widocznie biła się ze swoimi myślami. Widział jak nagle oblewa się rumieńcem, a piersi unoszą się szybciej pod wpływem jej oddechu. Zaczął podejrzewać, że trafił w sedno, chociaż miał wrażenie, że Etner nie wzbudzał w Arten wielkiej sympatii. Chociaż długo nie wracali, więc mógł coś jej zrobić. Starał się odgonić te posępne myśli, wierząc w czystość swojej córki.
- Ojcze, czy miałeś kiedyś sny niezależne od Ciebie? – spytała cicho.
Miał ochotę odmówić modlitwę do Chwalebnej Misty, na myśl o jakich snach chodzi Arten. W końcu jego zdaniem jest w takim wieku, kiedy jej ciało i umysł zaczynają dostrzegać pewne aspekty. Dziewczyna szybko zauważyła na twarzy ojca zażenowanie sytuacją i od razu zrozumiała jak to zrozumiał.
- Znaczy się takie, gdzie jesteśmy świadkiem jakiegoś zdarzenia, ale nic nie możemy zrobić chociaż chcemy.
- Nie wiem, nie mam takich snów – odpowiedział ostrożnie. – Może chcesz porozmawiać o tych snach z matką. Wytłumaczy Ci co i jak.
Czuła jakby ktoś wymierzył jej policzek, przecież nie śniła o kontakcie cielesnym z mężczyzną tylko o… Sama nie wiedziała czym, ale takie oskarżenia były dla niej bolesne. Obróciła się na pięcie i wróciła na piętro, by wpaść do swojego pokoju. Zakryła twarz dłońmi i zsunęła się powoli na ziemię, opierając się o drzwi. Nie wiedziała co się z nią dzieje, jednak wyobraziła sobie scenę o którą oskarżał ją ojciec. Chciała zapaść się pod ziemię, nie wierząc w to jakie figle płata jej ciało. Wstała powoli i skierowała się w stronę łóżka, by po chwili na nie paść. Nie mogła zasnąć a ukojenie dało jej jedynie zaspokojenie po części żądz jej ciała. Miała jedynie nadzieję, że nikt nie dostrzeże to co właśnie robiła, czuła się taka brudna i nieczysta.

            Kiedy się obudziła robiła wszystko by nie patrzeć rodzicom w oczy. Śniadanie wolała zjeść w czasie sprzątania, a do kuchni weszła dopiero kiedy nikogo w niej nie było. Przeświadczenie, że parę godzin temu zaspokajała się sama, swoimi dłońmi było dla niej przerażające. Jednak nigdy nie czuła czegoś takiego. Ta fala gorąca, prąd przechodzący przez ciało i najważniejsze – rozkosz. Chciała by trwała wiecznie, jednak znikła tak szybko jak się pojawiła i zostawiła ją samą wyczerpaną. Dobrze wiedziała, że teraz będzie chciała ją zaznać częściej, a myśl, że mężczyzna może ją doprowadzić do takiego stanu była bardzo kusząca. Ale chciała by to był On – z jej snu. Właśnie z myślą o nim posunęła się do tego haniebnego czynu. Dobrze wiedziała, że źle robiła ale gdzieś tam na dnie jej serca, bardzo jej się podobało łamanie zasad.

Gdy wyszła z rana na ulicę, odruchowo przyglądała się każdemu mijanemu mężczyźnie z nadzieją, że któryś z nich jest tym tajemniczym z jej snów. Jednak nikt nie wydawał jej się odpowiedni, chociaż dobrze wiedziała, że nie pamięta jego wyglądu. Snuła się tak ulicami bez celu, aż wyszła po za bramę miasta. Odruchowo ruszyła w kierunku drzewa, pod którym ostatnio siedziała. Wydawało się to na jedyne miejsce, gdzie mogła spokojnie usiąść i rozmyślać nad snem. Nie mogła zrozumieć skąd u niej takie emocje, przecież nigdy nie pożądała jakiegoś mężczyzny. Wszyscy wydawali jej się tacy dziecinni lub za starzy. A jeden i to najprawdopodobniej nierealny doprowadził ją do takiego stanu. Usiadła pod drzewem, dokładnie ukrywając swoje nogi pod materiałem sukni i spojrzała w górę. Była ciekawa czy jeśli ponownie zaśnie to znów go zobaczy. Na samą taką wizję czuła jak zaczyna szybciej oddychać. Jednak nie miała pewności. Zanim to jej się przyśniło to wcześniej, przecież było coś strasznego. Więc jeśli i teraz będzie mieć koszmar. Zamknęła oczy zasmucona swoją bezradnością. Wtedy wieczorem łatwo mogła sobie wyobrazić sytuację, ale nie przynosiło to takich emocji jak sen. Była ciekawa co by było, gdyby ze sobą to połączyła.

Znowu widziała jego twarz, jednak nawet jak chciała się skupić to nie potrafiła ją spamiętać. Zwłaszcza teraz, kiedy pochylał się nad nią i poruszał ustami. Wiedziała, że coś mówi ale jak zwykle nie słyszała co. Jednak czuła, jak jej ciało zalewa fala gorąca, serce zaczyna szybciej bić oraz ten prąd przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Oddychała szybko i płytko, wpatrywała się w jego oczy i nic nie mówiła. Po chwili poczuła na ustach szorstkie wargi, które się w nie wpiły. Zamknęła oczy i pozwalała by mężczyzna ją całował. Czuła jak narasta w niej podniecenie, kiedy jego ręka znalazła się na jej tali. Nie mogła się powstrzymać by nie objąć jego szyję ramionami i ograniczyć dzielącą ich przestrzeń do minimum. Wplotła swoje palce w jego włosy, a jego dłoń zsuwała się coraz niżej. W końcu chwycił nimi jej pośladki i uniósł ją na wysokość swoich bioder. Otworzyła oczy i przyjrzała mu się, widziała na jego twarzy pożądanie jak i ból, jednak nie przejmowała się tym i oplotła jego biodra swoimi nogami i pocałował go w usta. Czuła jak robi kroki w jakimś kierunku i po chwili leżała na łożu, a on nad nią klęczał. Dobrze wiedziała, że się waha, więc sama rozwiązała wstążkę w sukience, odsłaniając częściowo piersi. Zadziałało to pobudzająco na mężczyznę, którego oczy aż paliły się z podniecenia.


            Tak jak zwykle, gwałtownie się obudziła. Czuła jak jej ciało pragnie zaznać to co nieuchronnie zbliżało się we śnie, jednak zostało brutalnie przerwane. Szybko oddychała, a wzrok miała zamglony. Dopiero po chwili widziała wszystko wyraźnie i zaczęła tego żałować. Widziała przed sobą twarz Etnera, która była bardzo blisko jej. Przyglądał się bacznym wzrokiem, jakby chciał odkryć co jej się śniło. Odruchowo na jej twarzy pojawił się rumieniec. Nie chciała by tak żenująca prawda została przez niego odkryta.
- Co robisz? – spytała niepewnie.
Nic nie odpowiedział, a sama odkryła, że jego bliskość ciała w tym momencie doprowadza ją na skraj pożądania. Dobrze wiedziała, że nie chce tego ale po tym tak realistycznym śnie, Etner był zbyt blisko.
- Nie powinnaś zasypać w takim miejscu – powiedział oschle. – Każdy inny mężczyzna wykorzystałby sytuację.
Nie wiedziała czy ją przejrzał, czy mówi o czymś innym. Myśli Arten krążyły tylko w okól snu, który wywarł tak wielkie wrażenie. Podniosła się powoli, chcąc zmniejszyć dystans.
- Niby jak – spytała odwracając głowę, starając zachować się naturalnie.
- Czy to nie logiczne o czym mówię – westchnął i się wyprostował.
Kiedy myślała nad odpowiedzią poczuła jak Etner kładzie rękę na jej tali. Arten odruchowo powędrowała myślami do tych marzeń sennych obawiając się końca tej sytuacji. Jednak chłopak zmusił brunetkę by oparła się o drzewo, a sam wolną rękę oparł o korę. Schylił się i spojrzał jej w oczy.
- Żaden mężczyzna potrafi się oprzeć bezbronnej, pięknej kobiecie. Zrobiliby Ci krzywdę na całe życie, więc nie zmuszaj mnie bym tłumaczył Ci o co mi chodzi.
Czuła w jego głosie powagę, chociaż była pewna, że to jakiś żart. Zmieniła zdanie kiedy spojrzała mu w oczy. Były poważne, ale także dało się zauważyć w nich coś na styl żądzy. Widziała to samo kiedy pierwszy raz się spotkali. Mimo, że mówił coś innego, chciał by była jego własnością. Dopiero teraz to zrozumiała. Gdy pocałował ją w karczmie, pokazał wszystkim, że nie mają z nim szans. A teraz złościł się, że naraziła swoją czystość na szwank. Spuściła głowę, pełna skruchy, miała nadzieję, że teraz puści ją wolno. Jednak dalej nie pozwalał jej odejść, więc spojrzała na niego. Gdyby tego nie zrobiła pewnie by jej się udało w końcu odsunąć, jednak gdy ujrzała ten wyraz bólu coś w niej pękło. Nie panowała nad swoim ciałem, poruszało się same. Jej ręka mimowolnie dotknęła jego policzka, a usta złączyły się z jego. Nie czuła z jego strony oporu, wręcz przeciwnie. Etner przycisnął ją mocniej do drzewa przejmując całą inicjatywę. Jego dłonie wędrowały po jej tali, chcąc schodzić niżej. Jednak za każdym razem się cofały. Chłopak nie chciał posunąć się dalej, dlatego po chwili wypuścił Arten z objęć i wpatrywał się w nią oczekując jakichkolwiek słów. Potrzebowała ona trochę czasu by powrócić do rzeczywistości i kiedy uzmysłowiła sobie co zrobiła, poczuła jak ją zaczynają palić policzki. Nie wiedziała co nią kierowało i wstydziła się spojrzeć Etnerowi w oczy. Wiedziała, że zrobiła mu nadzieję, chociaż nie darzyła go tak wielkim uczuciem. Nie mogła zaprzeczyć, że czuła się dobrze w jego towarzystwie oraz swobodnie, ale nigdy nie pomyślała o tym by zmienić relację przyjacielską na inną. Dlatego zdenerwowała się w karczmie gdy ją pocałował. W głębi odczuwała większą chęć posiadania przyjaciela niż mężczyzny, mimo snów jakie ją dręczyły.
- Jutro z rana wyjeżdżam wraz z karawaną – odezwał się Etner chcąc zniwelować powstałą ciszę. – Dlatego nie uznam tego jako coś zobowiązującego, nie musisz się martwić.
W końcu na niego spojrzała i dostrzegła tą samą radosną twarz, którą zobaczyła podczas kolacji u siostry. Wysiliła się na uśmiech, chociaż czuła się z tym wszystkim źle. Młodzieniec chciał poprawić jej humor nie naciskając na decyzję, jednak spowodował coś całkowicie odwrotnego. Arten nie mogła zrozumieć jak taki pocałunek można uznać za nic wielkiego. Zawsze uważała, że ten gest jest zarezerwowany dla najbliższej osoby i oznacza miłość, a przed chwilą go zbezcześciła z powodu pożądania. Do tego nie postacią Etnera tylko nieznanego mężczyzny ze snu.
- W takim razie życzę Ci udanej podróży już teraz. Chyba, że zajdziesz jeszcze dzisiaj do karczmy to jeszcze się z tym wstrzymam.
Kiedy rudzielec podniósł głowę i spojrzał w niebo, od razu zrozumiała, że to co między nimi wcześniej było przestało już istnieć. Oboje zaczęli zwracać uwagę na to co mają powiedzieć oraz co robią, by ponownie nie dopuścić do tak niezręcznej sytuacji.

___________________
A więc po ostrej cenzurze w końcu dodałam trzeci rozdział. Namęczyłam się kiedy musiałam usuwać to nad czym kiedyś tyle czasu spędziłam, ale nawet jestem zadowolona z efektów. 
Do tego dodam, że od następnego tygodnia oprócz Conslation pojawi się Funhouse, które zostało wręcz wymarudzone. To jest chyba jedyne opowiadanie pisane w trakcie innego, które skończyłam. Znaczy się nie miałam zakończenia, ale zostało już dopisane i teraz czeka na łaskawe przepisanie na komputer (W tym będzie znaczny problem). Na dowód zamieszczam zdjęcie z pierwszą stroną mojego zeszytu zrobione zaraz po dopisaniu zakończenia.


wtorek, 25 listopada 2014

Consolation Rozdział II

            Służąca zebrała ze stołu wszystkie naczynia, które ułożyła na wózku i odjechała w stronę kuchni. Było już czuć zapach ciasta, które czeka na podanie. Arten przez cały posiłek milczała, czując jak co chwile wzrok rudego chłopaka na nią pada. Ani razu nie poproszono ją do rozmowy, więc się w cieszyła. Do tego jeszcze myśl, że zaraz wróci do domu i będzie po wszystkim, podnosiła ją na duchu.
- Coś cicha jesteś – wyrwało ją to z zamyślenia i spojrzała na Etnera. – Słyszałem, że jesteś bardzo rozmowna, jednak jest na odwrót.
Mimowolnie spojrzała na szwagra, który był zajęty rozmową z przyjacielem. Czuła się jak towar wystawiony do sprzedaży, o którym informacje zostały dostarczone do klienta. Zaczęła zastanawiać się nad odpowiedzią, kiedy poczuła silny zapach herbaty. Nim się obejrzała stała przed nią filiżanka, a na środku ustawiono patery z ciastami.
- To nie tak… - powiedziała cicho i objęła naczynie dłońmi. – Po prostu nie widzę potrzeby w zabieraniu głosu.
Kątem oka zauważyła gromiące spojrzenie siostry, jednak się nie przejmowała. Powoli podniosła filiżankę i zamknęła oczy, delektując się aromatem naparu. Nie miała zbytnio wiele okoliczności by stykać się z tak luksusowym towarem, dlatego starała się cieszyć z niego jak można. Kiedy otworzyła oczy, spostrzegła jak Etner przygląda się je z uśmiechem. Przez głowę je przeszła myśl, że pewnie idiotycznie wyglądała, więc upiła łyk herbaty by ukryć swoje zażenowanie.
- Słyszałem, że twój ojciec prowadzi karczmę.
- Owszem – zmarszczyła brwi nie rozumiejąc sensu jego wypowiedzi.
- Ponoć jest najlepszą w całym mieście – ciągnął dalej patrząc w nieokreślony punkt. – Nigdy jeszcze tam nie byłem.
Zerknęła niepewnie na siostrę, która lekko się uśmiechnęła. Ciągle nie mogła zrozumieć po co poruszył ten temat. Odpowiedź dość szybko nadeszła:
- Synu, będziesz musiał to nadrobić! – zawołał jego ojciec, uśmiechając się szeroko. – Być w Amer, a nie spędzić chwili „Pod oberkiem” to wręcz wstyd.
Trochę za gwałtownie odstawiła filiżankę, której zawartość głośno chlupnęła. Teraz widziała, że to wszystko zostało bardzo dokładnie zaplanowane. Nawet bardziej niż myślała i na pewno nie zakończy się na tym posiłku. Przygryzła dolną wargę nie wiedząc co powinna teraz zrobić. Uratowało ją oświadczenie Gerfa, który powiedział, że musi sprawdzić jak sobie radzą jego ludzie z karawany. Oficjalnie obiad się zakończył z wielką radością wstała od stołu i poszła się przebrać, siląc na jakieś słowa pożegnania.
            Nucąc pod nosem wyszła z sypialni i zaczęła schodzić po schodach. Ciągle bolały ją stopy od tych pantofli, jednak przynajmniej miała na nich teraz trzewiki. Kiedy stanęła na ostatnim stopniu, poczuła się zszokowana.
- Etner zaproponował, że Cię odprowadzi – powiedział z uśmiechem Marco. – W końcu w dzień przed Wielkim Ofiarowaniem jest dość niebezpiecznie.
Wspomniany uśmiechnął się zachęcająco i otworzył drzwi. Posłała mordercze spojrzenie siostrze i wyszła na zewnątrz.  Od razu narzuciła szybsze tempo, chociaż je stopy stanowczo protestowały. Szli przez jakiś czas w milczeniu mijając co chwilę grupy zmierzających do karczm. Do jej uszu doszedł śmiech rudzielca. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Tego można się było spodziewać po córce karczmarza. – Stanęła jak wryta i zacisnęła usta w wąską kreskę. – Nie jest to obelga – szybko zaznaczył. – Widzisz mi także nie jest spieszno do ożenku.
- Ah tak?
- Po prostu mój ojciec na mnie naciska – powoli ruszył przed siebie, zakładając ręce za głowę.
- Skąd to znam… - westchnęła i szybko się z nim zrównała.
Zaśmiał się ponownie i spojrzał na powoli ciemniejące niebo. Przez chwilę się nad czymś zamyślił. Nagle poczuł jak jest ciągnięty gdzieś w bok i szybko się rozejrzał. Potrzebował trochę czasu by zrozumieć, że Arten musiała go nakierować by nigdzie sam nie poszedł. Uśmiechnął się pod nosem.
- Wiesz co – zaczął i spojrzał na nią. – Jesteś najciekawszą dziewczyną jaką ojciec mi przedstawił.
Spiorunowała go spojrzeniem i automatycznie się odsunął. Usłyszał ciche prychnięcie i zaczął się zastanawiać, czy nie powinien tego mówić. Nagle stanęli, więc się rozejrzał po okolicy. Jego wzrok padł na wiszący szyld, przedstawiający tańczącą parę. Znalazł się u celu.
 - Do niezobaczenia – pożegnała się z nim i zniknęła zza drzwiami.
Nie mógł powstrzymać rozbawienia po usłyszeniu jej wypowiedzi. Przez chwilę stał w miejscu i obserwował budynek, po czym obrócił się na pięcie. Wtedy przypomniał sobie, że nie zna zbytnio tego miasta. Uśmiechnął się by dodać sobie otuchy i ruszył oświetlonymi ulicami Amer.
            Nie mając litości dla swoich obolałych stóp, stała na palcach i próbowała zobaczyć coś przez okno. Przygryzła dolną wargę nie będąc zadowolona z małej widoczności. Usłyszała za sobą śmiech i gwałtownie się obróciła. Ojciec widocznie miał niezły ubaw ze swojej córki, która przyłapana oblała się rumieńcem. Poklepał ją po głowie i sam wyjrzał na zewnątrz.
- Nawet przystojny ten młodzieniec – próbował ukryć swoje rozbawienie.
- To wyjdź za niego – syknęła, a jej policzki bardziej się zaczerwieniły.
- Ktoś musi to zrobić, ale na pewno nie ja.
Brunetka otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak zrezygnowała. Robiąc oburzoną minę, obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę mieszkania. Do jej uszu dochodził śmiech ojca, więc przyspieszyła.
            Było bardzo jasno. Mrużyła oczy by przyzwyczaić się do tego światła. Nie mogła zrozumieć jak w pomieszczeniu bez okien może być tak jasno. Jej wzrok nerwowo błądził po pokoju, przeskakując z jednej osoby na drugą. Nikogo nie znała. Nikt nawet do niej nie podchodził. Czuła się ignorowana. Poczuła ramieniu czyjąś dłoń, więc podniosła wzrok. Wysoka kobieta o długich jasnych włosach, uśmiechała się pocieszająco. Miała wrażenie, że jest kimś dla niej bliskim, jednak jej nie znała. Widziała jak porusza ustami, jakby chciała coś powiedzieć. Uznała ją za niemą, jednak jej kąciku ust same się uniosły. Chciała odwrócić wzrok, lecz nie panowała nad swoim ciałem. Usłyszała dźwięk ciężko otwieranych drzwi i spojrzała w ich kierunku. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna ubrany w lśniącą zbroję. Podszedł do pozostałych obecnych i poruszał ustami, tak samo jak robiła wcześniej kobieta. Żaden głos nie dochodził do jej uszu. Jedynie mogła to wszystko obserwować. Nagle przybysz spojrzał na nią widocznie rozczarowany. Klęknął na jedno kolano i coś powiedział. Chciała się pochylić by usłyszeć jego słowa, jednak jej ciało samo się cofnęło. Otworzyła usta.
- Ale ja nie chcę umierać.
            Poderwała się z łóżka, ciężko oddychając. Czuła jak po jej plecach spływa zimny pot. Nie potrafiła zrozumieć tego co przed chwilą jej się śniło oraz dlaczego jej organizm tak na to zareagował. Przyłożyła dłoń do twarzy, chcąc się uspokoić i poukładać to jakoś w głowie. W śnie musiała być dzieckiem, ponieważ wszyscy byli dla niej duzi. Zaschło jej w ustach, więc powoli stanęła na podłodze. Rozejrzała się po pokoju i zobaczyła przez okno, jak niebo powoli się rozjaśnia.
- Więc już zbliża się ranek – szepnęła.
Zeszła do kuchni gdzie jej matka podgrzewała wodę w garnkach. Marzyła teraz o kąpieli, by pozbyć się tego potu. Jej rodzicielka zerkała na nią widocznie zaniepokojona, lecz nic nie powiedziała. Arten wzięła jedną ze szmatek i podniosła powoli pierwszy z brzegu garnek. Wraz z Everą zaniosły je do jednego z wolnych pokoi, gdzie na środku stała niewielka bala. Ostrożnie wlewały gorącą wodę, po czym mieszały ją z zimną. Kiedy kąpiel była gotowa, matka zostawiła swoją córkę samą. Z wielką ulgą zrzuciła z siebie koszulę nocną i uklękła w wodzie. Chciała jak najszybciej się umyć by móc udać się na uroczystość. Nie zależało jej na samej idei święta, lecz na tym, że będzie mogła bez wyrzutów rodziców, przechadzać się po mieście. Kiedy tak rozmyślała jej matka powróciła i pomogła przy myciu pleców oraz włosów. Na stoliku obok leżała wyprana suknia. Spojrzała na nią i ucieszyła się, że to nie jest jakiś tam wynalazek, który kazała jej założyć Nasty.
            Mimo wczesnej godziny coraz więcej ludzi wychodziło na ulice Amer. Wszyscy chcieli zająć jak najlepsze miejsca do oglądania słynnej procesji z okazji Wielkiego Ofiarowania. Wiele osób mogło poręczyć, że takich tłumów nie ma nawet w stolicy podczas najhuczniejszej uroczystości. Było to spowodowane faktem, że Chwalebna Misty pochodziła z tej miejscowości. Etner z uparciem parł do przodu, by chodź odrobinę zbliżyć się do świątyni. Uwielbiał takie święta i nieważne w którym królestwie się znajdował, musiał zobaczyć jak to wszystko wyglądał. Często porównywał do siebie zwyczaje danych krain i wybierał to co jest w nich najlepsze. Nie miał jeszcze okazji przebywać w Amer podczas tej uroczystości, jednak wiele o niej słyszał. Poczuł jak ktoś wbija swój łokieć między jego żebra. Syknął jednak dalej przeciskał się między ludźmi. Wiedział że gdyby wcześniej wyszedł to miałby lepsze miejsce. Niestety miał dość fatalną orientację w miastach, więc parę razy skręcił w złe uliczki. W końcu do jego uszu doszły dźwięki trąb, które obwieściły rozpoczęcie procesji. Drzwi świątyni zostały otworzone i wyszli z niej ubrani w niebieskie szaty kapłani pochodzenia szlacheckiego. Szybko przypomniał sobie, że kiedyś ich przodkowie byli świtą rycerską u boku Misty, a po jej śmierci oddali się całkowicie czczeniu jej. Kiedy niebiescy zeszli po schodach i ustawili po obu stronach ulicy, pojawił się najwyższy kapłan. Jego uroczysta tunika była śnieżnobiała i haftowana złotą nicią. Niósł z wielką czcią srebrną szkatułkę, wysadzaną klejnotami. Gorliwi wyznawcy Misty uklękli, pokazując swój szacunek dla relikwii. Gdy złoty kapłan znalazł się między rzędami niebieskich, oni go otoczyli w celu chronienia najświętszej rzeczy. W między czasie z świątyni wyszli mniej ważni duchowni i procesja powoli ruszyła główną ulicą Amer. Gdzieś coś błysnęło mu po oczach, jednak nie mógł się rozejrzeć. Tłum zaczął się przepychać by kroczyć za kapłanami. Ktoś pociągnął go w bok, po czym prowadził między ludźmi. Był zbyt zdezorientowany by jakoś temu zaprotestować. Dopiero gdy się zatrzymali, zobaczył Arten.
- Gdybyś tam został to zapewne, by cię staranowali.
Zamrugał oczyma niezbyt rozumiejąc o co może jej chodzić. Jednak dziewczyna nie siliła się na wyjaśnienia i dalej ciągnęła go jak najdalej od tłumów. Kiedy w końcu wydostali się z morza ludzi, oboje już ciężko oddychali. Chciał wysapać jakieś podziękowanie, jednak brunetka już była w drodze. Siląc się na wysiłek, podbiegł do niej by w końcu zrównać się z jej tempem.
- Po co za mną leziesz?
- Chciałem Ci podziękować.
Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami. Liczył na coś w stylu „ nie ma za co”, jednak dziewczyna milczała i szła przed siebie. Nie mając nic lepszego do roboty, towarzyszył jej w tym spacerze. Dobrze widział nerwowe spojrzenie Arten, która widocznie nie była zadowolona z jego obecności. Niezbyt się tym przejmował i próbował zapamiętać drogę powrotną. Nagle sobie coś uświadomił.
- Wychodzisz z miasta? – spojrzał na nią zaskoczony.
- Nie lubię tu przebywać podczas święta… Zbyt dużo ludzi, hałas i jeden wielki bałagan.
Nie znał tej strony, wielkich uroczystości. Zazwyczaj to on był tą osobą, która hałasowała i śmieciła. Zamyślił się na ten temat i ciągle szedł u jej boku. Nawet nie zwracał uwagi na to, że brunetka nie raz musiała go ciągnąć by się nie zgubił lub wpadł pod wóz. W końcu zrezygnowała wzięła go pod rękę i wyprowadziła przez jedną z bocznych bram miasta. Gdy skończył swoje rozmyślania, znaleźli się na małej polance, gdzie jedyny cień dawało duże drzewo. Uśmiechnął się pod nosem.
- Co się tak szczerzysz – zmarszczyła brwi.
- Nie raz obozowało się pod takimi drzewami albo robiło postoje – położył się na trawie i zaczął przyglądać liściom. – Przywołuje to wspaniałe wspomnienia.
Po chwili zamiast gałęzi i liści, widział twarz Arten, która bacznie mu się przyglądała. Westchnęła i usiadła obok, prostując swoją suknię.
- Życie podróżnika musi być wspaniałe – powiedziała rozmarzonym głosem.
Zerknął na nią, a jego uśmiech się powiększył. Kiwnął głową i zamknął oczy by przypomnieć sobie niektóre wyprawy.
- To wspaniałe uczucie spać pod gołym niebem kiedy jest ciepła noc, kąpać się w rzece wraz z pierwszym brzaskiem lub kiedy gwiazdy są na niebie. Przejeżdżanie przez rozmaite krainy i poznawanie ich obyczajów – na jego twarzy pojawił się grymas. – Chociaż nie zawsze to wszystko jest takie wspaniałe…
Nie mógł powstrzymać ziewnięcia, które cisnęło mu się na usta. Przetarł sennie oczy, próbując odgonić chęć snu i spojrzał na Arten. Dziewczyna objęła podkulone nogi i wpatrywała się w mniej określony punkt. Był ciekaw o czym rozmyśla jednak wolał nie pytać i napawać się tym widokiem. Poczuł jak jego powiek stają się coraz cięższe, by w końcu się zamknęły.

            Kiedy ponownie je otworzył, czuł, że coś jest inaczej. Słońce znajdowało się w najwyższym punkcie widnokręgu, jednak nie tylko to mu nie pasowało. Miał wrażenie, że nastąpiła jakaś zmiana w otoczeniu. Spojrzał w bok i nikogo obok siebie nie widział, szybko sprawdził drugą stronę i poderwał się do pozycji siedzącej. Gdy obrócił się, poczuł jak kamień spada mu z serca. Arten siedziała na skraju polanki i rwała kwiatki do wianka. Miał uczucie, że ta scena jest istnie sielankowa, co jest wręcz nie możliwe; jednak nie mógł powstrzymać uśmiechu. Najciszej jak potrafił zbliżył się do niej.
- Wianek dla kochanka? – szepnął jej w ucho.
Z satysfakcją obserwował jak dziewczyna się wzdrygnęła i oblewa niekontrolowanym rumieńcem. Po chwili poczuł jak uderza go lekko pięścią w ramię, robiąc naburmuszoną minę.
- A co jeśli tak – wystawiła język.
Zaśmiał się i usiadł naprzeciw niej.
- W takim razie powinienem go założyć.
Delikatnie, acz stanowczo odebrał jej skończony wianek i założył na głowę. Przez chwilę wpatrywała się w niego zaskoczona, po czym odwróciła wzrok. Bardzo polubił doprowadzanie ją do takiego stanu. Nagle podniosła się i zaczęła otrzepywać materiał sukni. Przyglądał jej się zbity z tropu.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam jeszcze pracę w karczmie.

niedziela, 9 listopada 2014

Consolation Rozdział I

            Słońce znajdowało się w najwyższym punkcie nieboskłonu, niemiłosiernie podgrzewając powietrze swoimi promieniami. Ludzie którzy mogli, spędzali ten czas w domach lub wybyli z miasta, by obcować z naturą. Jednak większość mieszkańców była zmuszona do pracy by utrzymać siebie i swoje rodziny. Zbliżało się święto, które zawsze niosło ze sobą wielkie straty. Handlowcy musieli wytężyć swoje zmysły by dobić targu z klientem, a jednocześnie pilnować towaru przed złodziejami. Niestety i tak pod koniec dnia wychodziło na to, że coś im skradziono. Czasami był to jakiś bibelot, a czasami coś bardzo cennego. W karczmach o tej porze znajdowali się zazwyczaj przejezdni oraz stali klienci, którzy nie potrafili obyć się bez mocnego trunku. Właściciele gospód zza dnia musieli wyglądać czy chłopcy na posyłki zbliżają się z potrzebnym towarem, a kiedy słońce zachodziło, dbali o porządek w swoich karczmach. Przed każdym świętem coraz więcej ludzi przychodziło się odstresować przy kuflu, a zazwyczaj wracali poobijani. Jak nic im się poważnego nie stało to się nie przejmowali, jednak inaczej było z karczmarzami. Każdego ranka musieli sprzątać po hucznych libacjach i wyliczyć ile ponieśli na tym strat. Jednym z takich właścicieli gospody był już siwiejący mężczyzna, którego zwano – Siwobrodym grajkiem. Słynął nie tylko z swojej brody, ale także z niebywałego talentu do grania na skrzypcach. Chociaż instrument miał już parę lat i wyglądał na zużyty, to i tak pod smyczkiem karczmarza, wydawał wspaniałe dźwięki. Stali klienci jego lokalu dopraszali się przynajmniej jednej gry przy której klaskali w rytm, a nawet niektórzy tańczyli. Dlatego gospoda nosiła miano „Pod oberkiem”. Dzisiejszego dnia jednak była całkowicie opustoszała w związku z przygotowaniami do świętowania. Stary karczmarz leniwie wycierał kufle, które wyciągnął z odmętów swojej piwnicy, zerkając co chwilę na poczynania swojej najmłodszej córki. Dziewczyna wyglądała na dwadzieścia lat, chociaż w rzeczywistości była młodsza. Jej długie, brązowe, falowane włosy spływały po plecach. Była ubrana w najzwyklejszą sukienkę z niebieskiego materiału, który przez kilka ostatnich lat zdążył zszarzeć. Rękawy miała podwinięte za co by już pewnie dostała naganne od matki. Jego żona była wyczulona na punkcie schludności, więc uważała, ze pomięte rękawy nie wyglądają. Westchnął i odstawił wyczyszczony kufel na półkę. Do jego uszu doszedł dźwięk przewróconego krzesła oraz cichego stąpnięcia. Spojrzał na córkę, która mamrocząc pod nosem postawiła krzesło, weszła na nie i ponownie zabrała się do czyszczenia okiennic.
- Może powinienem zawołać jednego z chłopców by zrobili to za ciebie? – zaśmiał się siwobrody.
Brunetka obróciła się w stronę ojca robiąc naburmuszoną minę, po czym prychnęła i wróciła do swojej pracy. Mężczyzna był świadomy, że mówiąc to jeszcze bardziej ją zdeterminuje do ukończenia roboty. Jego córka była dla niego bardzo przewidywalna jednak nigdy mu to nie przeszkadzało. Jedyne co by w niej zmienił to fakt, że ani jej się myśli by wyjść za mąż. Pozostałe dzieci już dawno wyswatał, jednak ta najmłodsza zadziwiająco dobrze sobie radziła z unikaniem tego. Tyle razy zatrudniał chłopaków, mając nadzieję, że spodobają się jego kruszynce. Niestety za każdym razem odprawiała ich z kwitkiem.
- Ta karczma stanowczo źle na nią wpływa – odezwała się siwa kobieta, trzymając w jednej ręce wiadro, a w drugiej szczotki do szorowania podłogi. – Na chwalebną Misty! Coś ty zrobiła z tymi rękawami.
Dziewczyna słysząc głos matki szybko zeskoczyła z krzesła i poprawiła obiekt narzekań swojej rodzicielki. Chcąc ją udobruchać sięgnęła po przyrządy do sprzątania, jednak kobieta się odsunęła.
- Nie ma mowy. Twoja siostra Nasty zaprosiła Ciebie na obiad, więc nie możesz się wybrudzić.
- Papoo… - żachnęła się. – Znowu mama wraz z Nasty chcą mnie wyswatać.
Chcąc się bardziej przypodobać ojcu wtuliła się w niego, mając nadzieję na jakieś poparcie. Zamiast tego usłyszała śmiech i poczuła jak klepie ją po głowie.
- Mój kwiatuszku, nie możesz całe życie siedzieć tutaj między pijakami.
Już wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Z ciężkim westchnięciem odsunęła się i ruszyła w stronę schodów, do domu. Słyszała za sobą szepty rodziców, jednak starała się je ignorować. Weszła do swojego pokoju i padła na łóżko, które już dawno straciło swoją sprężystość. Nie chciała wybrać się na obiad do najstarszej siostry, zwłaszcza przez to, że nigdy się nie dogadywały. Zresztą z mało którą siostrą miała dobre stosunki, wszystkie były dla niej wredne bo była najmłodsza. Często chroniła się przed nimi spędzając czas z bratem – Vincentem, jednak dwa lata temu wyjechał do akademii by w przyszłości być gwardzistom. Tęskniła za nim. Zwłaszcza jak nazywał ją „Swoją ukochaną różyczką” i przy okazji wspominał, że ma zaskakująco dużo kolców jak na taki kwiat.
- Arten – zza drzwi dobiegł głos matki. – Musisz już wychodzić!
Ciężko westchnęła i w pośpiechu zaczęła rozczesywać włosy, drewnianą szczotką z końskim włosiem. Była dla niej wyjątkowa bo dostała ją od Vincenta, a na jej wierzchniej części były wygrawerowane róże.
            Starając się ukryć swoje zdenerwowanie szła tłocznymi ulicami miasta Amer. Panował niesłychany smród, który był normą podczas tak upalnej pogody. Zapach spoconych ciał, odór wylewanych nieczystości do rynsztoków oraz najgorszy z tego wszystkiego – smród choroby i śmierci. Przez to, że ludzie wyrzucali śmieci bezpośrednio na ulicę oraz do rzeki, powodowało, że zarazy się szybko rozprzestrzeniały. Głównie dotyczyło to najbiedniejszych mieszkańców miasta, jednak coraz częściej atakowały także tych bogatszych. Chciała jak najszybciej dostać się do tego cholernego domu swojej siostry i jeszcze szybciej stamtąd wyjść. Przyspieszyła kroku i skręciła w stronę mostu, który prowadził do dzielnicy handlowej. Mąż Nancy był kupcem, więc mógł sobie pozwolić na zamieszkanie w tej dzielnicy. Strasznie ją to irytowało ponieważ Marco był strasznie zarozumiały i szczerze nienawidził wszystko co jest poniżej jego poziomu życia. Nie mogła zrozumieć jakim cudem ożenił się z Nancy. Podejrzewała, że może mu chodzić o karczmę i o zysk jaki ona przynosi. Jednak prawowitym dziedzicem był Vincent, więc nie miał nawet prawa położyć na niej swoich kupieckich łap. Tak rozmyślając minęła świątynię Misty, która była już prawie całkowicie udekorowana na zbliżające się święto. Zerknęła na młode dziewczyny, które oddały się całkowicie służbie swej patronce. Przez chwilę się zastanowiła czy by nie zrobić tak jak one, aby uniknąć małżeństwa. Jednak dość szybko wybiła ten pomysł z głowy, nie widząc siebie w świątynnych szatach. Po paru chwilach znalazła się pod domem swojej siostry. Wzięła parę głęboki wdechów i zastukała kołatką. Drzwi się powoli otworzyły i przywitała ją młoda służąca. W duchu wyklęła siostrę, że nie potrafi sobie poradzić bez służby. Weszła do salonu gdzie zgromiło ją ostre spojrzenie Nasty. Jej długie czarne włosy zostały upięte w wysoki kok. To uczesanie ją postarzało, wydłużając rysy twarzy. Miała na sobie ciemnogranatową suknię i bez problemu dało się zauważyć, że pod spodem jej talia była ściskana przez gorset. Mimowolnie się wzdrygnęła na myśl o tych katuszach dla uzyskania „idealnej” sylwetki. Na jej szyi wisiały perły, które wręcz stapiały się z jasną karnacją kobiety.
- Arten – odezwała się czarnowłosa. – Co ty masz na sobie? Nie masz żadnej lepszej sukni, niż to coś.
Ostatnie słowa miały w sobie odpowiedni nacisk, jednak zignorowała tą obelgę. Dumnie wpatrywała się w siostrę, mając nadzieję, że może tak ją wkurzy i ją odeśle do domu. Jednak kiedy się uśmiechnęła, poczuła, że coś jest nie tak. Obok niej pojawiła się służąca, trzymająca w ręce ciemnozieloną suknię.
- Chyba sobie żartujesz… - wycedziła, patrząc wielkimi oczyma na materiał. – W życiu tego na siebie nie założę.
- Ależ oczywiście, że założysz – chytry uśmiech nie znikał z twarzy Nasty.
- Matka nie miała nic przeciwko kiedy tak wychodziła, więc się nie przebiorę! – tupnęła nogą, nie dając za wygraną.
- Evera nic Ci nie mówiła, ponieważ to mi zleciła przygotowanie Ciebie.
Dziewczyna czuła, że zbiera się w niej złość, z powodu tej sytuacji i jej bezczynności. Jeszcze ani razu nie zdarzyło się, by jej matka zawzięła takie środki by ją wyswatać. Do tego jej siostra bez żadnego szacunku wymówiła imię rodzicielki. Wcześniej uważała, że Marco źle wpływał na Nasty, jednak nie podejrzewała, że aż tak. Poczuła jak służąca delikatnie ciągnie za rękaw, by za nią podążyła. Zrobiła tak, jednak ze względu na dziewczynę, która pewnie miałaby po tym nieprzyjemności. Po chwili znalazła się w pomieszczeniu, które zapewne było sypialnią właścicieli. Wzdrygnęła się na panujący porządek, który wręcz był nienaturalny dla tak osobistego miejsca jak to. Służąca cicho chrząknęła i wolną ręką wskazała na parawan.
- Widzę, że wszystko zostało misternie zaplanowane – westchnęła i zaczęła zdejmować suknię.
- Pani wszystko przygotowała na ten dzień – odpowiedział jej pozbawiony emocji głos dziewczyny.
Przerzuciła swoją suknię przez parawan, zastanawiając się jak ma się potoczyć obiad. Pewnie będzie musiała siedzieć obok jakiegoś podstarzałego kupca podobnego do Marca. Wzdrygnęła się na samą myśli zaczęła zakładać halkę, którą podała jej dziewczyna. Wyjrzała zza materiał, który ją przysłaniał i przyjrzała się służącej. Była dość niskiego wzrostu, a jej długie blond włosy zostały związane w warkocz. Wyglądała na młodszą od niej, jednak miała wrażenie, że jest bardziej doświadczona przez życie. Dziewczyna spojrzała na nią beznamiętnie.
- Czy w czymś panience pomóc?
- Nie – pokręciła głową, chcąc ukryć swoje zażenowanie.
Szybko schowała się za parawan i wyciągnęła rękę po materiał sukni. Jednak coś jej nie pasowało, więc spojrzała na swoją dłoń. Trzymała w niej gorset i poczuła jak wzbiera w niej przerażenie.
- Nie założę tego!
Od razu przy jej boku pojawiła się służąca i odebrała gorset. Przez chwilę pomyślała, że jednak ujdzie jej na sucho kiedy blondynka podeszła bliżej.

            Ledwo co stała na nogach przed lustrem, starając rozpoznać w odbiciu swoją osobę. Suknia podkreślała nienaturalną talię, ściskaną przez gorset. Dekolt był mniejszy, niż w sukienkach, w których obsługiwała klientów, jednak wydawało się, że pokazuje więcej. Krój nie był zbyt wyrafinowany i suknia lekko rozchodziła się poniżej bioder. Jak się bardziej przyjrzała to dopiero zauważyła, że zielony materiał był wyhaftowany czarną nicią. Jedyne co udało jej się wywalczyć to brak naszyjnika oraz rozpuszczone włosy.
- Przydałoby się wybielić twoją skórę.
Zaskoczona przeniosła wzrok na drzwi, gdzie stała jej siostra. Uśmiechała się z satysfakcją, co strasznie ją irytowało. Prychnęła pogardą.
- Nie dam się wysmarować jakimś mazidłem.
- Nie ważne – wzruszyła ramionami. – Gość zaraz tu będzie.
Powoli ruszyła za siostrą i całą swoją uwagę skupiła by zjeść cało ze schodów. Służąca wcisnęła na jej nogę dość ciasne pantofle. Jak na złość cały ciężar spadał na jej palce, które nieprzyzwyczajone do tego, zaczęły niemiłosiernie boleć. Z wielką ulgą znalazła się w salonie i usiadła na sofie. Dopiero po chwili zorientowała, że Marco siedzi obok niej. Był bardzo rosły i mocno opalony. Jego twarz pokrywała czarna broda, a włosy miał ułożone w nieładzie. W porównaniu do żony, wyglądał jakby był z innego świata. Dało się zauważyć, że ni w ząb do siebie nie pasują. Można powiedzieć, że natura Marca była taka sama jak jego wygląd. Na szczęście domowników, dość rzadko bywał w domu, spędzając większość czasu na podróżowanie ze swoją karawaną.
- Kto by się spodziewał zobaczyć Ciebie w takim stroju…
Poczuła jak po jej plecach przechodzą dreszcze na widok tego obleśnego uśmiechu. Uratowało ją pukanie do drzwi, chociaż czy można było to nazwać ratunkiem? Mężczyzna podniósł się i stanął obok żony, która była gotowa do przyjęcia gości. Pierwszy pojawił się siwy mężczyzna, wpierający się na lasce. Jego strój wskazywał na to, że musiał przed chwilą przybyć do miasta. Podróżny płaszcz oraz zabłocone buty to zdradzały.
- Gerfie! – krzyknął Marco i uścisnął mocno gościa. – Ile to lat się nie widzieliśmy?
- Ostatnie nasze spotkanie odbyło się na rozdrożu czerwonego i niebieskiego szlaku, jednak nie myśl, że przez ten czas zapomniałem jakim denerwującym byłeś facetem.
Po chwili wzrok starca padł na brunetkę i schylił głowę w przywitaniu. Arten nie mogła się obejść wrażeniu, że w jego oczach zobaczyła błysk. Nie podobało jej się to bo zawsze coś takiego było widywane u kupców, którzy wykonali dobry handel. Także kiwnęła głową i wtedy pojawił się drugi gość. Był to młodzieniec o rudych włosach, których niektóre kosmyki wydawały się ogłaszać swoją suwerenność wobec innych poprzez sterczenie w różne strony:
- Marco czy pamiętasz mojego syna Etnera?
- Jak mógłbym nie pamiętać – Zaśmiał się i poczochrał wspomnianego. – Chociaż jak ostatnio go widziałem to ledwo co potrafił usiedzieć na koniu.
Mężczyźni wybuchli śmiechem na samo wspomnienie, a rudy chłopak wydawał się także rozbawiony. Nawet nie poprawił swoich włosów i przywitał się z panią domu. Nasty dyskretnie spojrzała na siostrę, która rozumiejąc wszystko, powoli do nich podeszła.
- Pozwólcie, że przedstawię wam moją siostrę – Etner spojrzał zaciekawiony na wskazaną dziewczynę. – Arten.


______________________
To opowiadanie zostało dość dawno napisane i co jakiś czas dopisuję parę stron. Długo zastanawiałam się nad tytułem jaki mogę temu dziełu nadać i po długich rozważaniach padło na "Consolation". W sumie pomysł padł podczas słuchania piosenki o tej nazwie, a po poszukiwaniach tłumaczenia uznałam, że nawet pasuje. Chociaż kto wie co z tego dalej wyjdzie, ale w momencie gdzie zakończyłam pisanie już dobrze widoczne jest "pocieszenie". Przewiduję, że będą czasami sceny przeznaczone dla grona czytelników +16 jak i nie +18.