wtorek, 25 listopada 2014

Consolation Rozdział II

            Służąca zebrała ze stołu wszystkie naczynia, które ułożyła na wózku i odjechała w stronę kuchni. Było już czuć zapach ciasta, które czeka na podanie. Arten przez cały posiłek milczała, czując jak co chwile wzrok rudego chłopaka na nią pada. Ani razu nie poproszono ją do rozmowy, więc się w cieszyła. Do tego jeszcze myśl, że zaraz wróci do domu i będzie po wszystkim, podnosiła ją na duchu.
- Coś cicha jesteś – wyrwało ją to z zamyślenia i spojrzała na Etnera. – Słyszałem, że jesteś bardzo rozmowna, jednak jest na odwrót.
Mimowolnie spojrzała na szwagra, który był zajęty rozmową z przyjacielem. Czuła się jak towar wystawiony do sprzedaży, o którym informacje zostały dostarczone do klienta. Zaczęła zastanawiać się nad odpowiedzią, kiedy poczuła silny zapach herbaty. Nim się obejrzała stała przed nią filiżanka, a na środku ustawiono patery z ciastami.
- To nie tak… - powiedziała cicho i objęła naczynie dłońmi. – Po prostu nie widzę potrzeby w zabieraniu głosu.
Kątem oka zauważyła gromiące spojrzenie siostry, jednak się nie przejmowała. Powoli podniosła filiżankę i zamknęła oczy, delektując się aromatem naparu. Nie miała zbytnio wiele okoliczności by stykać się z tak luksusowym towarem, dlatego starała się cieszyć z niego jak można. Kiedy otworzyła oczy, spostrzegła jak Etner przygląda się je z uśmiechem. Przez głowę je przeszła myśl, że pewnie idiotycznie wyglądała, więc upiła łyk herbaty by ukryć swoje zażenowanie.
- Słyszałem, że twój ojciec prowadzi karczmę.
- Owszem – zmarszczyła brwi nie rozumiejąc sensu jego wypowiedzi.
- Ponoć jest najlepszą w całym mieście – ciągnął dalej patrząc w nieokreślony punkt. – Nigdy jeszcze tam nie byłem.
Zerknęła niepewnie na siostrę, która lekko się uśmiechnęła. Ciągle nie mogła zrozumieć po co poruszył ten temat. Odpowiedź dość szybko nadeszła:
- Synu, będziesz musiał to nadrobić! – zawołał jego ojciec, uśmiechając się szeroko. – Być w Amer, a nie spędzić chwili „Pod oberkiem” to wręcz wstyd.
Trochę za gwałtownie odstawiła filiżankę, której zawartość głośno chlupnęła. Teraz widziała, że to wszystko zostało bardzo dokładnie zaplanowane. Nawet bardziej niż myślała i na pewno nie zakończy się na tym posiłku. Przygryzła dolną wargę nie wiedząc co powinna teraz zrobić. Uratowało ją oświadczenie Gerfa, który powiedział, że musi sprawdzić jak sobie radzą jego ludzie z karawany. Oficjalnie obiad się zakończył z wielką radością wstała od stołu i poszła się przebrać, siląc na jakieś słowa pożegnania.
            Nucąc pod nosem wyszła z sypialni i zaczęła schodzić po schodach. Ciągle bolały ją stopy od tych pantofli, jednak przynajmniej miała na nich teraz trzewiki. Kiedy stanęła na ostatnim stopniu, poczuła się zszokowana.
- Etner zaproponował, że Cię odprowadzi – powiedział z uśmiechem Marco. – W końcu w dzień przed Wielkim Ofiarowaniem jest dość niebezpiecznie.
Wspomniany uśmiechnął się zachęcająco i otworzył drzwi. Posłała mordercze spojrzenie siostrze i wyszła na zewnątrz.  Od razu narzuciła szybsze tempo, chociaż je stopy stanowczo protestowały. Szli przez jakiś czas w milczeniu mijając co chwilę grupy zmierzających do karczm. Do jej uszu doszedł śmiech rudzielca. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Tego można się było spodziewać po córce karczmarza. – Stanęła jak wryta i zacisnęła usta w wąską kreskę. – Nie jest to obelga – szybko zaznaczył. – Widzisz mi także nie jest spieszno do ożenku.
- Ah tak?
- Po prostu mój ojciec na mnie naciska – powoli ruszył przed siebie, zakładając ręce za głowę.
- Skąd to znam… - westchnęła i szybko się z nim zrównała.
Zaśmiał się ponownie i spojrzał na powoli ciemniejące niebo. Przez chwilę się nad czymś zamyślił. Nagle poczuł jak jest ciągnięty gdzieś w bok i szybko się rozejrzał. Potrzebował trochę czasu by zrozumieć, że Arten musiała go nakierować by nigdzie sam nie poszedł. Uśmiechnął się pod nosem.
- Wiesz co – zaczął i spojrzał na nią. – Jesteś najciekawszą dziewczyną jaką ojciec mi przedstawił.
Spiorunowała go spojrzeniem i automatycznie się odsunął. Usłyszał ciche prychnięcie i zaczął się zastanawiać, czy nie powinien tego mówić. Nagle stanęli, więc się rozejrzał po okolicy. Jego wzrok padł na wiszący szyld, przedstawiający tańczącą parę. Znalazł się u celu.
 - Do niezobaczenia – pożegnała się z nim i zniknęła zza drzwiami.
Nie mógł powstrzymać rozbawienia po usłyszeniu jej wypowiedzi. Przez chwilę stał w miejscu i obserwował budynek, po czym obrócił się na pięcie. Wtedy przypomniał sobie, że nie zna zbytnio tego miasta. Uśmiechnął się by dodać sobie otuchy i ruszył oświetlonymi ulicami Amer.
            Nie mając litości dla swoich obolałych stóp, stała na palcach i próbowała zobaczyć coś przez okno. Przygryzła dolną wargę nie będąc zadowolona z małej widoczności. Usłyszała za sobą śmiech i gwałtownie się obróciła. Ojciec widocznie miał niezły ubaw ze swojej córki, która przyłapana oblała się rumieńcem. Poklepał ją po głowie i sam wyjrzał na zewnątrz.
- Nawet przystojny ten młodzieniec – próbował ukryć swoje rozbawienie.
- To wyjdź za niego – syknęła, a jej policzki bardziej się zaczerwieniły.
- Ktoś musi to zrobić, ale na pewno nie ja.
Brunetka otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak zrezygnowała. Robiąc oburzoną minę, obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę mieszkania. Do jej uszu dochodził śmiech ojca, więc przyspieszyła.
            Było bardzo jasno. Mrużyła oczy by przyzwyczaić się do tego światła. Nie mogła zrozumieć jak w pomieszczeniu bez okien może być tak jasno. Jej wzrok nerwowo błądził po pokoju, przeskakując z jednej osoby na drugą. Nikogo nie znała. Nikt nawet do niej nie podchodził. Czuła się ignorowana. Poczuła ramieniu czyjąś dłoń, więc podniosła wzrok. Wysoka kobieta o długich jasnych włosach, uśmiechała się pocieszająco. Miała wrażenie, że jest kimś dla niej bliskim, jednak jej nie znała. Widziała jak porusza ustami, jakby chciała coś powiedzieć. Uznała ją za niemą, jednak jej kąciku ust same się uniosły. Chciała odwrócić wzrok, lecz nie panowała nad swoim ciałem. Usłyszała dźwięk ciężko otwieranych drzwi i spojrzała w ich kierunku. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna ubrany w lśniącą zbroję. Podszedł do pozostałych obecnych i poruszał ustami, tak samo jak robiła wcześniej kobieta. Żaden głos nie dochodził do jej uszu. Jedynie mogła to wszystko obserwować. Nagle przybysz spojrzał na nią widocznie rozczarowany. Klęknął na jedno kolano i coś powiedział. Chciała się pochylić by usłyszeć jego słowa, jednak jej ciało samo się cofnęło. Otworzyła usta.
- Ale ja nie chcę umierać.
            Poderwała się z łóżka, ciężko oddychając. Czuła jak po jej plecach spływa zimny pot. Nie potrafiła zrozumieć tego co przed chwilą jej się śniło oraz dlaczego jej organizm tak na to zareagował. Przyłożyła dłoń do twarzy, chcąc się uspokoić i poukładać to jakoś w głowie. W śnie musiała być dzieckiem, ponieważ wszyscy byli dla niej duzi. Zaschło jej w ustach, więc powoli stanęła na podłodze. Rozejrzała się po pokoju i zobaczyła przez okno, jak niebo powoli się rozjaśnia.
- Więc już zbliża się ranek – szepnęła.
Zeszła do kuchni gdzie jej matka podgrzewała wodę w garnkach. Marzyła teraz o kąpieli, by pozbyć się tego potu. Jej rodzicielka zerkała na nią widocznie zaniepokojona, lecz nic nie powiedziała. Arten wzięła jedną ze szmatek i podniosła powoli pierwszy z brzegu garnek. Wraz z Everą zaniosły je do jednego z wolnych pokoi, gdzie na środku stała niewielka bala. Ostrożnie wlewały gorącą wodę, po czym mieszały ją z zimną. Kiedy kąpiel była gotowa, matka zostawiła swoją córkę samą. Z wielką ulgą zrzuciła z siebie koszulę nocną i uklękła w wodzie. Chciała jak najszybciej się umyć by móc udać się na uroczystość. Nie zależało jej na samej idei święta, lecz na tym, że będzie mogła bez wyrzutów rodziców, przechadzać się po mieście. Kiedy tak rozmyślała jej matka powróciła i pomogła przy myciu pleców oraz włosów. Na stoliku obok leżała wyprana suknia. Spojrzała na nią i ucieszyła się, że to nie jest jakiś tam wynalazek, który kazała jej założyć Nasty.
            Mimo wczesnej godziny coraz więcej ludzi wychodziło na ulice Amer. Wszyscy chcieli zająć jak najlepsze miejsca do oglądania słynnej procesji z okazji Wielkiego Ofiarowania. Wiele osób mogło poręczyć, że takich tłumów nie ma nawet w stolicy podczas najhuczniejszej uroczystości. Było to spowodowane faktem, że Chwalebna Misty pochodziła z tej miejscowości. Etner z uparciem parł do przodu, by chodź odrobinę zbliżyć się do świątyni. Uwielbiał takie święta i nieważne w którym królestwie się znajdował, musiał zobaczyć jak to wszystko wyglądał. Często porównywał do siebie zwyczaje danych krain i wybierał to co jest w nich najlepsze. Nie miał jeszcze okazji przebywać w Amer podczas tej uroczystości, jednak wiele o niej słyszał. Poczuł jak ktoś wbija swój łokieć między jego żebra. Syknął jednak dalej przeciskał się między ludźmi. Wiedział że gdyby wcześniej wyszedł to miałby lepsze miejsce. Niestety miał dość fatalną orientację w miastach, więc parę razy skręcił w złe uliczki. W końcu do jego uszu doszły dźwięki trąb, które obwieściły rozpoczęcie procesji. Drzwi świątyni zostały otworzone i wyszli z niej ubrani w niebieskie szaty kapłani pochodzenia szlacheckiego. Szybko przypomniał sobie, że kiedyś ich przodkowie byli świtą rycerską u boku Misty, a po jej śmierci oddali się całkowicie czczeniu jej. Kiedy niebiescy zeszli po schodach i ustawili po obu stronach ulicy, pojawił się najwyższy kapłan. Jego uroczysta tunika była śnieżnobiała i haftowana złotą nicią. Niósł z wielką czcią srebrną szkatułkę, wysadzaną klejnotami. Gorliwi wyznawcy Misty uklękli, pokazując swój szacunek dla relikwii. Gdy złoty kapłan znalazł się między rzędami niebieskich, oni go otoczyli w celu chronienia najświętszej rzeczy. W między czasie z świątyni wyszli mniej ważni duchowni i procesja powoli ruszyła główną ulicą Amer. Gdzieś coś błysnęło mu po oczach, jednak nie mógł się rozejrzeć. Tłum zaczął się przepychać by kroczyć za kapłanami. Ktoś pociągnął go w bok, po czym prowadził między ludźmi. Był zbyt zdezorientowany by jakoś temu zaprotestować. Dopiero gdy się zatrzymali, zobaczył Arten.
- Gdybyś tam został to zapewne, by cię staranowali.
Zamrugał oczyma niezbyt rozumiejąc o co może jej chodzić. Jednak dziewczyna nie siliła się na wyjaśnienia i dalej ciągnęła go jak najdalej od tłumów. Kiedy w końcu wydostali się z morza ludzi, oboje już ciężko oddychali. Chciał wysapać jakieś podziękowanie, jednak brunetka już była w drodze. Siląc się na wysiłek, podbiegł do niej by w końcu zrównać się z jej tempem.
- Po co za mną leziesz?
- Chciałem Ci podziękować.
Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami. Liczył na coś w stylu „ nie ma za co”, jednak dziewczyna milczała i szła przed siebie. Nie mając nic lepszego do roboty, towarzyszył jej w tym spacerze. Dobrze widział nerwowe spojrzenie Arten, która widocznie nie była zadowolona z jego obecności. Niezbyt się tym przejmował i próbował zapamiętać drogę powrotną. Nagle sobie coś uświadomił.
- Wychodzisz z miasta? – spojrzał na nią zaskoczony.
- Nie lubię tu przebywać podczas święta… Zbyt dużo ludzi, hałas i jeden wielki bałagan.
Nie znał tej strony, wielkich uroczystości. Zazwyczaj to on był tą osobą, która hałasowała i śmieciła. Zamyślił się na ten temat i ciągle szedł u jej boku. Nawet nie zwracał uwagi na to, że brunetka nie raz musiała go ciągnąć by się nie zgubił lub wpadł pod wóz. W końcu zrezygnowała wzięła go pod rękę i wyprowadziła przez jedną z bocznych bram miasta. Gdy skończył swoje rozmyślania, znaleźli się na małej polance, gdzie jedyny cień dawało duże drzewo. Uśmiechnął się pod nosem.
- Co się tak szczerzysz – zmarszczyła brwi.
- Nie raz obozowało się pod takimi drzewami albo robiło postoje – położył się na trawie i zaczął przyglądać liściom. – Przywołuje to wspaniałe wspomnienia.
Po chwili zamiast gałęzi i liści, widział twarz Arten, która bacznie mu się przyglądała. Westchnęła i usiadła obok, prostując swoją suknię.
- Życie podróżnika musi być wspaniałe – powiedziała rozmarzonym głosem.
Zerknął na nią, a jego uśmiech się powiększył. Kiwnął głową i zamknął oczy by przypomnieć sobie niektóre wyprawy.
- To wspaniałe uczucie spać pod gołym niebem kiedy jest ciepła noc, kąpać się w rzece wraz z pierwszym brzaskiem lub kiedy gwiazdy są na niebie. Przejeżdżanie przez rozmaite krainy i poznawanie ich obyczajów – na jego twarzy pojawił się grymas. – Chociaż nie zawsze to wszystko jest takie wspaniałe…
Nie mógł powstrzymać ziewnięcia, które cisnęło mu się na usta. Przetarł sennie oczy, próbując odgonić chęć snu i spojrzał na Arten. Dziewczyna objęła podkulone nogi i wpatrywała się w mniej określony punkt. Był ciekaw o czym rozmyśla jednak wolał nie pytać i napawać się tym widokiem. Poczuł jak jego powiek stają się coraz cięższe, by w końcu się zamknęły.

            Kiedy ponownie je otworzył, czuł, że coś jest inaczej. Słońce znajdowało się w najwyższym punkcie widnokręgu, jednak nie tylko to mu nie pasowało. Miał wrażenie, że nastąpiła jakaś zmiana w otoczeniu. Spojrzał w bok i nikogo obok siebie nie widział, szybko sprawdził drugą stronę i poderwał się do pozycji siedzącej. Gdy obrócił się, poczuł jak kamień spada mu z serca. Arten siedziała na skraju polanki i rwała kwiatki do wianka. Miał uczucie, że ta scena jest istnie sielankowa, co jest wręcz nie możliwe; jednak nie mógł powstrzymać uśmiechu. Najciszej jak potrafił zbliżył się do niej.
- Wianek dla kochanka? – szepnął jej w ucho.
Z satysfakcją obserwował jak dziewczyna się wzdrygnęła i oblewa niekontrolowanym rumieńcem. Po chwili poczuł jak uderza go lekko pięścią w ramię, robiąc naburmuszoną minę.
- A co jeśli tak – wystawiła język.
Zaśmiał się i usiadł naprzeciw niej.
- W takim razie powinienem go założyć.
Delikatnie, acz stanowczo odebrał jej skończony wianek i założył na głowę. Przez chwilę wpatrywała się w niego zaskoczona, po czym odwróciła wzrok. Bardzo polubił doprowadzanie ją do takiego stanu. Nagle podniosła się i zaczęła otrzepywać materiał sukni. Przyglądał jej się zbity z tropu.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam jeszcze pracę w karczmie.

niedziela, 9 listopada 2014

Consolation Rozdział I

            Słońce znajdowało się w najwyższym punkcie nieboskłonu, niemiłosiernie podgrzewając powietrze swoimi promieniami. Ludzie którzy mogli, spędzali ten czas w domach lub wybyli z miasta, by obcować z naturą. Jednak większość mieszkańców była zmuszona do pracy by utrzymać siebie i swoje rodziny. Zbliżało się święto, które zawsze niosło ze sobą wielkie straty. Handlowcy musieli wytężyć swoje zmysły by dobić targu z klientem, a jednocześnie pilnować towaru przed złodziejami. Niestety i tak pod koniec dnia wychodziło na to, że coś im skradziono. Czasami był to jakiś bibelot, a czasami coś bardzo cennego. W karczmach o tej porze znajdowali się zazwyczaj przejezdni oraz stali klienci, którzy nie potrafili obyć się bez mocnego trunku. Właściciele gospód zza dnia musieli wyglądać czy chłopcy na posyłki zbliżają się z potrzebnym towarem, a kiedy słońce zachodziło, dbali o porządek w swoich karczmach. Przed każdym świętem coraz więcej ludzi przychodziło się odstresować przy kuflu, a zazwyczaj wracali poobijani. Jak nic im się poważnego nie stało to się nie przejmowali, jednak inaczej było z karczmarzami. Każdego ranka musieli sprzątać po hucznych libacjach i wyliczyć ile ponieśli na tym strat. Jednym z takich właścicieli gospody był już siwiejący mężczyzna, którego zwano – Siwobrodym grajkiem. Słynął nie tylko z swojej brody, ale także z niebywałego talentu do grania na skrzypcach. Chociaż instrument miał już parę lat i wyglądał na zużyty, to i tak pod smyczkiem karczmarza, wydawał wspaniałe dźwięki. Stali klienci jego lokalu dopraszali się przynajmniej jednej gry przy której klaskali w rytm, a nawet niektórzy tańczyli. Dlatego gospoda nosiła miano „Pod oberkiem”. Dzisiejszego dnia jednak była całkowicie opustoszała w związku z przygotowaniami do świętowania. Stary karczmarz leniwie wycierał kufle, które wyciągnął z odmętów swojej piwnicy, zerkając co chwilę na poczynania swojej najmłodszej córki. Dziewczyna wyglądała na dwadzieścia lat, chociaż w rzeczywistości była młodsza. Jej długie, brązowe, falowane włosy spływały po plecach. Była ubrana w najzwyklejszą sukienkę z niebieskiego materiału, który przez kilka ostatnich lat zdążył zszarzeć. Rękawy miała podwinięte za co by już pewnie dostała naganne od matki. Jego żona była wyczulona na punkcie schludności, więc uważała, ze pomięte rękawy nie wyglądają. Westchnął i odstawił wyczyszczony kufel na półkę. Do jego uszu doszedł dźwięk przewróconego krzesła oraz cichego stąpnięcia. Spojrzał na córkę, która mamrocząc pod nosem postawiła krzesło, weszła na nie i ponownie zabrała się do czyszczenia okiennic.
- Może powinienem zawołać jednego z chłopców by zrobili to za ciebie? – zaśmiał się siwobrody.
Brunetka obróciła się w stronę ojca robiąc naburmuszoną minę, po czym prychnęła i wróciła do swojej pracy. Mężczyzna był świadomy, że mówiąc to jeszcze bardziej ją zdeterminuje do ukończenia roboty. Jego córka była dla niego bardzo przewidywalna jednak nigdy mu to nie przeszkadzało. Jedyne co by w niej zmienił to fakt, że ani jej się myśli by wyjść za mąż. Pozostałe dzieci już dawno wyswatał, jednak ta najmłodsza zadziwiająco dobrze sobie radziła z unikaniem tego. Tyle razy zatrudniał chłopaków, mając nadzieję, że spodobają się jego kruszynce. Niestety za każdym razem odprawiała ich z kwitkiem.
- Ta karczma stanowczo źle na nią wpływa – odezwała się siwa kobieta, trzymając w jednej ręce wiadro, a w drugiej szczotki do szorowania podłogi. – Na chwalebną Misty! Coś ty zrobiła z tymi rękawami.
Dziewczyna słysząc głos matki szybko zeskoczyła z krzesła i poprawiła obiekt narzekań swojej rodzicielki. Chcąc ją udobruchać sięgnęła po przyrządy do sprzątania, jednak kobieta się odsunęła.
- Nie ma mowy. Twoja siostra Nasty zaprosiła Ciebie na obiad, więc nie możesz się wybrudzić.
- Papoo… - żachnęła się. – Znowu mama wraz z Nasty chcą mnie wyswatać.
Chcąc się bardziej przypodobać ojcu wtuliła się w niego, mając nadzieję na jakieś poparcie. Zamiast tego usłyszała śmiech i poczuła jak klepie ją po głowie.
- Mój kwiatuszku, nie możesz całe życie siedzieć tutaj między pijakami.
Już wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Z ciężkim westchnięciem odsunęła się i ruszyła w stronę schodów, do domu. Słyszała za sobą szepty rodziców, jednak starała się je ignorować. Weszła do swojego pokoju i padła na łóżko, które już dawno straciło swoją sprężystość. Nie chciała wybrać się na obiad do najstarszej siostry, zwłaszcza przez to, że nigdy się nie dogadywały. Zresztą z mało którą siostrą miała dobre stosunki, wszystkie były dla niej wredne bo była najmłodsza. Często chroniła się przed nimi spędzając czas z bratem – Vincentem, jednak dwa lata temu wyjechał do akademii by w przyszłości być gwardzistom. Tęskniła za nim. Zwłaszcza jak nazywał ją „Swoją ukochaną różyczką” i przy okazji wspominał, że ma zaskakująco dużo kolców jak na taki kwiat.
- Arten – zza drzwi dobiegł głos matki. – Musisz już wychodzić!
Ciężko westchnęła i w pośpiechu zaczęła rozczesywać włosy, drewnianą szczotką z końskim włosiem. Była dla niej wyjątkowa bo dostała ją od Vincenta, a na jej wierzchniej części były wygrawerowane róże.
            Starając się ukryć swoje zdenerwowanie szła tłocznymi ulicami miasta Amer. Panował niesłychany smród, który był normą podczas tak upalnej pogody. Zapach spoconych ciał, odór wylewanych nieczystości do rynsztoków oraz najgorszy z tego wszystkiego – smród choroby i śmierci. Przez to, że ludzie wyrzucali śmieci bezpośrednio na ulicę oraz do rzeki, powodowało, że zarazy się szybko rozprzestrzeniały. Głównie dotyczyło to najbiedniejszych mieszkańców miasta, jednak coraz częściej atakowały także tych bogatszych. Chciała jak najszybciej dostać się do tego cholernego domu swojej siostry i jeszcze szybciej stamtąd wyjść. Przyspieszyła kroku i skręciła w stronę mostu, który prowadził do dzielnicy handlowej. Mąż Nancy był kupcem, więc mógł sobie pozwolić na zamieszkanie w tej dzielnicy. Strasznie ją to irytowało ponieważ Marco był strasznie zarozumiały i szczerze nienawidził wszystko co jest poniżej jego poziomu życia. Nie mogła zrozumieć jakim cudem ożenił się z Nancy. Podejrzewała, że może mu chodzić o karczmę i o zysk jaki ona przynosi. Jednak prawowitym dziedzicem był Vincent, więc nie miał nawet prawa położyć na niej swoich kupieckich łap. Tak rozmyślając minęła świątynię Misty, która była już prawie całkowicie udekorowana na zbliżające się święto. Zerknęła na młode dziewczyny, które oddały się całkowicie służbie swej patronce. Przez chwilę się zastanowiła czy by nie zrobić tak jak one, aby uniknąć małżeństwa. Jednak dość szybko wybiła ten pomysł z głowy, nie widząc siebie w świątynnych szatach. Po paru chwilach znalazła się pod domem swojej siostry. Wzięła parę głęboki wdechów i zastukała kołatką. Drzwi się powoli otworzyły i przywitała ją młoda służąca. W duchu wyklęła siostrę, że nie potrafi sobie poradzić bez służby. Weszła do salonu gdzie zgromiło ją ostre spojrzenie Nasty. Jej długie czarne włosy zostały upięte w wysoki kok. To uczesanie ją postarzało, wydłużając rysy twarzy. Miała na sobie ciemnogranatową suknię i bez problemu dało się zauważyć, że pod spodem jej talia była ściskana przez gorset. Mimowolnie się wzdrygnęła na myśl o tych katuszach dla uzyskania „idealnej” sylwetki. Na jej szyi wisiały perły, które wręcz stapiały się z jasną karnacją kobiety.
- Arten – odezwała się czarnowłosa. – Co ty masz na sobie? Nie masz żadnej lepszej sukni, niż to coś.
Ostatnie słowa miały w sobie odpowiedni nacisk, jednak zignorowała tą obelgę. Dumnie wpatrywała się w siostrę, mając nadzieję, że może tak ją wkurzy i ją odeśle do domu. Jednak kiedy się uśmiechnęła, poczuła, że coś jest nie tak. Obok niej pojawiła się służąca, trzymająca w ręce ciemnozieloną suknię.
- Chyba sobie żartujesz… - wycedziła, patrząc wielkimi oczyma na materiał. – W życiu tego na siebie nie założę.
- Ależ oczywiście, że założysz – chytry uśmiech nie znikał z twarzy Nasty.
- Matka nie miała nic przeciwko kiedy tak wychodziła, więc się nie przebiorę! – tupnęła nogą, nie dając za wygraną.
- Evera nic Ci nie mówiła, ponieważ to mi zleciła przygotowanie Ciebie.
Dziewczyna czuła, że zbiera się w niej złość, z powodu tej sytuacji i jej bezczynności. Jeszcze ani razu nie zdarzyło się, by jej matka zawzięła takie środki by ją wyswatać. Do tego jej siostra bez żadnego szacunku wymówiła imię rodzicielki. Wcześniej uważała, że Marco źle wpływał na Nasty, jednak nie podejrzewała, że aż tak. Poczuła jak służąca delikatnie ciągnie za rękaw, by za nią podążyła. Zrobiła tak, jednak ze względu na dziewczynę, która pewnie miałaby po tym nieprzyjemności. Po chwili znalazła się w pomieszczeniu, które zapewne było sypialnią właścicieli. Wzdrygnęła się na panujący porządek, który wręcz był nienaturalny dla tak osobistego miejsca jak to. Służąca cicho chrząknęła i wolną ręką wskazała na parawan.
- Widzę, że wszystko zostało misternie zaplanowane – westchnęła i zaczęła zdejmować suknię.
- Pani wszystko przygotowała na ten dzień – odpowiedział jej pozbawiony emocji głos dziewczyny.
Przerzuciła swoją suknię przez parawan, zastanawiając się jak ma się potoczyć obiad. Pewnie będzie musiała siedzieć obok jakiegoś podstarzałego kupca podobnego do Marca. Wzdrygnęła się na samą myśli zaczęła zakładać halkę, którą podała jej dziewczyna. Wyjrzała zza materiał, który ją przysłaniał i przyjrzała się służącej. Była dość niskiego wzrostu, a jej długie blond włosy zostały związane w warkocz. Wyglądała na młodszą od niej, jednak miała wrażenie, że jest bardziej doświadczona przez życie. Dziewczyna spojrzała na nią beznamiętnie.
- Czy w czymś panience pomóc?
- Nie – pokręciła głową, chcąc ukryć swoje zażenowanie.
Szybko schowała się za parawan i wyciągnęła rękę po materiał sukni. Jednak coś jej nie pasowało, więc spojrzała na swoją dłoń. Trzymała w niej gorset i poczuła jak wzbiera w niej przerażenie.
- Nie założę tego!
Od razu przy jej boku pojawiła się służąca i odebrała gorset. Przez chwilę pomyślała, że jednak ujdzie jej na sucho kiedy blondynka podeszła bliżej.

            Ledwo co stała na nogach przed lustrem, starając rozpoznać w odbiciu swoją osobę. Suknia podkreślała nienaturalną talię, ściskaną przez gorset. Dekolt był mniejszy, niż w sukienkach, w których obsługiwała klientów, jednak wydawało się, że pokazuje więcej. Krój nie był zbyt wyrafinowany i suknia lekko rozchodziła się poniżej bioder. Jak się bardziej przyjrzała to dopiero zauważyła, że zielony materiał był wyhaftowany czarną nicią. Jedyne co udało jej się wywalczyć to brak naszyjnika oraz rozpuszczone włosy.
- Przydałoby się wybielić twoją skórę.
Zaskoczona przeniosła wzrok na drzwi, gdzie stała jej siostra. Uśmiechała się z satysfakcją, co strasznie ją irytowało. Prychnęła pogardą.
- Nie dam się wysmarować jakimś mazidłem.
- Nie ważne – wzruszyła ramionami. – Gość zaraz tu będzie.
Powoli ruszyła za siostrą i całą swoją uwagę skupiła by zjeść cało ze schodów. Służąca wcisnęła na jej nogę dość ciasne pantofle. Jak na złość cały ciężar spadał na jej palce, które nieprzyzwyczajone do tego, zaczęły niemiłosiernie boleć. Z wielką ulgą znalazła się w salonie i usiadła na sofie. Dopiero po chwili zorientowała, że Marco siedzi obok niej. Był bardzo rosły i mocno opalony. Jego twarz pokrywała czarna broda, a włosy miał ułożone w nieładzie. W porównaniu do żony, wyglądał jakby był z innego świata. Dało się zauważyć, że ni w ząb do siebie nie pasują. Można powiedzieć, że natura Marca była taka sama jak jego wygląd. Na szczęście domowników, dość rzadko bywał w domu, spędzając większość czasu na podróżowanie ze swoją karawaną.
- Kto by się spodziewał zobaczyć Ciebie w takim stroju…
Poczuła jak po jej plecach przechodzą dreszcze na widok tego obleśnego uśmiechu. Uratowało ją pukanie do drzwi, chociaż czy można było to nazwać ratunkiem? Mężczyzna podniósł się i stanął obok żony, która była gotowa do przyjęcia gości. Pierwszy pojawił się siwy mężczyzna, wpierający się na lasce. Jego strój wskazywał na to, że musiał przed chwilą przybyć do miasta. Podróżny płaszcz oraz zabłocone buty to zdradzały.
- Gerfie! – krzyknął Marco i uścisnął mocno gościa. – Ile to lat się nie widzieliśmy?
- Ostatnie nasze spotkanie odbyło się na rozdrożu czerwonego i niebieskiego szlaku, jednak nie myśl, że przez ten czas zapomniałem jakim denerwującym byłeś facetem.
Po chwili wzrok starca padł na brunetkę i schylił głowę w przywitaniu. Arten nie mogła się obejść wrażeniu, że w jego oczach zobaczyła błysk. Nie podobało jej się to bo zawsze coś takiego było widywane u kupców, którzy wykonali dobry handel. Także kiwnęła głową i wtedy pojawił się drugi gość. Był to młodzieniec o rudych włosach, których niektóre kosmyki wydawały się ogłaszać swoją suwerenność wobec innych poprzez sterczenie w różne strony:
- Marco czy pamiętasz mojego syna Etnera?
- Jak mógłbym nie pamiętać – Zaśmiał się i poczochrał wspomnianego. – Chociaż jak ostatnio go widziałem to ledwo co potrafił usiedzieć na koniu.
Mężczyźni wybuchli śmiechem na samo wspomnienie, a rudy chłopak wydawał się także rozbawiony. Nawet nie poprawił swoich włosów i przywitał się z panią domu. Nasty dyskretnie spojrzała na siostrę, która rozumiejąc wszystko, powoli do nich podeszła.
- Pozwólcie, że przedstawię wam moją siostrę – Etner spojrzał zaciekawiony na wskazaną dziewczynę. – Arten.


______________________
To opowiadanie zostało dość dawno napisane i co jakiś czas dopisuję parę stron. Długo zastanawiałam się nad tytułem jaki mogę temu dziełu nadać i po długich rozważaniach padło na "Consolation". W sumie pomysł padł podczas słuchania piosenki o tej nazwie, a po poszukiwaniach tłumaczenia uznałam, że nawet pasuje. Chociaż kto wie co z tego dalej wyjdzie, ale w momencie gdzie zakończyłam pisanie już dobrze widoczne jest "pocieszenie". Przewiduję, że będą czasami sceny przeznaczone dla grona czytelników +16 jak i nie +18.