piątek, 13 listopada 2015

Funhouse Rozdział IV

                Valentina z niedowierzaniem wpatrywała się w szachownicę i próbowała pojąć jakim cudem nagle jest na wygranej pozycji. Oczywiście dzięki Jasperowi, który ciągle stał oparty o jej krzesło i wykonywał wszystkie ruchy, ale jakby nie patrzeć to właśnie ona jest przeciwniczką Josepha. Nagle na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech i nim zorientowała się o co chodzi z radością przesunął pionek w stronę Króla ojca.
- Szach i mat – powiedział z satysfakcją i się wyprostował.
Nie uszło jego uwadze, że przez dłuższy czas znajdował się w dość niekomfortowej pozycji i cały kark mu zesztywniał, chociaż bardziej przejmował się tym faktem, iż było mu strasznie gorąco. Oczywiście całą winę zrzucił na kominek, który mimo niezbyt wielkiego ognia dostatecznie go grzał, by koszulka przykleiła się do spoconego ciała.
- Wygrałam? – spytała dziewczyna niepewnie po czym się zaśmiała i oparła się na krześle – Ha! Wygrałam!
Tym razem krzyknęła z dumą a jej buńczuczna postawa pokazywała, że nawet nie przyjmuje do wiadomość iż w rzeczywistości zwycięzcą jest Jasper. Także Joseph jak i jego syn nie chcieli uświadamiać Valentinie tego faktu pozwalając by przez tą chwilę pławiła się swoim domniemanym intelektem. Historyk jako przegrany zaczął zbierać figury do pudełka, by w przyszłości nie uległy one uszkodzeniu. Mimo wszystko ciągle podziwiał jak pięknie zostały one wykonane z białego i czarnego marmuru. Był pewien, że oddałby wszystko by posiadać chodź jedną setną tego co należy do dworu Funhouse. Na każdym kroku spotykał zabytki, arcydzieła czy mistrzowsko wykonane przedmioty, a o fantastycznym zbiorze biblioteki mógłby prawić poematy i pieśni pochwalne. Z tych nagłych myśli odnośnie ksiąg wyrwała go postać jednej ze służących. Rita bez słowa przyglądała się wszystkim, zatrzymując dłużej spojrzenie na Valentinie, jednak po chwili z typowym dla siebie entuzjazmem podbiegła do Jaspera uśmiechając się od ucha do ucha. Dopiero gdy zorientowała się, że powinna zachować się inaczej było już za późno i śmiejąc się by zatuszować swój nietakt lekko się skłoniła.
- Obiad został podany do stołu.
Jasper za każdym razem się dziwił jak tak mała istota może wnieść do pomieszczenia tak wiele pozytywnej energii. Dodając do tego brak skrępowania i łatwość nawiązywania kontaktów co jest typowe dla małego dziecka. Stanowczo był pewny, że stwierdzenie „duże dziecko” pasowało do radosnej Rity. Natomiast gdy spojrzał na Valentinę miał wrażenie, że na krześle siedzi przeciwieństwo pokojówki. Tak jak to podczas gry widywał w niektórych momentach kuzynka Pani Domu wydawała się pozbawiona emocji. Jakby posiadała możliwość naciśnięcia przycisku „wyłącz” przy uczuciach. Jednak gdy już je okazywała wydawało się, że ze zdwojoną siłą, tak by była zachowana jakaś nieistniejąca równowaga. Oczywiście mógł się mylić mając dopiero po raz pierwszy do czynienia z Valentiną.
- Wyglądasz na dziwnie podnieconą – powiedziała beznamiętnie mierząc swoimi fiołkowymi oczyma dziewczynę.
- Naprawdę? A ja myślałam, że jaram się wszystkim jak Rzym z Nerona – odpowiedziała śmiejąc się i bez skrępowania zaczęła ciągnąć Jaspera ku wyjściu – Radzę się spieszyć, ponieważ Richi i Bezi mają zły humor i mogą wszystko zjeść.
Joseph podniósł się z krzesła a za jego przykładem poszła Valentina, która nie spuszczała wzroku z Rity i posłusznie podążającego za nią Jaspera. Widocznie chciała się czegoś więcej dowiedzieć, ponieważ bez słowa za nimi ruszyła.
- Eh chyba za stary jestem – mruknął rozbawiony historyk i także postanowił udać się na posiłek.
- Co nagle ożyło bądź do nas zawitało, że są oboje w złym humorze? – spytała dziewczyna doganiając ich.
- To ty nic nie wiesz? – zdziwiła się Rita i po chwili cicho coś mruknęła. – No tak, później przyjechałaś to nie miałaś okazji.
- Okazji na co? – zmarszczyła brwi i weszła do jadalni.
Na stole wszystko było już przyszykowane i potrawy tylko zapraszały do zajęcia miejsc. Valentina szybko zauważyła, że jest o jeden komplet więcej co oznaczało gościa, chociaż nie wiedziała za kim tak Richard jak  i Bezimienna nie przepadają. Trzeba zauważyć, że ta dwójka była swoimi przeciwieństwami jak i posiadali inne priorytety. Blondynka nie przejmowała się niczym i chadzała własnymi drogami, natomiast mężczyzna robił wszystko pod Elizabeth. W tym czasie Jasper rozmyślał dlaczego mimo domniemanych licznych gości posiłek spożywa tak niewielu, a dokładniej to tego dnia wyjątkowo do tego grona dołączyła kuzynka Pani Domu. Natomiast rozwiązanie zagadki Valentiny wkroczyło do salonu trzymając pod rękę Elizabeth. Samuel widząc gości skinął głową i zajął miejsce przy stole obok krewnej.
- Moja droga poznaj naszego krewnego Samuela Blacka, który postanowił zajechać do nas z wizytą – odezwała się po czym spojrzała na dwóch pozostałych gości. – Mam także nadzieję, że i państwo będą mieli okazję się poznać.
W tym momencie Richard uśmiechnął się złośliwie co tylko mogli widzieć wszyscy oprócz jego Pani oraz nowoprzybyłego. Młodzieniec nagle zaciekawił się tym niespotykanym zjawiskiem u lokaja, który podawał Elizabeth półmiski by nie musiała niepotrzebnie wstawać. Nawet zaczął się zastanawiać czy podobnych min nie strzelał gdy próbował porozmawiać z panną Devil.
                Gdy obiad się zakończył i desery zostały skonsumowane przez gości, każdy widocznie postanowił rozejść się w swoją stronę. Zaskakująco Valentina nie wyglądała na zainteresowaną nowym gościem i pierwsza opuściła jadalnię, gdzie Elizabeth była zajęta rozmową z Samuelem. Gdy tylko Joseph i Jasper podziękowali za posiłek i weszli na korytarz o mało obaj nie wpadli na czatującą przy drzwiach dziewczynę. Ta jedynie zgromiła ich spojrzeniem fiołkowych oczu jednak po chwili tego zaniechała i oparła się o ścianę, jakby oczekiwała czegoś od mężczyzn.
- Powinienem zabrać się za oględziny dużej Sali, więc proszę mi wybaczcie – powiedział historyk i przepraszająco się uśmiechnął.
Młodzieniec ponownie poczuł jak robi mu się gorąco a po plecach zaczynają spływać kropelki potu. Nie rozumiał skąd znowu ta fala ciepła, ale zaczął ją powoli przypisywać do obecności Valentiny. Coś było w dziewczynie co dziwnie na niego oddziaływało. Miał także wrażenie, ze i ona to dostrzega jednak w porównaniu do niego sprawia jej to jakąś przyjemność.
- Powiedz jak to jest być niechcianym gościem? – spytała nagle.
- Niechcianym? – powtórzył po niej nie rozumiejąc intencji rozmówczyni.
Lekko odepchnęła się od ściany i powolnym krokiem zmierzała do salonu, dając do zrozumienia, iż tutaj nie chce prowadzić rozmowy. Dopiero gdy usiadł na jednej z sof, a Valentina zajęła się otwieraniem barku postanowiła powrócić do tematu.
- No niechcianym, w końcu nikt tutaj nie ma dla Ciebie czasu a do tego… - urwała i spojrzała na Jaspera trzymając w jednej ręce szklankę z drinkiem. – Widać, że nie tylko tutaj ludzie nie zwracają na Ciebie uwagi.
Z każdym jej słowem ogarniała go coraz większe ciepło i czuł jak tym razem pot spływa mu po czole. Czyżby tak go zdenerwowała, że zrobił się czerwony i gorący? Nie wiedział co myśleć, ponieważ zaskakujący atak gorączki w pewien sposób przyćmiewał mu umysł.
- Nie rozumiem do czego zmierzasz? Co chcesz przez to udowodnić – sapnął ocierając pot z czoła.
Dziewczyna z satysfakcją się uśmiechnęła i jednym haustem opróżniła szklankę widocznie delektując się jak płyn zaczyna palić jej przełyk.
- Aż tak jesteś niedomyślny? Kręcisz się wszystkim pod nogami, nawet Ją irytujesz.
Nie wiedział o jaką  „Ją” chodziło ale wyczuł pewną rezerwę w głosie rozmówczyni. Czyżby kogoś obraził i o tym nie wiedział, lecz jak na złość zaczęło mu się kręcić w głowie i nie mógł zadać nurtującego pytania.
- Valentino! – rozległ się surowy głos, który zdaniem Jaspera odbijał się echem od ścian a zarazem mroził krew w żyłach.
Dopiero gdy podniósł wzrok odkrył, że właścicielką tego przerażającego głosu była Elizabeth. W jednym momencie wszystkie zawroty głowy jak i gorąco ustały, chociaż i tak miał wrażenie, że jest strasznie osłabiony. Do tego widok gromiącego spojrzenia Pani Domu, którą uważał za najbardziej spokojną i pokojową istotę na świecie był zaskakujący.
- Słucham Ciebie kuzyneczko – odezwała się niewinnie Valentina i usiadła obok młodzieńca. – To już nawet z gośćmi rozmawiać nie mogę?
Nie dało się nie zauważyć, że te dwie kobiety mają ze sobą pewne zatargi jak i trudności z porozumiewaniem się. Nie wiedział czemu od razu pomyślał o sobie i ojcu gdzie panowała dość podobna sytuacja, chociaż raczej takie emocje były tylko u Jaspera.
- Obydwie dobrze wiemy o co mi chodzi – odpowiedziała Elizabeth mierząc wzrokiem kuzynkę.
- Panie pozwolą, że przerwę ale widać, jak ten młodzieniec ledwo trzyma się na nogach. Odprowadzę go do jego sypialni i do was dołączę – odezwał się Samuel.
W duchu Jasper dziękował mężczyźnie, chociaż dopiero na jego widok czuł nieprzyjemne dreszcze. Musiał z trudem powstrzymać swoje uprzedzenia i pozwolił by szatyn pomógł mu wyjść z salonu. Obaj milczeli gdy z trudem wchodzili po schodach czując, że nie mogą obdarzyć się wzajemnym zaufaniem. Gdy tylko stanęli pod drzwiami pokoju, Jasper ostrożnie wysunął się spod podtrzymującego go ramienia.
- Dziękuję – mruknął cicho i położył rękę na klamce.
Jednak silna dłoń mężczyzny oparła się na drzwiach i uniemożliwiała mu dokonanie tego czego chciał. Samuel nachylił się nad młodzieńcem i przymrużył oczy.
- Radzę Ci uważać na domowników, nawet nie zauważysz kiedy wplączesz się w coś z czego później nikt Ciebie nie uratuje.
Po tych słowach pozostawił Jaspera samego, który walczył z odruchem wymiotnym. Czuł strach a to jedynie z powodu kilku słów, chociaż miał przeczucie, że mężczyzna nie żartował. A to oznaczało, że te wakacje nie będą normalne a dom jak i mieszkańcy musi coś skrywać. Jednego był pewien – nie chciał wiedzieć o co dokładniej chodziło Samuelowi.
                Samuel wkroczył do salonu w najmniej odpowiednim momencie gdy obydwie kobiety odbywały cichą wojnę. Zerknął niepewnie na stojącą za oknem butelkę wina, która jeszcze niedawno stała w barku. Powoli zaczął wszystko pojmować i by przerwać ciszę chrząknął, co niestety zadziałało odwrotnie niż by chciał.
- Obwiniasz mnie ale i ty także nie jesteś całkiem niewinna – warknęła Valentina i uderzyła ręką w stół. – Sama się zgodziłaś bym tu przybyła, więc do jasnej cholery się odczep! Trzeba było zgadywać się z moimi rodzicami?
- Tak masz rację, lepiej się włóczyć po świecie i wylądować w pierwszym lepszym rynsztoku – odpowiedziała jej Elizabeth masując pulsujące skronie. – I nawet mi nie wypominaj, że teraz na to się inaczej mówi.
- Zapomniałam, że w końcu jesteś tak wspaniałą a zarazem zacofaną damą! Przepraszam czy dobrze trzymam filiżankę? Ah a co u państwa? Nie możliwe chłopi się buntują? – próbowała naśladować ton głosu swojej rozmówczyni.
- No koniec tego – postanowił urwać temat widząc jak obydwie kobiety szykują się do walki i to nie na słowa. – Jak się mawia z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale już wystarczy tych kłótni.
Elizabeth ciężko westchnęła i spojrzała przepraszająco na Samuela, który musiał być świadkiem jednej z ich kłótni. Usiadła na fotelu natomiast mężczyzna zajął miejsce obok Valentiny, która podobnie jak Jasper musiała powstrzymać się od dreszczy. W tej krótkiej chwili zapomniała o zatargu z kuzynką i zapragnęła by to ona koło niej siedziała. Jej krewny miał w sobie coś niepokojącego i nie myślała akurat o tych wręcz kocich oczach.
- To przez mój ród, odruchowo budzę u innych strach – nagle odpowiedział na jej niezadane pytanie. – Wszyscy podobnie reagują więc się nie martw, chociaż nie… Jedynie Elizabeth zachowuje spokój.
Wspomniana uśmiechnęła się i pokręciła głową tak jak nakazywała jej skromność. Nigdy nie lubiła być w centrum uwagi jak i niepotrzebnie zachwalaną. Zwłaszcza w obecności kuzynki, która w pewnym sensie miała kompleks zaniżonej wartości.
- Dobrze wiesz dlaczego tak jest. Gdyby nie moje zdolności pewnie bym podobnie reagowała – odpowiedziała już normalnym tonem.
- Czyli wszyscy z tego słynnego rodu Black budzą niepokój? – spytała jakby od niechcenia.
- W większości i śmiało pytaj jeśli coś ciebie gnębi. Właśnie po to jestem by uświadomić Ciebie o drugiej gałęzi naszej rodziny.
- W takim razie dlaczego ty zadajesz się z nami skoro inni ponoć nas nienawidzą?
Mężczyzna się zaśmiał i spojrzał w sufit, jakby zbierał myśli i budował słowa, które zaraz wypowie.
- Bo się zmieniłem. Gdy pierwszy raz przekroczyłem próg tego domu chciałem zabić Elizabeth…

Samuel pochodził z rodziny Black która mimo najbliższego pokrewieństwa z rodem Devil nie przepadała za wiodącą linią. Mieli ku temu swoje powody chociaż mimo kliku prób złagodzenia sporu nigdy nie wybaczyli tego co się stało. Z tego powodu wszyscy członkowie tej rodziny od małego byli uczeni, by nie zadawać się z nienawidzoną gałęzią rodu a tym bardziej się z nimi nie bratać. Wszyscy byli w pełni przekonani, że Funhouse powinno do nich należeć, jednak nigdy nie zgłaszali oficjalnych roszczeń odnośnie majątku. A było to spowodowane wydarzeniem, które miało miejsce kilka wieków wcześniej, gdy Panią Domu była założycielka ich rodziny. Cecylia Black została wygnana ponieważ osądzono ją o pakt z diabłem i co więcej, mówiono iż spodziewa się dziecka samego Lucyfera. Chociaż nie było ani jednego dowodu, który by potwierdził tą plotkę to Cecylia została wyrzucona za bramę Funhouse. Ród Devil nie przejmował się faktem, że kobieta spodziewała się dziecka i w takim stanie może nie przeżyć. Jednak mimo to Cecylia zniosła przeciwności losu i założyła nową gałąź rodziny sprowadzając na świat bliźniaki. Gdy tylko jej dzieci rozumiały co się do nich mówiło i mogły zapamiętać, zaczęła im wpajać nienawiść do pozostałych jak i upewniała je w fakcie, że to oni są prawowitymi spadkobiercami dworu. Z powodu przewrotów historycznych żadne z nich nie upomniało się o należny dom ale sumiennie przekazywało tę informację swoim dzieciom. Jednak dopiero po kilku wiekach jeden z potomków Cecyli zwanej przez innych krewnych Czarną Damą; postanowił odzyskać stracony dwór. Był to właśnie Samuel, chociaż wtedy był jeszcze młody. Był chłopcem, który niedawno skończył szesnaście lat i miał przeczucie, że w końcu będzie się wyróżniał na tle rodziny. Wyjątkowo jego pokolenie było obfite, więc zazwyczaj jako najmłodszy ginął w tłumie kuzynów czy rodzeństwa. Więc postanowił udać się do Funhouse z jasnym zamiarem – pozbycia się aktualnie panującej Pani Domu. Jednak gdy tylko ją ujrzał w drzwiach zapomniał o swym zamiarze, chociaż niechęć ciągle gościła w jego sercu.
- Po prostu poczułem się spokojny i nawet nie mogłem strawić myśli o zranieniu jej – zakończył swą dość krótką historię.
Valentina spojrzała na Elizabeth próbując zrozumieć jak kuzynka to uzyskała, w końcu dla niej była nudna jak flaki z olejem a do tego zbyt staromodna. Przez chwilę przeszła jej myśl, że posłużyła się innymi środkami, ale i z tego zrezygnowała. Zbyt dobrze znała kuzynkę, która bardzo ceniła sobie honor jak i w pewnych kręgach była zwana „czystą”.
- Tak o po prostu z tego zrezygnowałeś? – nie mogła tego zrozumieć.
- Myślę, że potrzebujesz trochę czasu by dostrzec to co ja i poczuć co to za osoba. Jestem jej do dziś wdzięczny, że mnie przygarnęła i pozwoliła zobaczyć jaki świat jest naprawdę.
- Przesadzasz – nagle się odezwała sama zainteresowana. – Ja jedynie dałam Ci schronienie przed twoją rodziną, ale to ty sam podjąłeś tą walkę wewnątrz siebie. Zresztą i to były inne czasy.
- A kiedy to było dokładniej? – nie zdążyła się w porę ugryźć w język.
Nie chciała by pomyśleli, że zainteresowała ją ta historia. Przecież pewnie byli pewni, iż pod natchnieniem tej opowiastki i ona się zmieni, a na to nie miała ochoty. Może nie miała morderczych zamiarów odnośnie Elizabeth jednak nienawidziła ją z całego serca a zarazem gdzieś tam kochała. Chociaż przy jej uczuciach trudno o czymkolwiek mówić.
- Za niedługo minie równe dwadzieścia pięć lat – odpowiedział w zamyśleniu.

                Cichy i niezrozumiały pomruk rozchodził się po gabinecie Pani Domu a jego sprawcą był Richard, który zajmował się przygotowaniem wszystkiego do popołudniowej herbatki Elizabeth. Powodem jego frustracji był najnowszy gość, do którego od samego początku nie pałał przyjaznymi odczuciami. Już w momencie gdy go pierwszy raz ujrzał widział przez chwilę tę rządzę mordu w oczach. Między innymi z tego powodu nie przepadał za Samuelem, ponieważ uważał, że nie można tak szybko się zmienić i zło zostaje na zawsze tyko ukryte głębiej w duszy. Więc pełen sceptycznych myśli układał ciasta i inne wypieki na paterze, jednak nagle przerwał swoją czynność i spojrzał w stronę drzwi gdzie stała Bezimienna. Dziewczyna widocznie rozbawiona przyglądała się jak lokaj miota przekleństwami, w końcu na co dzień stronił od wszelkich emocji.
- Jak miło usłyszeć tak wulgarne słowa z innych ust niż moje – uśmiechnęła się i bezceremonialnie usiadła na fotelu.
- Nie przyzwyczajaj się, w końcu nikt ci nie odbierze twego zacnego zadania – odpowiedział z przekąsem.
Starał się nie zwracać uwagi na to, że pokojówka niszczy jego starania w uporządkowaniu gabinetu. Richard miał pewną manię perfekcji i uważał, że tylko idealne otoczenie jest godne jego pani. Oczywiście z tego powodu nie raz blondynka z niego kpiła, jednak nigdy nie brał tego do siebie. Dlatego i tym razem ignorował poczynania dziewczyny, która widocznie chciała go wyprowadzić z równowagi.
- Niepokojące jest to jak jesteśmy podobni – mruknęła przerzucając nogi przez podłokietnik i odchylając głowę znad drugiego.
Mężczyzna spojrzał na nią z niedowierzaniem jakby nagle go olśniło i odkrył, że jednak dziewczyna do normalnych nie należy. Bezimienna jedynie teatralnie przewróciła oczyma i zaczęła oglądać swoje paznokcie.
- Nie oszalałam i nawet nie próbuj szukać jakiegoś psychiatry – burknęła pod nosem. – Specjalnie starasz się nie dostrzegać naszych podobieństw, jednak to nie zmienia faktu, że one istnieją.
- Masz zwidy – odpowiedział sucho i skupił wzrok na ciastach, by tylko nie patrzeć w oczy blondynki.
Pokojówka wyprostowała się na fotelu a na jej twarzy pojawił się niepokojący uśmiech. Powoli nachyliła się nad stolikiem próbując spojrzeć na lokaja, jednak widząc, że tak nic nie zdziała uśmiechnęła się szerzej.
- Czyli halucynacją jest także to, że Elizabeth siedzi z Samuelem, który chciał ją zabić?
Nawet jeśli spodziewała się takiej reakcji to i tak nie mogła się powstrzymać od dreszczy. Widok czerwonych tęczówek Richarda, które patrzyły na nią wręcz z rządzą mordu powodował u niej lekki niepokój. Jednak nie to ją najbardziej przerażało, ponieważ było coś jeszcze gorszego.
- Przestań! – krzyknęła i zatkała uszy, jakby słyszała niewyobrażalny hałas.
- W takim razie mnie nie prowokuj – syknął i szybkim krokiem podszedł do okna.
Starał się pohamować swoje myśli, które w dość drastyczny sposób opisywały co by zrobił z gościem Elizabeth. Gdy się uspokoił spojrzał na skuloną dziewczynę i ciężko westchnął.
- Jesteś zadowolona?
Nic nie odpowiedziała tylko bardziej przytuliła do siebie swoje podkulone nogi. Richard widząc taką reakcję podszedł do niej i delikatnie pogładził ją po włosach.
- Widzisz może i jest w nas coś podobnego, ale różni nas to, że ja jestem potworem i nie waham się popełnić zbrodni. Ty jedynie ograniczasz się do ostrych słów i psikusów.
- Odczep się – strzepnęła jego rękę i podniosła się z fotela. – Nie jestem taka słaba jak ci się wydaje!

Po tym odeszła z hukiem zamykając za sobą drzwi pozostawiając lokaja w rozterce.