Przed
zadbaną rezydencją, ogrodzoną żywopłotem zatrzymał się powóz zaprzęgnięty w dwa
konie. Pojazd był wykonany z czarnego lakierowanego drewna, a na drzwiczkach
widniał herb przedstawiający dwa gołębie na tle róży. Woźnica zeskoczył ze
swojego miejsca i podszedł do białej maści koni, które widocznie podenerwowane
uderzały kopytami o ziemię. W tym momencie otworzyły się drzwi rezydencji i
wyszedł mężczyzna ubrany w strój zarządcy, pilnujący ludzi niosących walizki.
Za nimi pojawiło się dwoje wytwornie ubranych ludzi, którzy z wyglądu byli do
siebie podobni, mimo różnicy płci. Oboje mieli jasne blond włosy oraz taki sam
wyraz twarzy. Chociaż gdy się przyjrzano to od twarzy kobiety bił wręcz troska,
natomiast od mężczyzny dało się wyczuć zdenerwowanie i władczość. Kiedy oboje
zatrzymali się na podjeździe, spojrzeli na siebie z widocznym smutkiem.
Mężczyzna wyciągnął rękę i pogładził policzek towarzyszki.
- Uważam to za zły pomysł. Nie
nadajesz się do tego domu, Elizabeth…
Blondynka zamknęła oczy i widocznie
delektowała się tym aktem czułości. Na jej ustach pojawił się nikły uśmiech. W
końcu zakryła dłoń mężczyzny swoją własną i spojrzała na niego zielonymi
oczyma.
- Christianie… Jadę tam tylko na
chwilowe zastępstwo. Wrócę nim się obejrzysz.
- Jesteś zbyt delikatna, a to miejsce
wręcz emanuje złem. Do tego powinnaś zabrać ze sobą służbę.
Elizabeth ciężko westchnęła i mocniej
ścisnęła dłoń blondyna. Chciała trwać w tej chwili wiecznie, czuć pod opuszkami
palców ciepło drugiej osoby. Wiedziała, że każdego dnia będzie jej brakowało
wspólnych posiłków, spacerów oraz innych chwili kiedy Christian był obok niej.
Czuła jak i on drży na całym ciele na myśl, że będą rozdzieleni.
- Dobrze wiesz, że to tylko chwilowe.
Służba nie jest potrzebna przez tak krótki okres czasu. A i nic mi się nie
stanie, dobrze wiesz o czym mówię.
Christian obejrzał się w koło i przez
chwilę zwrócił uwagę na to co wykonuje woźnica, który wraz z zarządcą pilnował
by inni pracownicy umieścili prawidłowo walizki na wozie. Jego wzrok powędrował
na okno, w którym zasłona była odsunięta. Mimo iż nic nie widział to dobrze
wiedział, kto w nim stoi – Pan tego dobytku a zarazem ich ojciec. Czuł
narastający gniew, ale zniknął równie szybko jak się pojawił. Spojrzał
zlękniony na Elizabeth, która uśmiechnęła się pocieszająco. Bez namysłu
pociągnął siostrę w stronę parku, by chodź na chwilę nie czuć na plecach
spojrzenia ojca.
- Christianie… - szepnęła Elizabeth. –
Zaraz będę wyjeżdżać, a jeśli… - jednak nie dokończyła wypowiedzi.
Jej usta zostały zamknięte długim
pocałunkiem, bez namysłu oddawała się tej zakazanej namiętności. Czuła jak
dłonie brata przesuwały się po jej plecach, jednak zatrzymywały się z drżeniem
przy końcu gorsetu. Rozległo się rżenie koni i odskoczyli od siebie jak
poparzeni. Oboje oblali się rumieńcem i wrócili z powrotem na podjazd. Woźnica
otworzył drzwiczki powozu i skłaniając się zaprosił Elizabeth do środka. Tym
razem rodzeństwo pożegnało się uściśnięciem ręki. Kiedy pojazd ruszył alejką,
wychyliła głowę by po raz ostatni zobaczyć tę twarz, którą kochała.
Kiedy
woźnica prowadził powóz przez pola, Elizabeth nawet nie zwracała uwagę na
przemijający krajobraz. Rozmyślała ciągle nad powodem wyjazdu. Parę dni temu
otrzymała prośbę od siostry swej nieboszczki matki, by mogła się przez jakiś
czas zająć rodowym dworem. Zadziwiająco jej ojciec był za tym pomysłem.
Przedstawiał same plusy wyjazdu z zatłoczonego i głośnego Londynu do spokojnego
dworu Funhouse. Nie przejmował się tym, że dom nie miał zbyt przychylnej opinii
wśród krewnych swojej zmarłej żony, którzy nigdy nie toczyli o niego sporów
majątkowych. Tylko ona i Christian dostawali gęsiej skórki na myśl o tym
miejscu. Jednak nie przerażało ich to tak jak fakt, że zostaną rozdzieleni. Elizabeth
była pewna, że ich ojciec wie o tych zakazanych uczuciach. Mimo bycia
bliźniakami, kochali siebie w większym znaczeniu niż brat z siostrą. Żaden
mężczyzna nie budził w niej takich czuć jak Christian. Jaką było radością, gdy
odkryła, że jej uczucia są odwzajemnione. Przez długi czas byli zmuszeni do
ukrywania swoich namiętności i za dnia zachowywali się przykładnie. Elizabeth
nawet domyślała się kiedy zostali nakryci i zrozumiała, że ojciec chcąc ich
rozdzielić miał nadzieję, że zgasi ten płomień, który trawił ich serca i duszę.
Jednak czuła, że z każdą większą odległością coraz bardziej rosną jej uczucia
do brata. Ta rozłąka jeszcze bardziej ustabilizuje ich uczucia, które niestety
nie są tolerowane przez innych. Jednak wina leżała także po stronie ojca, który
znając sekret rodu z którego pochodziła jego małżonka, zgodził się oddać córkę
pod ich wychowanie. Kiedy Elizabeth powróciła po latach spędzonych na naukach,
nie była już małą, pyzatą dziewczynką tylko wytworną i delikatną damą. Nie
dziwił się synowi, ponieważ dorosła Elizabeth była bardzo piękną kobietą. Miała
w sobie tyle gracji, a rozmawiając z nią czuło się tyle ciepła, że nie raz
miało się wrażenie, że wszystko jest tylko pięknym snem. Natomiast Elizabeth
przebywając u krewnej nie miała w ogóle styczności z młodymi mężczyznami, więc
gdy po wieloletniej rozłące ujrzała brata, poczuła coś nowego. Mężczyźni
okazali się atrakcyjni.
Nagle
pojazd zatrzymał się przed wielką bramą. Dopiero wtedy Elizabeth obudziła się z
rozmyślań. Wyjrzała przez okno i poczuła narastający niepokój. Mimo wyniosłości
budynku czuła w nim coś obcego, coś czego nigdy by wolała nie poznać. Samo
zachowanie koni ciągnące powóz, które wyglądały na spłoszone budziło pewien
lęk. Z ciężkim sercem wyszła z wozu i otworzyła niepewnie bramę. Zawsze
wiedziała, że ten dwór jest inny, ale tutaj miała wrażenie, że wchodzi do
przedsionka piekła. Odebrała od woźnicy walizki nakazała by wracał do Londynu.
Wzięła głęboki oddech i weszła na teren Funhouse. Od razu poczuła, że coś się
właśnie zmieniło. Łzy napłynęły jej do oczu i starając się opanować zastukała
we drzwi.
Po
kilku dniach deszczu, w końcu nad Londynem wyszło słońce. Mieszkańcy od razu
powychodzili z domów by nacieszyć się tak piękną pogodą. Dlatego parki
wypełniły się miłośnikami spacerów. Głównie byli to starsi ludzie oraz rodziny
z małymi dziećmi, które pędziły w stronę placów zabaw. Między innymi
spacerowała dwójka dorosłych, którzy szli w milczeniu nie wiedząc co
powiedzieć. Kobieta była ubrana w białą koszulę oraz czarne spodnie, a jej
obcasy co jakiś czas utykały w jeszcze podmokłej glebie. Wtedy pomagał jej
wysoki brunet, który nie był ubrany po biurowemu jak jego towarzyszka. Co jakiś
czas chował dłonie w kieszeniach jeansowych spodni, a koszula w kratę wręcz
błagała o wyprasowanie wystając spod skórzanej kurtki. Przechadzali się po
parku nie mówiąc, żadnego słowa, mimo to dało się wyczuć panującą pomiędzy nimi
napiętą atmosferę. Nagle kobieta się zatrzymała i spojrzała na bruneta,
zaciskając zsiniałe od zimnego powietrza wargi.
- Nie mam tyle wolnego czasu w pracy więc powiedz o co Ci chodzi.
- Nie mam tyle wolnego czasu w pracy więc powiedz o co Ci chodzi.
- Ech… Czy ty kiedykolwiek masz na
coś czas oprócz pracy – westchnął i się zatrzymał.
- Przepraszam, że w porównaniu do
Ciebie staram się zarobić na utrzymanie dobrze płatnym stanowiskiem.
Podeszła do niego i spojrzała z pewną
wyższością, jednak po chwili zrezygnowała z tego zabiegu i usiadła na
pobliskiej ławce. Objęła ramiona rękami i zaczęła je powoli trzeć by chodź
trochę się rozgrzać, ponieważ mimo słońca w cieniu było chłodno. Brunet zdjął
kurtkę i zarzucił na ramiona kobiety, po czym zajął miejsce obok niej.
- Caroline… Przez to właśnie się
rozwiedliśmy, więc teraz, proszę nie wyrzucajmy sobie brudów…
- Też tak uważam, w sądzie już i tak
zbyt wiele sobie powiedzieliśmy. Jednak to ty zacząłeś tą kłótnię, Josephie –
zauważyła i wymusiła na sobie uśmiech. – Lecz co takiego ode mnie chcesz?
- Czy Jasper ma jakieś plany na
wakacje? Chciałbym zabrać go ze sobą na wieś.
- Wieś? Czyżbyś się wyprowadzał?
- Nie – zaśmiał się widząc nadzieję w
oczach byłej żony. – Będę pracował w zabytkowym dworze na pewnym odludziu.
Myślałem, że taki spokój i cisza dobrze mu zrobią przed egzaminami do szkoły.
Caroline spojrzała na niebo, mocniej
opatulając się kurtką. Znała syna zbyt dobrze i wiedziała, że jeśli nie będzie
musiał to woli zostać w domu. Mimo, że w miarę pokojowo się rozwiedli to jednak
Jasper wolał zostać pod jej opieką a nie ojca, który był zafascynowany
starociami i zabytkami. Dobrze wiedziała, że Joseph z tego powodu czuł się
bardzo dotknięty i szukał jakichkolwiek sposobów by zbliżyć się do syna, który
po prostu nie ciekawił się zawodem ojca.
- Przekażę mu to i zadzwonię z
odpowiedzią – powiedziała po chwili namysłu.
- Dziękuję Ci – odpowiedział z
uśmiechem. – A teraz Ciebie nie zatrzymuję. Pewnie spieszysz się do pracy.
- Wyjątkowo się z tobą zgodzę…
Z uśmiechem na ustach oddała mu kurtkę,
jednak Joseph odmawiał jej przyjęcia. Caroline czuła się przez to niezręcznie,
biorąc pod uwagę, że teoretycznie nic ich nie łączyło. Jednak czasami miała
wrażenie, że nic nie miało miejsca. Kiedy odprowadził ją do biurowca, czuła się
jak w pierwszych latach ich małżeństwa, kiedy oboje dopiero zaczynali własne,
dorosłe życie.
Caroline
wróciła do domu późnym wieczorem i zmęczona przekroczyła próg między garażem, a
częścią mieszkalną. Szybko zrzuciła ze stóp szpilki i odetchnęła z ulgą, czując
jak zimna podłoga działa kojąco na obolałe nogi. Starając się jak najciszej
stąpać, udała się do kuchni by zaspokoić ssący głód. Gdy tylko otworzyła
drzwiczki lodówki usłyszała za sobą kroki.
- I dzisiaj też późno wróciłaś…
Spojrzała na syna znad ramienia.
Chłopak wyglądał na przemęczonego, co podkreślały sine cienie pod oczyma. Jego
rude włosy były matowe oraz pozbawione jakby życia. Poważnie martwiła się o
zdrowie Jaspera, który nie chciał się do tego przyznać. Caroline mimo ciężkiej
i czasochłonnej pracy wyglądała lepiej od syna, nawet bez pomocy makijażu.
- Niestety przeciągnęło się w pracy,
a w ciągu dnia zafundowałam sobie godzinną przerwę.
Wyciągnęła z lodówki kilka artykułów
spożywczych z których miała zamiar przyrządzić szybką sałatkę zwaną w domu „śmieciówkę”.
Jasper spojrzał na matkę z uwagą, nie spodziewając się, że Caroline jest zdolna
do robienia przerwy w pracy. Jednak blondynka nie zwracała uwagi na syna i
położyła patelnię na płycie grzewczej. Wzrokiem poszukała oleju, który ukrył
się za stojakiem z przyprawami. W tym samym czasie myła filety z piersi kurczaka,
które po chwili zaczęła kroić w kostkę. Jasper widocznie zrezygnował z niemiej
prośby i zaczął siekać warzywa, by chodź trochę pomóc matce.
- A z jakiej okazji zrobiłaś tą
przerwę? – spytał wrzucając pokrojoną sałatę do naszykowanej miski.
- Twój ojciec poprosił o spotkanie,
więc się zgodziłam.
- Czyżby chciał do Ciebie wrócić? –
zadrwił Jasper zerkając jak Caroline podsmaża kurczaka.
- Nie, oboje przecież podjęliśmy
decyzję o rozwodzie i żadne z nas tego nie żałuje… - odpowiedziała doprawiając
mięso. – Prosił bym Ci przekazała jego propozycję o wspólnym spędzeniu wakacji.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i
kręcił jedynie głową. Widać było, że nie ma nawet chęci na takie spędzenie
letniej przerwy. Caroline spodziewała się takiego nastawienia ze strony syna,
chociaż nie rozumiała czym jest ono spowodowane. Już przed rozwodem dostrzegła,
że Jasper zmienił stosunek do Josepha, ale wtedy nie miała czasu na rozmyślenie
nad tym. W tym samym czasie zaczął wyglądać coraz gorzej, zrezygnował z drużyny
sportowej i opuścił się w nauce. Miała nadzieje, że gdyby na chwilę wyjechał to
powróciłby do formy.
- Uważam, że taki wyjazd dobrze by Ci
zrobił – powiedziała powodując zdziwienie na twarzy syna. – W końcu odpoczniesz
trochę, a do tego to twój ojciec. Zależy mu na tobie,
- No to ma pecha. Niezbyt mi się chce
z nim spędzać czas.
Caroline ułożyła podsmażone kawałki
kurczaka na warzywach w misce i zaczęła przygotowywać sos, Udała, że te słowa
niezbyt na nią wpłynęły. W końcu byli po rozwodzie, ale było to jednak coś
smutnego.
- Naprawdę nie rozumiem co w nim
widziałaś – ciągnął Jasper wyciągając talerze z szafy. – Przecież nie potrafi
nic dobrze zrobić i do tego ciągle wpadał w tarapaty.
Te słowa tak ją poruszyły, że nawet
nie zauważyła kiedy zacięła się nożem. Po chwili dostrzegła jak czerwona ciecz
wypływa z płytkiej rany w ręce. Po rozwodzie odkryła, że Jasper przejął rolę
gospodarza i martwił się o nią, jednak nie spodziewała się po nim aż takiej
nienawiści.
- Nie zrozumiesz tego – szepnęła przyciskając
do skaleczenia ręcznik. – Miłość przychodzi nagle.
Chłopak widząc krew od razu wyciągnął
apteczkę i zaczął opatrywać ranę matki, mamrocząc coś niezrozumiałego pod
nosem. Caroline na chwilę się wyłączyła i oddaliła w świat wspomnień.
Podczas swoich studiów ekonomicznych,
każdego dnia przychodziła do uniwersyteckiej biblioteki, by usiąść na swoim
stałym miejscu i kontynuować pracę nad licencjatem z ekonomii. Dobrze pamiętała
ten dzień gdy po zajęciach z przedsiębiorczości, udała się do gmachu
biblioteki, ale jej miejsce było zajęte przez kogoś innego. Oburzona ruszyła w
stronę nieznajomego młodzieńca, jednak w połowie drogi zrezygnowała i ukryła
się za pobliskim regałem. Nie wiedziała dlaczego, ale zabrakło jej odwagi.
Czuła, ze ogarnia ją wstyd na myśl, że tak może się odezwać do chłopaka, który
siedział pogrążony w lekturze między stosem książek. Chociaż siedzący tam
młodzieniec nie był okazem bóstwa, wyglądał przeciętnie i niezbyt porywająco,
jednak miał w sobie „to coś” co zawstydziło Caroline. Dyskretnie kręciła się w
jego okolicy mając nadzieję, że sobie pójdzie. Do tej pory ma przed oczyma
uśmiech, kiedy nagle na nią spojrzał. Przez chwilę coś notował, by po paru
minutach zabrać swoje rzeczy i odejść. Od tamtej pory, kiedy Caroline
przychodziła do czytelni to czekał tam ów tajemniczy brunet. Przez przypadek
odkryła, że ma na imię Joseph i gdy się pojawiała to przenosił się do innej
części biblioteki, gdzie kontynuował swoją pracę.
Pewnego dnia, kiedy
przyszła Josepha nie było. Zamiast usiąść nad pracą licencjacką, zaczęła się
przechadzać pomiędzy działami, mając nadzieję odkryć dlaczego go nie ma. Kiedy
w końcu go dostrzegła skupionego nad jakąś książką przy dziale historycznym,
poczuła jak napięcie z niej upływa.
- Czyżby i tutaj było twoje miejsce? – usłyszała rozbawiony głos. – Bo już
nie wiem gdzie mam pracować.
Mimo, że w ogóle się nie znali to
Caroline wspomina ten dzień, kiedy wszystko się zaczęło. Zakochała się w
Josephie, ponieważ potrafił przejrzeć ją na wylot i dbać o nią tak jak nikt
inny. Teraz jego zastępował Jasper, jednak nie było to tym samym. Spojrzała na
zmartwioną twarz syna i zdała sobie sprawę, że przez pewien czas przestała
kontaktować.
- Jeżeli chcesz zrozumieć dlaczego go
pokochałam to musisz spędzić z nim wakacje – powiedziała nagle. – Nawet naciskam
byś to zrobił.
Niebo
przybrało ciemną barwę przez szare chmury, które zasłoniły cały nieboskłon.
Ponury klimat nadawał znajdujący się niedaleko duży las, który rzucał wielki
cień na okolicę. Jednak najbardziej przytłaczające były ruiny domów, które
wystawały znad zdziczałej i wysokiej trawy. Były to jedyne ślady po znajdującej
się tutaj niegdyś wiosce. Okolica wyglądałaby na wymarłą, gdyby nie górujący
nad nią dumnie wielki dom, z którego okien biło światło – jedyny znak, że ktoś
tu jednak żyje. Biały Range Rover zmagał się z nieutwardzoną nawierzchnią i
próbował w zapuszczonej trawie odkryć resztki niegdyś znajdującej się tutaj
drogi. Kierowca musiał całą swoją uwagę skupić na tym by przypadkiem nie
wjechać na jakieś stare resztki zamurowani mieszczących się kiedyś tutaj
domostw oraz by nie wpaść w poślizg i utknąć w błocie. Nie wiedział co jest
gorszym wariantem, zwłaszcza, że siedzący obok Jasper w ogóle nie był
zadowolony. Miał nadzieję zainteresowania syna tak klimatycznym miejscem jak
to, jednak chłopak wydawał się obojętny na wszystko i zajmował się jedynie
swoim telefonem. Joseph zmienił bieg, by wjechać pod górę i starał się nawiązać
rozmowę.
- Oszczędzałbym baterię, ponieważ ten
dom nie jest w ogóle wyposażony w elektryzację – powiedział uśmiechając się.
- Co? – krzyknął Jasper. – Nie dość,
że nic nie ma w okolicy to jeszcze warunki średniowieczne?
Mężczyzna nie dał po sobie poznać jak
go uraził brak zainteresowania historią, przez jego syna, który bez technologii
nie widział życia. Nie chciał narzucać mu swojego zdania co do życia w „czasach
średniowiecznych” oraz odpuścił sobie wykład na temat historii średniowiecza i
warunków życia ludności w tym okresie. Gdy zatrzymał się przed bramą, silnik
nagle zgasł i odmówił dalszej współpracy. Joseph nerwowo przekręcał kluczyk, aż
zrezygnowany wysiadł z pojazdu. Otworzył tylną klapę i wyciągnął bagaże.
- Pod drzwi już sami podejdziemy –
powiedział nachylając się nad tylnymi siedzeniami.
Jasper niechętnie opuścił ciepłe
wnętrze pojazdu i przeszedł przez bramę. Brunet upewnił się czy auto jest
dobrze zamknięte i nosząc bagaże podążył za synem. Gdy przekroczył bramę
zapomniał o zapewne rozładowanym akumulatorze i skupił całą swoją uwagę na
sylwetce domu i jego posesji. Chciał zapamiętać każdy szczegół posągów przy
bramie, każdy kwiat, wyuczyć się każdego cięcia w kamieniu z których zbudowano
ten dwór. Gdy stanęli przy drzwiach podziwiał piękne zdobienia na klamce oraz
kołatce, które mimo widocznego zużycia ciągle zachwycały oko. Jasper
przechodził obok tego obojętnie, chociaż był widocznie poddenerwowany. Miał
wrażenie, że ktoś go śledzi, jednak z każdej strony nikogo nie widział. Gdy
zastukali w drzwi po chwili się one otworzyły i przywitał ich wysoki mężczyzna
ubrany w staromodny surdut angielski. Chłopak nie mógł się odpędzić od wizji
lokaja oraz przeczucia, iż ten dom jest atrakcją turystyczną. Jednak nim
wygłosił swoją myśl na głos, stanął jak wmurowany. Podchodziła do nich młoda
kobieta ubrana w białą koszulę oraz beżową spódnicę do kostek. Jednak całą
uwagę skupił na jej twarzy. Była piękna, Jasper ani Joseph nie spotkali się
nigdy na ulicy z takim niepospolitym typem urody. Mimo iż rudzielec widywał
blondynki o porcelanowej karnacji, to patrząc na tą kobietę miał wrażenie, że
wręcz bije od niej jasny blask. Natomiast Joseph porównywał ją do ideału piękna
w Anglii sprzed wieków, gdzie każdy aspekt jej urody pokrywał się z tamtymi wymaganiami.
Jednak jej zielone oczy wybijały się z gry jasnych barw. Jasper był pewny, że
taki nasycony odcień zieleni jest niespotykany u ludzi.
- Witam was w Funhouse. Niezmiernie się cieszę z faktu, iż zgodził
się Pan dokonać paru renowacji – zwróciła się do Josepha, ciepło się
uśmiechając. – Nazywam się Elizabeth i noszę tytuł pani tego domu. Pozwolą
Panowie by Richard zaprowadził państwa
do pokoi byście mogli odpocząć po podróży.
Mężczyzna, który wcześniej otworzył
im drzwi, wskazał ręką na schody. Joseph podziękował za gościnę i delikatnie
poklepał syna po ramieniu, by zaprzestał wpatrywania się we właścicielkę dworu
z przysłowiowym karpiem. Młodzieniec jakby zdał sobie sprawę, że właśnie się
wygłupił i jako pierwszy wszedł na schody. Przystanął przy wejściu na drugie
piętro i spojrzał na Richarda. Mężczyzna budził w nim niepokój. Nie tylko
górujący wzrost, ale beznamiętna twarz i oczy ukryte za okularami pasowały mu
bardziej do bezwzględnego mordercy niż lokaja. Do tego szatyn był zaskakująco
przystojny, co bardzo uderzyło Jaspera.
- Pokój Pana Josepha znajduje się
tutaj – wskazał na jedne z drzwi znajdujące się w długim korytarzu. – Natomiast
ten należy do Pana Jaspera.
Chłopak spojrzał na wejście do
swojego pokoju, który znajdował się naprzeciw sypialni ojca. W duchu dziękował
niebiosom za to, że nie będzie musiał z nim spać w jednym pomieszczeniu.
Ponownie nie zwracał uwagi na to co mówi Joseph tylko od razu poszedł rozgościć
się w swoim pokoju.
Gdy
przekroczył próg od razu uderzył go w oczy styl w jakim było umeblowane
pomieszczenie. Miał wrażenie, że cofnął się w czasie patrząc na ciężkie zasłony
na oknach, wiszące na pięknie zdobionym, zabytkowym karniszu. Gdy dotknął
materiału nawet on dostrzegł, że jest to ręczna robota jakiegoś mistrza szycia.
Podobnie było z czerwoną narzutą na łóżku, a raczej łożu; na której widniał
złoty haft przedstawiający kwiatowe ornamenty. Meble miały ciemną barwę oraz
ślady po wiekowym użytkowaniu. Cały pokój mimo skromności był prawdziwym okazem
historii nawet dla Jaspera, który nigdy się tym nie interesował. Kiedy
wypakował ubrania z torby do wiekowej, pięknie zdobionej szafy, wyobrażał sobie
w jakim błogim stanie musi być jego ojciec. To co widział na podjeździe nie
mogło się równać rzeczywistym emocjom
Josepha. Jednak wolał nie nadużywać czasu spędzonego z ojcem i napawał się
chwilą samotności. Niepewnie usiadł na łożu, które cicho zatrzeszczało pod jego
ciężarem. Nie chcąc brudzić narzuty, zdjął buty i położył się patrząc na sufit.
Spodziewał się poczuć stęchły zapach starej pościeli, jednak zaskakująco nic
takiego nie nastąpiło. Jego myśli od razu powędrowały ku pięknej pani domu,
która miała w sobie coś takiego co powodowało, że nie mógł o niej zapomnieć.
Nie zwracał uwagi na staromodny styl, ani na prawdopodobnie starszy od niego
wiek. Był zafascynowany jej niespotykaną urodą i elegancją, która w tych
czasach zanika. Nie mógł się doczekać, by ponownie ją ujrzeć. Chciał się
poderwać na równe nogi i pod pretekstem zwiedzenia posiadłości odnaleźć Elizabeth.
Już był gotowy wcielić swój plan w życie kiedy, do jego uszu dobiegło pukanie w
drzwi. Nim zdążył się odezwać, otworzyły się i w progu pojawił się Joseph.
- Nie śpisz? – spytał wchodząc do
środka.
Tak jak Jasper się spodziewał, jego
ojciec od razu zafascynował się wnętrzem. Jednak w porównaniu do syna skupił
się na tapecie.
- Cudowna! Ręcznie malowana, widać
gołym okiem mistrzowski kunszt i stare metody jakimi ją wykonano – mówił z
przejęciem. – Jak na razie w każdym miejscu jest inna tapeta. Ach… Ten ród
musiał być bogaty jeśli było ich stać na taki luksus.
Jasper nie rozumiał dlaczego to
właśnie tapety mają świadczyć o majątku tej rodziny. Nie wiedział, że w czasach
kiedy je wykonano tapety były bardzo wielkim luksusem i posiadanie chociaż
jednej, wykonanej przez mistrza wiązało się z wielkimi wydatkami, oczywiście
zależnie od metrażu pokoju, który miał być nią ozdobiony. Więc Joseph widząc
jak na początek inne tapety bez trudu zrozumiał bogactwo właścicieli tego domu,
którzy je zakupili. Meble czy inne przedmioty mogły być zakupione później i nie
musiały posiadać wtedy pierwotnej ceny, a tapety trudno jest zerwać i umieścić
na innej ścianie. Jednak Joseph był historykiem i nie miał za złe synowi, który
tego nie wiedział.
- No ale ja tutaj o tapecie, a
przyszedłem się spytać jak ci się tu podoba – zaśmiał się zasiadając na jedynym
krześle w pokoju.
- Nie ma prądu ani niczego ciekawego
w okolicy. Lampy naftowe smrodzą, a do tego jestem skazany na twoje jęki
zachwytu na temat cudowności każdego elementu domu. Stanowczo nawet w piekle
nie jest tak źle.
- Synu, ty potrafisz wbić człowiekowi
nóż w serce. Jednak nie wmówisz mi, że podobnie myślisz o naszym gospodarzu.
Czyż Panna Elizabeth nie jest piękną kobietą?
Jasper obrócił głowę w drugą stronę,
by nie pokazać jak bardzo jego ojciec trafił w sedno. Zaczął szybko poszukiwać
rozwiązania, które by zamknęło ten temat. Gdy wpadł na pomysł, podniósł się do
pozycji siedzącej i spojrzał z wyrzutem na Josepha.
- Czyżbyś znalazł zastępstwo za mamę?
– spytał zirytowanym głosem.
Jednak Joseph nie wyglądał na
zmieszanego, ani przejętego tym oskarżeniem. Przyglądał się synowi, który tak
bardzo przypominał mu Caroline. Nie mógł się powstrzymać przed uśmiechem.
- Nie… Twoja matka wie, że nie będę z
inną kobietą. Dlatego w Elizabeth widzę jedynie miłą kobietę i nic więcej.
Chłopak nie spodziewał się takiej
odpowiedzi, więc nie miał w głowie żadnego uszczypliwego komentarza lub
riposty. Przypomniał sobie jak jego matka, powiedziała, że właśnie teraz ma
szanse by odkryć co widziała w jego ojcu. Dla Jaspera zawsze był ciapowaty,
jednak musiał przyznać, że i bardzo spostrzegawczy. By zakończyć rozmowę
spojrzał na wcześniejszy obiekt zachwytu Josepha i dopiero teraz dostrzegł, że
na ciemnozielonym tle znajdują się czarne ptaki. Gdy dokładniej się przyjrzał
od razu rzuciło mu się w oczy, że każdy z ptaków jakoś się od siebie różni.
Richard
zamknął za sobą drzwi, trzymając w jednej ręce srebrną tacę z serwisem do
herbaty. Podszedł do stolika do kawy, wykonanego z ciemnego mahoniowego drewna
i ostrożnie układał na nim zawartość tacy. Najpierw położył srebrną paterę z
wypiekami, która posiadała roślinny motyw, a na uchwycie widniała figurka
feniksa z rozłożonymi skrzydłami. Następna była porcelanowa filiżanka ozdobiona
ręcznymi malunkami kolorowych kwiatów, która stała na spodku z tego samego
zestawu. Na nim leżała także srebrna łyżeczka, na której rączce widniały
grawerunki róży. Po chwili Richard nalał do filiżanki herbaty i odłożył
imbryczek na tacę, jednocześnie podsuwając filiżankę bliżej siedzącej na szezlongu
Elizabeth.
- Dziękuję Ci, Richardzie – wskazała na
fotel naprzeciwko niej. – Proszę, usiądź jeśli to dla Ciebie nie problem.
Szatyn lekko się pokłonił i zajął
swoje miejsce, w tym czasie Elizabeth zanurzyła usta w złotym naparze.
- Odkąd służę nigdy Ci niczego nie
odmówiłem, więc to niepotrzebne pytanie.
Mimo iż mówił to stałym tonem głosu
to dało się wyróżnić w nim ciepło. Uśmiechnął się do swojej pracodawczyni, na
co ona odpowiedziała tym samym gestem. Odłożyła filiżankę na spodek i nachyliła
się nad stolikiem, by położyć swoją dłoń na ręce lokaja.
- Dobrze wiesz, że nie chcę Cię
zmuszać. Najważniejsze jest dla mnie wasze dobro, dlatego jeśli obecność gości
wam przeszkadza to mogę ich odesłać.
Mówiąc to patrzyła Richardowi prosto
w oczy z pewnym poruszeniem. Bardzo ceniła sobie opinię innych domowników jak i
służby. Mężczyzna delikatnie uścisnął dłoń Elizabeth po czym przyłożył ją do
ust składając delikatny pocałunek, który był bardziej muśnięciem wargami.
- Wszystko co robisz to z myślą o nas
i domu, dlatego wiem, że twoje decyzje są słuszne. Do tego możliwość zobaczenia
na twej twarzy uśmiechu wszystko wynagradza.
Elizabeth odetchnęła z ulgą i z
wdzięcznością uśmiechnęła się do Richarda, który powoli wypuścił jej dłoń.
- Tylko pytaniem jest czy Ona nie
będzie miała z tym problemów… - odezwał się po chwili poprawiając okulary.
- Mam nadzieję, że nie pojawi się
prędko przed naszymi gośćmi… Chciałabym by Pan Joseph chodź trochę pomógł nam w
odbudowie domu.
- Jednak mam dziwne przeczucie, że
nie tylko dlatego go zaprosiłaś.
Zaśmiała się cicho i upiła łyk
herbaty. Richard wziął z tacy talerzyk i położył na nim jeden z wypieków, po
czym podał Elizabeth. W jej zielonych oczach jakby płonęły iskierki, co
powodowało, że jej poważne rysy twarzy znikały i widziało się młodą kobietę w
sile wieku.
- Jeśli mam rację to szybko odkryjesz
moje zamiary. Do tego pamiętaj, że Funhouse nie przyjmuje byle kogo jako swoich
gości. Ten dom jest wybredny.
__________________
I w końcu udało mi się przepisać to z mojego zeszytu. Przyznam się bez bicia, że byłam święcie przekonana, że jeśli zajęło mi to cztery strony w zeszycie to wyjdzie mniej w wordzie. Niestety zapisałam tam siedem i pół strony, więc moje abstrakcyjne myślenie jest do kitu... No ale pomijając, że robiłam to cały dzień z pauzami na czytanie i inny duperele to jestem z siebie zadowolona. Zmieniłam parę rzeczy podczas wstukiwania tego wszystkiego na klawiaturę, ale to są pewne szczegóły.
Zaznaczę, że parę rzeczy zapożyczyłam z PBFa o tej samej nazwie jak i RPG, które stworzyłam wzorując się na tym. Postacie są po części wymyślone przez zacną osobę (czyli mnie) jak i zapożyczyłam w częściach z RPG i PBF. Jeśli widzicie tam je to przepraszam, że parę rzeczy w nich zmieniłam. Wasze pierwowzory są boskie, ale nie potrafię oddać w pełni ich bóstwa!
A teraz dodam spóźnione życzenia świąteczne i od razu sylwestrowe, więc byście dobrze się bawili w tę szaloną noc sylwestrową a nowy rok przyniósł wam wiele radości i szczęścia. A a wygląd bloga się zmieni, gdy tylko znajdę czas na zainstalowanie gimpa :P