piątek, 13 listopada 2015

Funhouse Rozdział IV

                Valentina z niedowierzaniem wpatrywała się w szachownicę i próbowała pojąć jakim cudem nagle jest na wygranej pozycji. Oczywiście dzięki Jasperowi, który ciągle stał oparty o jej krzesło i wykonywał wszystkie ruchy, ale jakby nie patrzeć to właśnie ona jest przeciwniczką Josepha. Nagle na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech i nim zorientowała się o co chodzi z radością przesunął pionek w stronę Króla ojca.
- Szach i mat – powiedział z satysfakcją i się wyprostował.
Nie uszło jego uwadze, że przez dłuższy czas znajdował się w dość niekomfortowej pozycji i cały kark mu zesztywniał, chociaż bardziej przejmował się tym faktem, iż było mu strasznie gorąco. Oczywiście całą winę zrzucił na kominek, który mimo niezbyt wielkiego ognia dostatecznie go grzał, by koszulka przykleiła się do spoconego ciała.
- Wygrałam? – spytała dziewczyna niepewnie po czym się zaśmiała i oparła się na krześle – Ha! Wygrałam!
Tym razem krzyknęła z dumą a jej buńczuczna postawa pokazywała, że nawet nie przyjmuje do wiadomość iż w rzeczywistości zwycięzcą jest Jasper. Także Joseph jak i jego syn nie chcieli uświadamiać Valentinie tego faktu pozwalając by przez tą chwilę pławiła się swoim domniemanym intelektem. Historyk jako przegrany zaczął zbierać figury do pudełka, by w przyszłości nie uległy one uszkodzeniu. Mimo wszystko ciągle podziwiał jak pięknie zostały one wykonane z białego i czarnego marmuru. Był pewien, że oddałby wszystko by posiadać chodź jedną setną tego co należy do dworu Funhouse. Na każdym kroku spotykał zabytki, arcydzieła czy mistrzowsko wykonane przedmioty, a o fantastycznym zbiorze biblioteki mógłby prawić poematy i pieśni pochwalne. Z tych nagłych myśli odnośnie ksiąg wyrwała go postać jednej ze służących. Rita bez słowa przyglądała się wszystkim, zatrzymując dłużej spojrzenie na Valentinie, jednak po chwili z typowym dla siebie entuzjazmem podbiegła do Jaspera uśmiechając się od ucha do ucha. Dopiero gdy zorientowała się, że powinna zachować się inaczej było już za późno i śmiejąc się by zatuszować swój nietakt lekko się skłoniła.
- Obiad został podany do stołu.
Jasper za każdym razem się dziwił jak tak mała istota może wnieść do pomieszczenia tak wiele pozytywnej energii. Dodając do tego brak skrępowania i łatwość nawiązywania kontaktów co jest typowe dla małego dziecka. Stanowczo był pewny, że stwierdzenie „duże dziecko” pasowało do radosnej Rity. Natomiast gdy spojrzał na Valentinę miał wrażenie, że na krześle siedzi przeciwieństwo pokojówki. Tak jak to podczas gry widywał w niektórych momentach kuzynka Pani Domu wydawała się pozbawiona emocji. Jakby posiadała możliwość naciśnięcia przycisku „wyłącz” przy uczuciach. Jednak gdy już je okazywała wydawało się, że ze zdwojoną siłą, tak by była zachowana jakaś nieistniejąca równowaga. Oczywiście mógł się mylić mając dopiero po raz pierwszy do czynienia z Valentiną.
- Wyglądasz na dziwnie podnieconą – powiedziała beznamiętnie mierząc swoimi fiołkowymi oczyma dziewczynę.
- Naprawdę? A ja myślałam, że jaram się wszystkim jak Rzym z Nerona – odpowiedziała śmiejąc się i bez skrępowania zaczęła ciągnąć Jaspera ku wyjściu – Radzę się spieszyć, ponieważ Richi i Bezi mają zły humor i mogą wszystko zjeść.
Joseph podniósł się z krzesła a za jego przykładem poszła Valentina, która nie spuszczała wzroku z Rity i posłusznie podążającego za nią Jaspera. Widocznie chciała się czegoś więcej dowiedzieć, ponieważ bez słowa za nimi ruszyła.
- Eh chyba za stary jestem – mruknął rozbawiony historyk i także postanowił udać się na posiłek.
- Co nagle ożyło bądź do nas zawitało, że są oboje w złym humorze? – spytała dziewczyna doganiając ich.
- To ty nic nie wiesz? – zdziwiła się Rita i po chwili cicho coś mruknęła. – No tak, później przyjechałaś to nie miałaś okazji.
- Okazji na co? – zmarszczyła brwi i weszła do jadalni.
Na stole wszystko było już przyszykowane i potrawy tylko zapraszały do zajęcia miejsc. Valentina szybko zauważyła, że jest o jeden komplet więcej co oznaczało gościa, chociaż nie wiedziała za kim tak Richard jak  i Bezimienna nie przepadają. Trzeba zauważyć, że ta dwójka była swoimi przeciwieństwami jak i posiadali inne priorytety. Blondynka nie przejmowała się niczym i chadzała własnymi drogami, natomiast mężczyzna robił wszystko pod Elizabeth. W tym czasie Jasper rozmyślał dlaczego mimo domniemanych licznych gości posiłek spożywa tak niewielu, a dokładniej to tego dnia wyjątkowo do tego grona dołączyła kuzynka Pani Domu. Natomiast rozwiązanie zagadki Valentiny wkroczyło do salonu trzymając pod rękę Elizabeth. Samuel widząc gości skinął głową i zajął miejsce przy stole obok krewnej.
- Moja droga poznaj naszego krewnego Samuela Blacka, który postanowił zajechać do nas z wizytą – odezwała się po czym spojrzała na dwóch pozostałych gości. – Mam także nadzieję, że i państwo będą mieli okazję się poznać.
W tym momencie Richard uśmiechnął się złośliwie co tylko mogli widzieć wszyscy oprócz jego Pani oraz nowoprzybyłego. Młodzieniec nagle zaciekawił się tym niespotykanym zjawiskiem u lokaja, który podawał Elizabeth półmiski by nie musiała niepotrzebnie wstawać. Nawet zaczął się zastanawiać czy podobnych min nie strzelał gdy próbował porozmawiać z panną Devil.
                Gdy obiad się zakończył i desery zostały skonsumowane przez gości, każdy widocznie postanowił rozejść się w swoją stronę. Zaskakująco Valentina nie wyglądała na zainteresowaną nowym gościem i pierwsza opuściła jadalnię, gdzie Elizabeth była zajęta rozmową z Samuelem. Gdy tylko Joseph i Jasper podziękowali za posiłek i weszli na korytarz o mało obaj nie wpadli na czatującą przy drzwiach dziewczynę. Ta jedynie zgromiła ich spojrzeniem fiołkowych oczu jednak po chwili tego zaniechała i oparła się o ścianę, jakby oczekiwała czegoś od mężczyzn.
- Powinienem zabrać się za oględziny dużej Sali, więc proszę mi wybaczcie – powiedział historyk i przepraszająco się uśmiechnął.
Młodzieniec ponownie poczuł jak robi mu się gorąco a po plecach zaczynają spływać kropelki potu. Nie rozumiał skąd znowu ta fala ciepła, ale zaczął ją powoli przypisywać do obecności Valentiny. Coś było w dziewczynie co dziwnie na niego oddziaływało. Miał także wrażenie, ze i ona to dostrzega jednak w porównaniu do niego sprawia jej to jakąś przyjemność.
- Powiedz jak to jest być niechcianym gościem? – spytała nagle.
- Niechcianym? – powtórzył po niej nie rozumiejąc intencji rozmówczyni.
Lekko odepchnęła się od ściany i powolnym krokiem zmierzała do salonu, dając do zrozumienia, iż tutaj nie chce prowadzić rozmowy. Dopiero gdy usiadł na jednej z sof, a Valentina zajęła się otwieraniem barku postanowiła powrócić do tematu.
- No niechcianym, w końcu nikt tutaj nie ma dla Ciebie czasu a do tego… - urwała i spojrzała na Jaspera trzymając w jednej ręce szklankę z drinkiem. – Widać, że nie tylko tutaj ludzie nie zwracają na Ciebie uwagi.
Z każdym jej słowem ogarniała go coraz większe ciepło i czuł jak tym razem pot spływa mu po czole. Czyżby tak go zdenerwowała, że zrobił się czerwony i gorący? Nie wiedział co myśleć, ponieważ zaskakujący atak gorączki w pewien sposób przyćmiewał mu umysł.
- Nie rozumiem do czego zmierzasz? Co chcesz przez to udowodnić – sapnął ocierając pot z czoła.
Dziewczyna z satysfakcją się uśmiechnęła i jednym haustem opróżniła szklankę widocznie delektując się jak płyn zaczyna palić jej przełyk.
- Aż tak jesteś niedomyślny? Kręcisz się wszystkim pod nogami, nawet Ją irytujesz.
Nie wiedział o jaką  „Ją” chodziło ale wyczuł pewną rezerwę w głosie rozmówczyni. Czyżby kogoś obraził i o tym nie wiedział, lecz jak na złość zaczęło mu się kręcić w głowie i nie mógł zadać nurtującego pytania.
- Valentino! – rozległ się surowy głos, który zdaniem Jaspera odbijał się echem od ścian a zarazem mroził krew w żyłach.
Dopiero gdy podniósł wzrok odkrył, że właścicielką tego przerażającego głosu była Elizabeth. W jednym momencie wszystkie zawroty głowy jak i gorąco ustały, chociaż i tak miał wrażenie, że jest strasznie osłabiony. Do tego widok gromiącego spojrzenia Pani Domu, którą uważał za najbardziej spokojną i pokojową istotę na świecie był zaskakujący.
- Słucham Ciebie kuzyneczko – odezwała się niewinnie Valentina i usiadła obok młodzieńca. – To już nawet z gośćmi rozmawiać nie mogę?
Nie dało się nie zauważyć, że te dwie kobiety mają ze sobą pewne zatargi jak i trudności z porozumiewaniem się. Nie wiedział czemu od razu pomyślał o sobie i ojcu gdzie panowała dość podobna sytuacja, chociaż raczej takie emocje były tylko u Jaspera.
- Obydwie dobrze wiemy o co mi chodzi – odpowiedziała Elizabeth mierząc wzrokiem kuzynkę.
- Panie pozwolą, że przerwę ale widać, jak ten młodzieniec ledwo trzyma się na nogach. Odprowadzę go do jego sypialni i do was dołączę – odezwał się Samuel.
W duchu Jasper dziękował mężczyźnie, chociaż dopiero na jego widok czuł nieprzyjemne dreszcze. Musiał z trudem powstrzymać swoje uprzedzenia i pozwolił by szatyn pomógł mu wyjść z salonu. Obaj milczeli gdy z trudem wchodzili po schodach czując, że nie mogą obdarzyć się wzajemnym zaufaniem. Gdy tylko stanęli pod drzwiami pokoju, Jasper ostrożnie wysunął się spod podtrzymującego go ramienia.
- Dziękuję – mruknął cicho i położył rękę na klamce.
Jednak silna dłoń mężczyzny oparła się na drzwiach i uniemożliwiała mu dokonanie tego czego chciał. Samuel nachylił się nad młodzieńcem i przymrużył oczy.
- Radzę Ci uważać na domowników, nawet nie zauważysz kiedy wplączesz się w coś z czego później nikt Ciebie nie uratuje.
Po tych słowach pozostawił Jaspera samego, który walczył z odruchem wymiotnym. Czuł strach a to jedynie z powodu kilku słów, chociaż miał przeczucie, że mężczyzna nie żartował. A to oznaczało, że te wakacje nie będą normalne a dom jak i mieszkańcy musi coś skrywać. Jednego był pewien – nie chciał wiedzieć o co dokładniej chodziło Samuelowi.
                Samuel wkroczył do salonu w najmniej odpowiednim momencie gdy obydwie kobiety odbywały cichą wojnę. Zerknął niepewnie na stojącą za oknem butelkę wina, która jeszcze niedawno stała w barku. Powoli zaczął wszystko pojmować i by przerwać ciszę chrząknął, co niestety zadziałało odwrotnie niż by chciał.
- Obwiniasz mnie ale i ty także nie jesteś całkiem niewinna – warknęła Valentina i uderzyła ręką w stół. – Sama się zgodziłaś bym tu przybyła, więc do jasnej cholery się odczep! Trzeba było zgadywać się z moimi rodzicami?
- Tak masz rację, lepiej się włóczyć po świecie i wylądować w pierwszym lepszym rynsztoku – odpowiedziała jej Elizabeth masując pulsujące skronie. – I nawet mi nie wypominaj, że teraz na to się inaczej mówi.
- Zapomniałam, że w końcu jesteś tak wspaniałą a zarazem zacofaną damą! Przepraszam czy dobrze trzymam filiżankę? Ah a co u państwa? Nie możliwe chłopi się buntują? – próbowała naśladować ton głosu swojej rozmówczyni.
- No koniec tego – postanowił urwać temat widząc jak obydwie kobiety szykują się do walki i to nie na słowa. – Jak się mawia z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale już wystarczy tych kłótni.
Elizabeth ciężko westchnęła i spojrzała przepraszająco na Samuela, który musiał być świadkiem jednej z ich kłótni. Usiadła na fotelu natomiast mężczyzna zajął miejsce obok Valentiny, która podobnie jak Jasper musiała powstrzymać się od dreszczy. W tej krótkiej chwili zapomniała o zatargu z kuzynką i zapragnęła by to ona koło niej siedziała. Jej krewny miał w sobie coś niepokojącego i nie myślała akurat o tych wręcz kocich oczach.
- To przez mój ród, odruchowo budzę u innych strach – nagle odpowiedział na jej niezadane pytanie. – Wszyscy podobnie reagują więc się nie martw, chociaż nie… Jedynie Elizabeth zachowuje spokój.
Wspomniana uśmiechnęła się i pokręciła głową tak jak nakazywała jej skromność. Nigdy nie lubiła być w centrum uwagi jak i niepotrzebnie zachwalaną. Zwłaszcza w obecności kuzynki, która w pewnym sensie miała kompleks zaniżonej wartości.
- Dobrze wiesz dlaczego tak jest. Gdyby nie moje zdolności pewnie bym podobnie reagowała – odpowiedziała już normalnym tonem.
- Czyli wszyscy z tego słynnego rodu Black budzą niepokój? – spytała jakby od niechcenia.
- W większości i śmiało pytaj jeśli coś ciebie gnębi. Właśnie po to jestem by uświadomić Ciebie o drugiej gałęzi naszej rodziny.
- W takim razie dlaczego ty zadajesz się z nami skoro inni ponoć nas nienawidzą?
Mężczyzna się zaśmiał i spojrzał w sufit, jakby zbierał myśli i budował słowa, które zaraz wypowie.
- Bo się zmieniłem. Gdy pierwszy raz przekroczyłem próg tego domu chciałem zabić Elizabeth…

Samuel pochodził z rodziny Black która mimo najbliższego pokrewieństwa z rodem Devil nie przepadała za wiodącą linią. Mieli ku temu swoje powody chociaż mimo kliku prób złagodzenia sporu nigdy nie wybaczyli tego co się stało. Z tego powodu wszyscy członkowie tej rodziny od małego byli uczeni, by nie zadawać się z nienawidzoną gałęzią rodu a tym bardziej się z nimi nie bratać. Wszyscy byli w pełni przekonani, że Funhouse powinno do nich należeć, jednak nigdy nie zgłaszali oficjalnych roszczeń odnośnie majątku. A było to spowodowane wydarzeniem, które miało miejsce kilka wieków wcześniej, gdy Panią Domu była założycielka ich rodziny. Cecylia Black została wygnana ponieważ osądzono ją o pakt z diabłem i co więcej, mówiono iż spodziewa się dziecka samego Lucyfera. Chociaż nie było ani jednego dowodu, który by potwierdził tą plotkę to Cecylia została wyrzucona za bramę Funhouse. Ród Devil nie przejmował się faktem, że kobieta spodziewała się dziecka i w takim stanie może nie przeżyć. Jednak mimo to Cecylia zniosła przeciwności losu i założyła nową gałąź rodziny sprowadzając na świat bliźniaki. Gdy tylko jej dzieci rozumiały co się do nich mówiło i mogły zapamiętać, zaczęła im wpajać nienawiść do pozostałych jak i upewniała je w fakcie, że to oni są prawowitymi spadkobiercami dworu. Z powodu przewrotów historycznych żadne z nich nie upomniało się o należny dom ale sumiennie przekazywało tę informację swoim dzieciom. Jednak dopiero po kilku wiekach jeden z potomków Cecyli zwanej przez innych krewnych Czarną Damą; postanowił odzyskać stracony dwór. Był to właśnie Samuel, chociaż wtedy był jeszcze młody. Był chłopcem, który niedawno skończył szesnaście lat i miał przeczucie, że w końcu będzie się wyróżniał na tle rodziny. Wyjątkowo jego pokolenie było obfite, więc zazwyczaj jako najmłodszy ginął w tłumie kuzynów czy rodzeństwa. Więc postanowił udać się do Funhouse z jasnym zamiarem – pozbycia się aktualnie panującej Pani Domu. Jednak gdy tylko ją ujrzał w drzwiach zapomniał o swym zamiarze, chociaż niechęć ciągle gościła w jego sercu.
- Po prostu poczułem się spokojny i nawet nie mogłem strawić myśli o zranieniu jej – zakończył swą dość krótką historię.
Valentina spojrzała na Elizabeth próbując zrozumieć jak kuzynka to uzyskała, w końcu dla niej była nudna jak flaki z olejem a do tego zbyt staromodna. Przez chwilę przeszła jej myśl, że posłużyła się innymi środkami, ale i z tego zrezygnowała. Zbyt dobrze znała kuzynkę, która bardzo ceniła sobie honor jak i w pewnych kręgach była zwana „czystą”.
- Tak o po prostu z tego zrezygnowałeś? – nie mogła tego zrozumieć.
- Myślę, że potrzebujesz trochę czasu by dostrzec to co ja i poczuć co to za osoba. Jestem jej do dziś wdzięczny, że mnie przygarnęła i pozwoliła zobaczyć jaki świat jest naprawdę.
- Przesadzasz – nagle się odezwała sama zainteresowana. – Ja jedynie dałam Ci schronienie przed twoją rodziną, ale to ty sam podjąłeś tą walkę wewnątrz siebie. Zresztą i to były inne czasy.
- A kiedy to było dokładniej? – nie zdążyła się w porę ugryźć w język.
Nie chciała by pomyśleli, że zainteresowała ją ta historia. Przecież pewnie byli pewni, iż pod natchnieniem tej opowiastki i ona się zmieni, a na to nie miała ochoty. Może nie miała morderczych zamiarów odnośnie Elizabeth jednak nienawidziła ją z całego serca a zarazem gdzieś tam kochała. Chociaż przy jej uczuciach trudno o czymkolwiek mówić.
- Za niedługo minie równe dwadzieścia pięć lat – odpowiedział w zamyśleniu.

                Cichy i niezrozumiały pomruk rozchodził się po gabinecie Pani Domu a jego sprawcą był Richard, który zajmował się przygotowaniem wszystkiego do popołudniowej herbatki Elizabeth. Powodem jego frustracji był najnowszy gość, do którego od samego początku nie pałał przyjaznymi odczuciami. Już w momencie gdy go pierwszy raz ujrzał widział przez chwilę tę rządzę mordu w oczach. Między innymi z tego powodu nie przepadał za Samuelem, ponieważ uważał, że nie można tak szybko się zmienić i zło zostaje na zawsze tyko ukryte głębiej w duszy. Więc pełen sceptycznych myśli układał ciasta i inne wypieki na paterze, jednak nagle przerwał swoją czynność i spojrzał w stronę drzwi gdzie stała Bezimienna. Dziewczyna widocznie rozbawiona przyglądała się jak lokaj miota przekleństwami, w końcu na co dzień stronił od wszelkich emocji.
- Jak miło usłyszeć tak wulgarne słowa z innych ust niż moje – uśmiechnęła się i bezceremonialnie usiadła na fotelu.
- Nie przyzwyczajaj się, w końcu nikt ci nie odbierze twego zacnego zadania – odpowiedział z przekąsem.
Starał się nie zwracać uwagi na to, że pokojówka niszczy jego starania w uporządkowaniu gabinetu. Richard miał pewną manię perfekcji i uważał, że tylko idealne otoczenie jest godne jego pani. Oczywiście z tego powodu nie raz blondynka z niego kpiła, jednak nigdy nie brał tego do siebie. Dlatego i tym razem ignorował poczynania dziewczyny, która widocznie chciała go wyprowadzić z równowagi.
- Niepokojące jest to jak jesteśmy podobni – mruknęła przerzucając nogi przez podłokietnik i odchylając głowę znad drugiego.
Mężczyzna spojrzał na nią z niedowierzaniem jakby nagle go olśniło i odkrył, że jednak dziewczyna do normalnych nie należy. Bezimienna jedynie teatralnie przewróciła oczyma i zaczęła oglądać swoje paznokcie.
- Nie oszalałam i nawet nie próbuj szukać jakiegoś psychiatry – burknęła pod nosem. – Specjalnie starasz się nie dostrzegać naszych podobieństw, jednak to nie zmienia faktu, że one istnieją.
- Masz zwidy – odpowiedział sucho i skupił wzrok na ciastach, by tylko nie patrzeć w oczy blondynki.
Pokojówka wyprostowała się na fotelu a na jej twarzy pojawił się niepokojący uśmiech. Powoli nachyliła się nad stolikiem próbując spojrzeć na lokaja, jednak widząc, że tak nic nie zdziała uśmiechnęła się szerzej.
- Czyli halucynacją jest także to, że Elizabeth siedzi z Samuelem, który chciał ją zabić?
Nawet jeśli spodziewała się takiej reakcji to i tak nie mogła się powstrzymać od dreszczy. Widok czerwonych tęczówek Richarda, które patrzyły na nią wręcz z rządzą mordu powodował u niej lekki niepokój. Jednak nie to ją najbardziej przerażało, ponieważ było coś jeszcze gorszego.
- Przestań! – krzyknęła i zatkała uszy, jakby słyszała niewyobrażalny hałas.
- W takim razie mnie nie prowokuj – syknął i szybkim krokiem podszedł do okna.
Starał się pohamować swoje myśli, które w dość drastyczny sposób opisywały co by zrobił z gościem Elizabeth. Gdy się uspokoił spojrzał na skuloną dziewczynę i ciężko westchnął.
- Jesteś zadowolona?
Nic nie odpowiedziała tylko bardziej przytuliła do siebie swoje podkulone nogi. Richard widząc taką reakcję podszedł do niej i delikatnie pogładził ją po włosach.
- Widzisz może i jest w nas coś podobnego, ale różni nas to, że ja jestem potworem i nie waham się popełnić zbrodni. Ty jedynie ograniczasz się do ostrych słów i psikusów.
- Odczep się – strzepnęła jego rękę i podniosła się z fotela. – Nie jestem taka słaba jak ci się wydaje!

Po tym odeszła z hukiem zamykając za sobą drzwi pozostawiając lokaja w rozterce. 

środa, 22 lipca 2015

Funhouse Rozdział III

                Jasper postanowił się czymś zająć na czas gdy Rita przebywa w towarzystwie Elizabeth, jednak miał problem z określeniem co ma dokładniej zrobić. Na spacer nie miał ochoty, a nawet pogoda mu to uniemożliwiała. Od dwóch dni na dworze padał deszcz, a dudniące w oddali odgłosy burzy nie zapowiadały szybkiej poprawy. Przez chwilę zastanowił się czy nie pójść do pokoju lecz świadomość, że telefon leży rozładowany powodowała, że ogarniało go uczucie bezsilności. W końcu postanowił udać się do biblioteki, którą zawsze omijał szerokim łukiem. Nigdy nie odczuwał pociągu do książek a tym bardziej do miejsc, gdzie są one przechowywane. Kojarzył je zawsze z wszechobecnym kurzem oraz słodko-mdławym zapachem starych ksiąg, który powodował, że zaczynał się dusić. Dlatego w myślach od razu źle oceniał bibliotekę Funhouse. Niezadowolony schował ręce do kieszeni w spodniach i patrzył pod nogi na ciemnozielony dywan.
- Głupi dom – mruknął pod nosem i postanowił na chwilę skupić się na wiszących obrazach.
Nagle jego noga napotyka przeszkodę, a całe ciało nieuchronnie zbliża się do spotkania z podłogą. Gdy był już pewien, że nie ma ratunku poczuł jak czyjaś silna ręka chwyta go za ramię i pomaga odzyskać równowagę. Zaskoczony tym, że się w ogóle potknął spojrzał pierw na dywan, by później podnieść wzrok na stojącego obok mężczyznę. Był to wysokiego wzrostu szatyn, którego włosy były tak długie, że sięgały mu do pasa. Jednak najbardziej irytowały go oczy, które kojarzyły mu się z kotem. Miały one nasyconą barwę zielono-żółtą. Dopiero później dostrzegł, że mężczyzna w jednej ręce trzyma torbę podróżną, a czarne spodnie od garnituru i biała koszula mówiły, że może być na wyjeździe służbowym.
- Radzę uważać, czasami w tym domu dywan sam z siebie się podwija – powiedział nieznajomy i lekko się uśmiechnął.
Jednak nie był to przyjazny uśmiech tylko bardziej niepokojący, na jego widok Jasper nie mógł się powstrzymać przed wzdrygnięciem się. Nim zdążył wydukać podziękowanie za pomoc, mężczyzna poszedł w sobie znanym kierunku pozostawiając młodzieńca na korytarzu. Postanowił zignorować chęć pójścia za nowym gościem i powolnym krokiem szedł do biblioteki. Tym razem uważnie patrzył pod nogi by ponownie się nie potknąć, ponieważ tym razem nikt by go nie wyratował przed upadkiem. W końcu ujrzał duże drzwi wykonane z ciemnego drewna, na których widniała płaskorzeźba przedstawiająca herb z dwoma gołębiami na tle róży. Był on równo podzielony na pół tak, że każda z części znajdowała się na jednym ze skrzydeł drzwi. Po dość krótkim oglądaniu płaskorzeźby, postanowił w końcu zajrzeć do tak wychwalanego przez Josepha miejsca. Tak jak się spodziewał na powitanie poczuł typowy zapach starych ksiąg i miał ochotę się wycofać, jednak gdy tylko wszedł do środka miał wrażenie, że przekroczył próg jakiejś narodowej biblioteki. Sklepienie było bardzo wysokie, że Jasper podejrzewał, że kończy się na wysokości sufitu na drugim piętrze. Regały zostały wykonane z ciemnego dębowego drewna, a przy każdym znajdowała się specjalna drabina, która umożliwiała ściągnięcie księgi znajdującej się na samej górze. Podłoga była wyłożona ciemnymi panelami, a na samym środku pomieszczenia niedaleko wielkiego okna, znajdowały się dwa duże stoły wykładane zielonym materiałem, na których były postawione lampy naftowe a przy nich krzesła. Pod ich nogami leżał stary perski dywan, natomiast pod dużym oknem, które oświetlało pół biblioteki były dwie czerwone sofy. Jasper niepewnie wyszedł na sam środek, oparł się o stół i spojrzał do góry. Biblioteka posiadała na bokach jakby dodatkowe piętro, gdzie regały stały blisko siebie, jednak nie mógł znaleźć wejścia na nie. Uważnie śledził wzrokiem cały okrąg jaki tworzyła sala, jednak schodów nie było.
- Ej oszukujesz! – rozległ się okrzyk, który odbijał się echem od ścian.
Jasper podskoczył w miejscu całkowicie zaskoczony, że nie jest sam jak i to, że nagły dźwięk w cichej bibliotece był przerażający. Postanowił sprawdzić kto przesiaduje w tym miejscu, zwłaszcza zważając na fakt, że słyszał kobiecy głos. Wszedł między regały, zmierzając w stronę z której jego zdaniem nadszedł hałas. Po chwili znalazł się na końcu biblioteki, gdzie w bezpiecznej odległości stał wielki kominek, w którym powoli tlił się ogień. Jednak nie ten fakt zaskoczył młodzieńca tylko widok jak przy stoliku szachowym siedzi jego ojciec oraz nieznana dziewczyna. Mężczyzna wyglądał na rozbawionego faktem, że nieznajoma wygląda na oburzoną i z niedowierzaniem patrzyła na figury, jakby chciała je zmusić do wyjaśnień. Dopiero po chwili podniosła wzrok i spojrzała na Jaspera ciemnoniebieskim oczyma, które przy świetle rzucanym przez ogień w kominku jak i stojącą obok lampę naftową popadały w odcień fioletu. Już przyzwyczajony do tego faktu, że widział dwie osoby z jego zdaniem nienaturalnym kolorem tęczówki nie zwracał uwagi na to dziwne zjawisko. Jednak gdy spojrzenie zmieniło się na gromiące a z twarzy zniknęły wszystkie emocje poczuł, że coś jest nie tak. Zaciekawiony nagłą zmianą nastroju przeciwniczki Joseph obrócił się na krześle i na widok syna uśmiechnął się szeroko.
- Chcesz z nami zagrać? Panienka Valentina potrzebuje pomocy, ponieważ nie zna niektórych ruchów szachowych jak roszady – powiedział rozbawiony.
- O wypraszam sobie! Jestem pewna, że takie ruchy są niedozwolone – odpowiedziała urażona i teatralnie odwróciła głowę, by pokazać swoją dumę.
Jasper niezbyt rozumiejąc o co chodzi postanowił do nich podejść i spojrzeć na szachownicę. Położenie króla obok jednej z wież ewidentnie potwierdzało, że jego ojciec wykonał małą roszadę, chociaż nie rozumiał po co to zrobił. Sytuacja na szachownicy wskazywała, że Joseph jest na wygranej pozycji, ponieważ pionki Valentiny były zablokowane i przy jakimkolwiek ruchu mogły zostać zbite. Natomiast figury nie miały wielkiego pola popisu z powodu zagrożonych pionków, które blokowały ich manewry. Czyli jednym słowem Joseph przedłużał grę, dając złudzenie dziewczynie, że ma jeszcze szansę wygrać. Pochylił się nad Valentiną uważnie patrząc na jej pionki i przez chwilę miał wrażenie, że robi mu się gorąco chociaż wątpił w to by tak reagował na bliskość z płcią przeciwną. Bez słowa przesunął gońca na jedno z pól odsłaniając pionka dla Josepha.
- Co ty robisz? – syknęła brunetka widząc swoją przyszłą stratę.
- Cicho, próbuję Ci pomóc – odpowiedział i oparł się o jej krzesło czekając na ruch ojca.
Nie miał nic lepszego do roboty więc uznał, że przynajmniej tak zabije czas. Natomiast Joseph z uznaniem pokiwał głową i zaczął tworzyć nową taktykę widząc do czego zmierza jego syn. Jedynie Valentina nie była obeznana z sytuacją i czekała aż wszystko się wytłumaczy.
                Wyjątkowo w gabinecie Pani Domu panował tłok gdzie zebrała się niezbyt liczna służba, jednak na tak rzadko odwiedzane miejsce było to za wiele. Elizabeth stała przy biurku wykonanym z drewna liściastego w stylu secesyjnym i spoglądała przez okno. Nie przepadała za taką pogodą, ponieważ była zmuszona nie opuszczać budynku, a przecież szklarnie o tej porze są pełne kwitnących kwiatów. Jednak tym razem nawet przy ładnej pogodzie musiałaby siedzieć w gabinecie, ponieważ pilnie musiała odbyć rozmowę ze służbą.  Rita z dziecięcym uśmiechem przyglądała się grzbietom książek znajdujących się w małej biblioteczce i wyglądała jakby się zastanawiała czy może każdą z nich otworzyć i zajrzeć co jest w środku. Jednak gromiące spojrzenie Richarda pilnowało by dziewczyna nie zrobiła bałaganu, który by musiał później sprzątać. Bezimienna siedziała naprzeciw biurka i bawiła się kołyską newtona, przez co po pokoju rozlegało się rytmiczne stukanie metalowych kulek. Stojąca w rogu dziewczyna o rudych włosach wyglądała jakby żyła w swoim świecie i delikatnie kiwała głową na boki. W końcu Elizabeth spojrzała na zebranych i chociaż starała się by wyglądać na pogodną, to nie dało się nie zauważyć zmęczenia jak i cieni pod oczyma.
- Poprosiłam was o przybycie, ponieważ jak pewnie zauważyliście Ona ponownie wyszła i rozpoczyna swoją chorą zabawę – na chwilę umilkła i spojrzała na każdego z osobna. – Nie chcę byście ryzykowali życiem w obronie gości, jednak gdybyście zauważyli, że coś jest nie tak to postarajcie się wcześniej zareagować i ich odciągnąć od podejrzanego miejsca. Jednak jeśli będzie za późno to wezwijcie mnie.
- Panią? Przecież pani unika z nią kontaktu – zdziwiła się Rita, która oderwała się od stojących na etażerce flakoników.
- Zgadzam się to jest zbyt ryzykowne, by Pani się tym zajmowała – dodał Richard przecierając swoje okulary.
Jedynie Bezimienna i ruda dziewczyna nie wypowiedziały się w tej kwestii dalej zajęte swoimi sprawami. Pani Domu spojrzała na służbę z widoczną troską jak i wzruszeniem, jednak pokręciła głową uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Nie, ile mogę przed tym uciekać? W końcu powinnam stawić jej czoła, a wy nie powinniście ryzykować. Zwłaszcza ty Rito, dobrze wiem, że jesteś nią zafascynowana ale jest niebezpieczna.
- Ale – zaczęła brunetka jednak widząc spojrzenie pracodawczyni zrezygnowała z dalszych protestów. – Postaram się.
Bezimienna oderwała swoje spojrzenie od metalowych kulek, które właśnie przestały się uderzać i spojrzała na Panią Domu. Jej oczy jak zawsze były pozbawione wszelkich ciepłych emocji a na twarzy widniał wieczny grymas bądź znudzenie. Należała do tych osób do których z jakąkolwiek prośbą zwraca się na samym końcu. W porównaniu do Rity nawet nie udawała, że pracuje i jedynie czasami coś posprzątała jeśli w jakiś sposób jej to przeszkadzało. Za to na całe dnie gdzieś znikała i spotkanie jej w domu graniczyło z cudem, a jak już udało się ją dostrzec to zazwyczaj w okolicy kręciła się także czarna kotka.
- Moim zdaniem goście nie są potrzebni, więc jeśli coś się im stanie to nie będę płakać – powiedziała wzruszając ramionami i ponownie wprowadzając kołyskę w ruch.
Nawet się nie przejęła surowym spojrzeniem Elizabeth, która po chwili zrezygnowała z tego zagrania widząc, że nic tym nie wskóra. Powoli usiadła za biurkiem i oparła brodę na splecionych rękach.
- Dom potrzebuje renowacji inaczej nie przetrzyma kolejnej dekady. A chyba nikt z nas nie chce opuścić tego miejsca i wyruszyć w świat. W końcu Bezimienno każdy z nas przed czymś się tu ukrywa i wątpię byś nagle zmieniła zdanie i postanowiła opuścić Funhouse.
W oczach Pani Domu pojawił się tajemniczy błysk, który spowodował, że blondynka zmarszczyła brwi a na jej twarz wyszedł grymas. Nie spodziewała się takiego zagrania ze strony panny Devil, jednak było widać, że nie ma zamiaru się poddać.
- Co nie zmienia faktu, że nie będę reagowała na to czy grozi im niebezpieczeństwo czy nie, ani tym bardziej im nie pomogę – syknęła mrużąc przy tym oczy.
Rita nagle oderwała się od nowego zajęcia jakim było robienie głupich min do Richarda, który na chwilę obecną umiejętnie je ignorował. Już miała palcem unieś nos i wystawić język, kiedy zaciekawiła się wymianą zdań między kobietami. Zazwyczaj unikała konfliktów z pracodawczynią jak i Bezimienną. Głównie z tego powodu, że obydwie potrafiły przejrzeć rozmówcę na wylot co równało się brakiem szans na wygranie potyczki słownej. Chociaż do wyjątków zaliczała się Valentina, która wszystko ignorując w tym instynkt samozachowawczy parła do przodu.
- Ale czy to nie ty przeniosłaś panicza Jaspera pod jego drzwi oraz nie odstraszyłaś Jej? – spytała przekrzywiając głowę jak mały kot.
Dziewczyna przeklęła pod nosem i zmierzyła nienawistnym spojrzeniem współpracownicę.
- Leżał pod moim drzwiami i cholera się przez niego potknęłam, gdyby nie to już dawno byłby martwy – fuknęła i skrzyżowała ręce na piersi.
Rozmowę przerwało pukanie do drzwi, które wszyscy przyjęli wyjątkowo jak wybawienie. Oznaczało to przecież, że ta powoli niemiła dyskusja zostanie przerwana chociaż nikt się nie kwapił by otworzyć drzwi. W końcu Richard zerkając na panią postanowił wszystkich innych wyręczyć, jednak gdy był w połowie drogi gość widocznie postanowił się sam obsłużyć. Do gabinetu wszedł wysoki szatyn, który widząc tak wielkie zebranie uśmiechnął się rozbawiony i położył torbę podróżną obok framugi.
- Tak wielkiego przywitania się nie spodziewałem – powiedział zerkając na każdego ze służby, by w końcu zatrzymać swój wzrok na Elizabeth.
Kobieta przez chwilę wpatrywała się w niego zaskoczona, by po momencie wstać z krzesła i wyciągając ręce podejść do szatyna.
- Samuelu, jak dawno nie gościłeś w tych progach – powiedziała uśmiechając się i składając na policzkach nowo przybyłego pocałunki. – Z jakiej przyczyny zawdzięczam tą wizytę?
Samuel musiał się schylić by Elizabeth mogła się z nim przywitać, a gdy to skończyła ujął jej dłonie i spojrzał na nią uważnie ignorując pozostałych.
- Wiem, że to nie możliwe ale z każdą wizytą wydajesz się piękniejsza – uśmiechnął się chociaż jego oczy mówiły coś innego.
Pani Domu kiwnęła głową rozumiejąc o co chodzi mężczyźnie i obróciła się w stronę służby, która dalej była na swoich miejscach.
- Myślę, że się zrozumieliśmy a teraz proszę Richardzie byś zaniósł bagaże mojego krewnego do jego stałego pokoju, który ty Rito wysprzątasz. Natomiast Sophie i Bezimienna zajmiecie się posiłkiem dla wszystkich gości – mimo rozdzielania zadań ton jej głosu pozostawał dalej przyjazny jakby nie mówiła do służby tylko rodziny.
Gdy pozostali opuścili gabinet Elizabeth wraz ze swoim gościem usiadła na szezlongu i spojrzała na niego wyczekująco. W końcu chciała poznać powód tej niespodziewanej wizyty Samuela.
- Dobrze wiesz, że większość czasu spędzam na podróży a akurat byłem w okolicy i postanowiłem Ciebie odwiedzić – mówił spokojnie rozglądając się po pomieszczeniu. – Chociaż masz rację i także jest inny powód. Widzisz moja rodzina się do mnie nie przyznaje od kiedy postanowiłem stanąć po twojej stronie, jednak kilka dni temu to się zmieniło.
Oderwał wzrok od regału z książkami, gdzie ułożenie egzemplarzy nie zmieniło się od kiedy po raz ostatni tutaj gościł. Elizabeth spojrzała na niego zaskoczona, chociaż nie poganiała mężczyzny w wyjaśnieniach. Wyczuwała jak bije się ze swoimi emocjami, więc nie chciała mu przeszkadzać, w końcu prędzej czy później usłyszy ciąg dalszy historii.
- Gdy byłem jeszcze młody i mieszkałem z rodziną moja siostra urodziła syna, jednak powiem ci szczerze, że ten chłopiec od zawsze mnie niepokoił. Miał on w sobie coś przerażającego a gdy na ciebie patrzył miało się wrażenie, że widzi więcej niż ty. Od momentu gdy tu się pierwszy raz zjawiłem nie miałem okazji by go później zobaczyć, jednak właśnie parę dni temu dostałem od niego list.
Wyjął z kieszeni marynarki pogniecioną kopertę i przez chwilę się wpatrywał w widniejącą na niej pieczęć, która przedstawiała dwa kruki otoczone cierniem. Wziął głęboki oddech i podał list Elizabeth, która niepewnie wzięła się za jego lekturę.
- Już po jego stylu pisania widać, że coś jest z nim nie tak… Dlatego chcę Cię prosić o jedną przysługę – odezwał się gdy tylko jego krewna skończyła czytać. – Wiem, że nikomu nie potrafisz odmówić gościny ale nie wpuszczaj go do tego domu.
Elizabeth odłożyła list na stolik i próbowała pozbyć się uczucia, które ją ogarnęło. Gdy tylko spojrzała na imię nadawcy poczuła jak zalewa ją fala niepokoju i pewnego przerażenia. Jednak mimo to prośba Samuela wydała jej się nie na miejscu. Wstała z szezlonga i poprawiła niewidzialne zgięcia na spódnicy.
- Rozumiem, że się o mnie martwisz ale dam sobie radę. Gdybym zamykała drzwi przed każdym członkiem twej rodziny to byśmy dzisiaj tutaj nie rozmawiali – powiedziała stanowczo i podeszła do okna. – Pragnę by w końcu nasze rody się pogodziły a takie zachowanie na pewno temu nie pomoże.
- Ale ty go nie widziałaś, a uwierz mi, że on przyniesie zagładę na ten dom jak i na ciebie! – poderwał się zdenerwowany na nogi i podszedł do krewnej.
- Co jest w takim razie w jego wyglądzie niepokojącego? – spytała i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Tego nie da się wytłumaczyć słowami, jednak on nie da się przekonać jak ja do zmiany planów. On przy najbliższej okazji Ciebie zabije.
Pokręciła głową i spojrzała na niego swoimi zielonymi oczyma. Samuel poczuł jak ogarnia go fala spokoju i zrezygnowany pokręcił głową. Wiedział, że nie da rady przekonać Elizabeth, jednak musiał spróbować. Natomiast gdy tylko zobaczyła, że mężczyzna się poddał ciężko westchnęła i oparła się o biurko.
- Mam nadzieję, że zostaniesz na parę dni… Od twojej wizyty trochę się tutaj nowych gości pojawiło, a tym bardziej chcę byś poznał naszą kuzynkę.
- Goście? A tak, widziałem jednego jak tutaj szedłem. Biedak potknął się o dywan w korytarzu – powiedział uśmiechając się w sposób, który z niczym miłym się nie kojarzył.
- W korytarzu? Przecież wszystkie dywany są przytwierdzone tak, że… - przerwała i przyłożyła rękę do pulsującej skroni. – Czy coś się jeszcze więcej wydarzyło?
- Nie, ale uprzedziłem go by nie wyjawiał na głos swojej opinii o Funhouse.
Elizabeth otwierała usta by odpowiedzieć, gdy nagle rozmowę przerwał huk drzwi, które zderzyły się ze ścianą. W wejściu stała Bezimienna, która patrzyła spod byka na Samuela, a widząc jego rozbawienie zacisnęła mocniej zęby.
- Obiad został podany – wysyczała i bez słowa obróciła się na pięcie po czym odeszła.
Szatyn rozbawiony kręcił głową, nie mogąc zrozumieć skąd tyle nienawiści w tak małej istocie. Spojrzał na krewniaczkę, która tym razem strzepywała z siebie niewidzialny kurz i posłał jej uśmiech.
- Mam dziwne wrażenie, że w moim talerzu znajdę coś czego być nie powinno – zaśmiał się chcąc złagodzić atmosferę.
- Jeśli będzie to jadalne to już połowa sukcesu. Oboje wiemy, że z jakiegoś powodu Bezimienna za tobą nie przepada, więc stawiałabym na coś mniej przyjemnego.


środa, 25 lutego 2015

Funhouse Rozdział II

                Przez pierwsze dni mimo starań Jaspera, nie trafił ani razu na właścicielkę dworu a zarazem na kogoś innego niż jego ojciec i lokaj Richard. Zaczął powątpiewać czy tak duży dom zamieszkują jacyś inni ludzie. Jednak podczas zwiedzania Funhouse nie znalazł żadnego zakurzonego miejsca, a nie potrafił sobie wyobrazić jak jedna osoba może sprzątać tak ogromny dobytek. Czuł się odizolowany od świata zewnętrznego, nie posiadając żadnej możliwości kontaktu z innymi ludźmi. Nawet Joseph nie miał czasu dla syna z powodu natychmiastowego zajęcia się renowacją mniejszej sali balowej. Gdy z braku zajęcia Jasper postanowił zobaczyć na czym polega praca ojca, zastał jedynie masę narzędzi i środków konserwujących, w których mu tonął rodzic. Nigdy nie widział na twarzy Josepha takiego skupienia jak wtedy, gdy delikatnie oczyszczał drewniane elementy stropu. Miał wrażenie, że ojciec zachowuje się jakby ten dom żył i czuł każdą czynność jaką wykonywał. Po tym postanowił nie przebywać u boku historyka podczas jego pracy. Znalazł ciekawsze zajęcie jakim było przyglądanie się wiszącym portretom pań domu. W większości były to kobiety o ostrych ryzach twarzy i ciemnych włosach oraz oczach, które wyróżniały się na tle jasnej wręcz białej karnacji. Nie wiedział czy rzeczywiście tak wyglądały, czy może jest to własna wizja malarza.  Najbardziej interesował się ostatnim portretem przedstawiający całkiem odmienna kobietę, o blond włosach i zielonych oczach. W pierwszej chwili był pewny, że widzi Elizabeth jednak nawet on sam dostrzegł, że to dzieło jest o wiele starsze od aktualnej właścicielki domu. Zauważył także inny zaskakujący fakt.
- Jest ich dość mało jak na tak wiekowy budynek – szepnął sam do siebie.
- Ponieważ są to zasłużone panie domu – odpowiedział mu dziewczęcy głos.
Zaskoczony tym, że nie jest sam gwałtownie się obrócił i spojrzał na stojącą za nim dziewczynę. Była niskiego wzrostu o śniadej karnacji i krótkich lokowanych czarnych włosach, które wystawały spod białej chusty. Jej brązowe oczy rozbawione spoglądały na Jaspera, jakby jego zachowanie wzbudzało w niej radość. Dopiero gdy przestał się skupiać na pyzatej twarzy dziewczyny dostrzegł, że ma ona na sobie strój, który kojarzył mu się zawsze z pokojówkami. Czarna sukienka z białym fartuszkiem, była nieumiejętnie podszyta i zamiast sięgać do kostek kończyła się przy kolanach, ukazując trochę nagiego ciała ponad podkolanówkami. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i bez skrępowania przyglądała się gościowi, jakby oczekiwała na jakąś odpowiedź.
- A kim jest ta kobieta z ostatniego portretu? – spytał niepewnie, nie mogąc znieść wpatrywania się w jego sylwetkę.
- Ach no tak! Dziwi pana, że jest tak podobna do panienki Elizabeth? To jej imienniczka i nie zgłębiając się w drzewo genealogiczne po prostu krewna.
Dziewczyna energicznie machnęła ręką, w której trzymała miotełkę do kurzu, jakby chciała powiedzieć, że to nic ważnego. Nagle przestała się ruszać jakby sparaliżowana strachem i wyglądało jakby nasłuchiwała. Jasper przyglądał się jak wstrzymała oddech, a jej oczy się powiększyły, by w nagłym porywie energii zacząć zamiatać kurz z ram obrazów. Nim zdążył cokolwiek pomyśleć zza rogu wyłoniła się postać Richarda, który spojrzał na sprzątającą dziewczynę z uwagą. Po chwili lokaj kiwnął głową w geście powitania dla gościa i ponownie zainteresował się poczynaniami pokojówki.
- Przestań udawać Rito, że pracujesz. Pani prosi Ciebie byś udała się do niej w sypialni.
- Ja nie udaję Richi! A tak w ogóle to nie może tego zrobić Bezi?
- Ponieważ powiedziała, że to ty masz przyjść a nie Bezimienna. I mogłabyś przestać zdrabniać każde imię?– odpowiedział zirytowany lokaj.
Odpowiedział mu tylko śmiech Rity, natomiast Jasper zaczął się czuć nieswojo. Nie wiedział dlaczego nagle stał się dla tej dwójki niewidzialny, a tym bardziej kim może być owa Bezimienna. Nie pasowało mu to na żadne imię, co w sumie samo w sobie oznaczał przedrostek „bez”, jednak chłopak nie zważał na ten fakt. Dopiero po chwili dostrzegł, że służący umilkli i mu się przyglądali, jakby nagle się zorientowali, że cały czas tutaj stoi podczas ich słownych potyczek. Dziewczyna się szeroko uśmiechnęła i korzystając z chwili nieuwagi lokaja, wycofała się z korytarza zamierzając wykonać zlecone jej zadanie. Natomiast Richard spod przymrużonych oczu przyglądał się Jasperowi, jakby chciał wyczytać z niego cały żywot. W tym momencie chłopak miał wrażenie, że w oczach ciemnych oczach mężczyzny przez chwilę pojawił się czerwony odcień. Nim jednak zdołał się przyjrzeć lokaj skinął głową i bez słowa odszedł, pozostawiając zaintrygowanego nastolatka samemu sobie. Jasper jeszcze przez chwilę stał w miejscu, by w końcu ruszyć w stronę swojego pokoju. Był stanowczo pewny, że mu się przewidziało i potrzebuje snu.
- Na pewno to przez to powietrze – wmawiał sobie, gdy wspinał się po schodach.
Miał już otworzyć drzwi od sypialni, gdy nagle zdał sobie sprawę, że nie zwiedził jeszcze drugiego piętra. Zdjął dłoń z klamki i ruszył w stronę nieodkrytej części domu, mając nadzieję na zajęcie czymś wolnego czasu. Gdy przeszedł ostatni stopień poczuł jak po plecach przechodzą mu dreszcze i zaniepokojony rozejrzał się po słabo oświetlonym korytarzu. Podobnie jak na piętrze poniżej,  na całej długości znajdowały się drzwi zapewne do pokoi sypialnianych. Co jakiś czas na ścianie wisiała lampa naftowa bądź obraz w pozłacanej ramie. Na samym końcu znajdowało się okno, które wpuszczało trochę dziennego słońca, oświetlając kolejne schody. Nie chcąc wchodzić do prawdopodobnie czyiś sypialni obrał za kurs kolejne piętro, jednak gdy szedł w ich stronę niepokój zamieniał się w powoli w przerażenie. Zdenerwowany rozglądał się na boki jak i za siebie, mając wrażenie, że ktoś go obserwuje. Malowidła które przedstawiały pejzaże nagle stały się odstraszające, jakby przedstawiały scenerie wzorowaną na najgorszych koszmarach. Czuł jak zaczyna szybciej oddychać a kroki stają się coraz szybsze, aż w końcu nie mogąc się powstrzymać zaczął biegnąć w kierunku oświetlonego końca. Cały dygotał na ciele, gdy zatrzymał się na upragnionych, oświetlonych schodach. Bał się spojrzeć na przebyty korytarz, by nie zobaczyć tego co wprawiło go w ten nastrój. W końcu nie potrafił zrozumieć skąd pojawił się ten paniczny lęk, jeśli normalnie trudno go nawet lekko przestraszyć. Miał już zamiar wejść na górę, kiedy u szczytu schodów dostrzegł małą postać o porcelanowej cerze. Otwierał  usta by się przywitać, jednak gdy się przyjrzał zamarł w nich niemy krzyk.
                Przerażony otworzył oczy i ciężko dysząc starał się zrozumieć co właśnie się wydarzyło. Powoli się uspokajał widząc dobrze znany sufit w jego pokoju oraz czując pod sobą materac. Dotarło do niego, że to musiało być po prostu koszmarem, aczkolwiek bardzo rzeczywistym.  Tak realnym, że czuł na skórze gęsią skórkę a jego serce biło jak szalone, jednak gdy starał się przypomnieć jego szczegóły to trafiał na jakąś blokadę, która nie pozwalała mu zobaczyć co było na szczycie schodów. W końcu zaniechał tych prób i wstał z łóżka, by szybko się zorientować, że spał w ubraniu. Tłumaczył sobie, że był tak bardzo zmęczony, że nawet nie pamięta jak wszedł pod kołdrę. Powstrzymując ziewnięcie wyszedł z pokoju i od razu jego oczom ukazała się postać Josepha. Mężczyzna mimo uśmiechu wyglądał na wykończonego, jednak jednocześnie na szczęśliwego. Na jego twarzy znajdowały się ślady po przypadkowych ubrudzeniach przez środki konserwujące. W rozczochranych włosach poukrywały się białe paprochy, które dawały wrażenie łupieżu. Jednak nie to było powodem zdziwienia Jaspera, po raz pierwszy od dawna widział w oczach ojca troskę.
- Dobrze się czujesz? Elizabeth powiedziała, że znaleziono Ciebie nieprzytomnego pod drzwiami  od pokoju – mówiąc to przyłożył rękę do czoła syna.
Zaskoczony dotykiem Josepha oraz faktem, że musiał wcześniej zasłabnąć spowodowało, że nie wiedział co zrobić. Stał bez ruchu i nawet nie słuchał zmartwień rodzica na temat jego zdrowia. Po prostu nie mógł pozbierać myśli, a urywki koszmaru co chwilę powracały do jego głowy.
- Powinieneś odpocząć na świeżym powietrzu. Za domem jest piękny ogród i jestem pewien, że świeże powietrze dobrze Ci zrobi.
Dopiero po tych słowach dotarło do niego, że pozwolił Josephowi na pewną bliskość. Nerwowo zrzucił rękę ojca ze swojego czoła i wzruszając ramionami poszedł w stronę schodów prowadzących na parter. Nawet się nie obrócił by powiedzieć coś do niego, jego myśli całkowicie się skupiły na tym co się mogło wczoraj wydarzyć. Gdy wkroczył do jadalni nie spodziewał się zastać jeszcze śniadania na stole, a tym bardziej kolejną służącą, która zbierała zabrudzoną zastawę po posiłku. Dziewczyna nie zwróciła uwagi na nowego gościa i zajmowała się swoją pracą, mamrocząc co chwilę  pod nosem. Otwierał już usta by się przywitać jak i zapytać czy ostało się coś z śniadania, jednak zamknął je z powrotem widząc spojrzenie pracownicy. Z niebieskich oczu spokojnie mogłyby tryskać iskry, które z pewnością spaliłby każdego kogo spotkają na swojej drodze. Na szczęście dla Jaspera wzrok nie posiada właściwości morderczych jedynie go sparaliżował i bez słowa przyglądał się jak służąca oddala się do kuchni niosąc brudne naczynia. Mimo uciążliwego ścisku w żołądku postanowił nie zaglądać do sąsiedniego pomieszczenia, bojąc się konfrontacji z dziewczyną o przerażającym spojrzeniu. W końcu uznał, że jeśli w jadalni znajdują się oszklone dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do ogrodu to może się tam udać. Dopiero gdy znalazł się na tarasie zdał sobie sprawę, że mimowolnie usłuchał rady ojca, jednak było już za późno by się wycofać. Miał wrażenie, że z kuchennego okna przygląda mu się para niebieskich oczu i nie chcąc wyglądać na zagubionego wyminął białe meble ogrodowe wykonane z wikliny, by po chwili zejść drewnianymi schodkami na wysypaną białymi kamykami alejkę. Rozejrzał się dookoła, by obrać sobie jakiś konkretny cel jednak ani sad owocowy, ani szklarnie go nie pociągały. Drogą eliminacji wybrał trzecią ścieżkę, która nie wiadomo dokąd prowadziła. Przechadzając się co jakiś czas mijał marmurowe ławki obok których zasadzone były różane krzewy wspinające się po metalowych stelażach. Zastanawiał się ile osób w przeciągu wieków musiało tutaj odpoczywać podczas ciepłych dni. Jasper nie miał zamiaru siadać na zimnym kamieniu zwłaszcza podczas pogody, która trwała w zawieszeniu pomiędzy typowym letnim dniem a deszczowym. Miał wrażenie, że lada moment może spaść deszcz ale jednocześnie powietrze było zbyt rześkie na ulewę. W pewnym momencie zaczął go intrygować fakt, że już od jakiegoś czasu idzie wzdłuż alejki a nie zobaczył jeszcze ogrodzenia świadczącego o końcu posesji. Ciągle miał w głowie obraz jaki widział gdy z ojcem zobaczył po raz pierwszy rysy domu na wzgórzu. Nie potrafił zrozumieć jak na takim wzniesieniu może być aż tyle wolnej przestrzeni i do tego zagospodarowanej jako ogród. Dopiero gdy się obrócił mógł go zobaczyć w całej okazałości. Idąc nie zwrócił uwagi, że teren został podzielony na piętra, ponieważ jego droga prowadziła zygzakiem na zejściach na niższą kondygnację. Dlatego także nie potrafił z tarasu dostrzec dokąd prowadzi ta alejka. Trochą uspokojony postanowił odkryć zakończenie drogi, starając sobie przypomnieć wczorajszy dzień gdy zasłabł. Musiał przyznać, że ostatnio jego stan zdrowotny bardzo się pogorszył jednak nigdy to nie było powodem utraty przytomności. Owszem zdarzało mu się, że nogi nagle odmawiały posłuszeństwa albo robiło mu się ciemno przed oczyma, lecz to wszystko było spowodowane wycieńczeniem. Przebywając w tym domu mimo nadmiaru wolnego czasu nie miał jeszcze okazji porządnie odpocząć. Nie potrafił siedzieć bezczynnie i nic nie robić, czuł się wtedy jeszcze bardziej zmęczony. Dlatego potrafił godzinami przyglądać się obrazom, chociaż sztuka nigdy go nie pasjonowała. Te rozmyślania przerwał widok starego muru, który w niektórych miejscach zaczął się rozpadać. Duże, nierówno wyciosane kamienie trzymały się na sypiącej się zaprawie, sprawiając wrażenie, że za chwilę wytoczą się ze swojego miejsca pozostawiając jedynie dziurę. Jasper rozejrzał się na około i po bokach dostrzegł znane ogrodzenie, które widział przy przedniej bramie, a to oznaczało, że dotarł do końca posesji. Ścieżka jednak prowadziła wzdłuż wewnętrznego zamurowania i postanowił nią podążyć, by po chwili stanąć przed wypadającą z zawiasów bramą, którą pilnowały posągi dwóch uzbrojonych aniołów. Jeden z nich nie posiadał połowy twarzy,  która zapewne od wieków leży zakopana w ziemi. Jego skrzydła dumnie rozłożone, były dopełnione trzymanym oburącz mieczem,  na którym widniał napis „Bella res est morte sua mori”.  Natomiast drugi posąg przedstawiał anioła, którego skrzydła zostały wyrzeźbione bez większości piór, dając do zrozumienia, że o to stoi upadły. Postać stała wyprostowana, spoglądając w jego oczy miało się wrażenie, że patrzą one z wyższością. Jednak tylko w jednej dłoni trzymał kosę, ponieważ druga wyglądała na odrąbaną, pozostawiając jedynie wyszczerbiony kikut przy ramieniu. Tak jak w poprzednim przypadku na orężu znajdowała się łacińska sentencja brzmiąca „abyssus abyssum invocat”. Po raz pierwszy Jasper żałował, że nie znał się na tym wymarłym języku i nie może zrozumieć znaczenia napisów. Jednak gdy spojrzał na to co zajmuje się za bramą, mógł się ich domyslać. Miał przed sobą cmentarz, na którym znajdowały się stare grobowce jak i zwykłe nagrobki. Przez chwilę się wahał czy powinien wejść na jego teren, ciągle mając w głowie wspomnienia z realistycznego koszmaru, jednak jednocześnie czuł potrzebę zobaczenia kogo tutaj chowali.
                Drzwi od pokoju gwałtownie się otworzyły i z impetem uderzyły o stojącą za nimi komodę wykonaną z dębowego drewna. Pojawiła się w nich kobieta o długich brązowych włosach, które miała upięte w koński ogon. Miała na sobie ciemne, jenasowe spodnie oraz za duży ciemny sweter, który zsuwał się z jej jednego ramienia. Spojrzała na siedzącą w łożu Elizabeth, która na widok gościa zamknęła czytaną niedawno książkę i odłożyła ją na stojącą obok etażerkę. Patrząc na Panią Domu miało się wrażenie, że jest znacznie bledsza, a na jej czole perlą się kropelki potu. Pod jej oczyma znajdowały się sine cienie, a brwi marszczyły się w ciągłym wyrazie bólu, jednak mimo wszystko czuło się od niej bijące ciepło i spokój.
- Co cię sprowadza do mnie Valentino? – spytała słabym głosem i położyła rękę na pościeli.
Dziewczyna usiadła w nogach łóżka i starała się nie skupiać na chorowitym wyglądzie Elizabeth, przez co jej wzrok wędrował po pokoju. Musiała przyznać, że była to największa sypialnia w całym domu i ani trochę nie pasowała do jej właścicielki. Górowały w nim ciemne barwy przez co postać Pani Domu jeszcze bardziej raziła w oczy. Bordowa tapeta z czarnym, różanym ornamentem sprawiała, że pomieszczenie ani trochę nie współgrało z pogodną naturą jego mieszkanki. Meble wykonane z ciemnego, polerowanego drewna jak i obrazy o mrocznych barwach, nie były nigdy zmieniane przez żadną Panią Domu, a jako że to zawsze była ich sypialnia to i także Elizabeth musiała w niej mieszkać.
- Widziałam jak ten chłopak szedł w stronę cmentarza – burknęła pod nosem, patrząc z nutą zazdrości na bukiet białych róż w jednym z wazonów. – Nie chcę podważać twojej decyzji kuzynko ale uważam, że on się zbytnio panoszy. W końcu ją to wkurzy.
Kobieta przez chwilę przyglądała się zaskoczona krewnej, jednak szybko na jej twarz powrócił spokój pomieszany z bólem. Valentina nie chciała zbytnio przemęczać Elizabeth, która od kilku dni cierpiała z powodu silnych bóli głowy, przez co została przytwierdzona do łóżka. Lecz widząc w takiej sytuacji jak dalej jest opanowana czuła, że coś się w niej gotuje. Nigdy nie potrafiła zrozumieć jak można być tak spokojnym przez całe swoje życie. Prawdopodobnie było to spowodowane wybuchowym temperamentem Valentiny, która zazdrościła tego kuzynce.
- Jest ciekawy a to przecież normalne w jego wieku. Przecież jeszcze parę lat temu byłaś taka sama i musiałam podnosić na ciebie głos, byś nie wchodziła na strych – zaśmiała się jednak szybko ucichła wykrzywiając się z bólu. – Jeśli to dla ciebie za mało to mogę pójść do niego i poprosić, by nie zwiedzał pewnych miejsc.
- Nie ma mowy! – krzyknęła brunetka nie zważając na stan kuzynki. – Mam później słuchać wywodów Richarda, że z mojej winy wstałaś i potem będziesz cierpieć? Nie zgadzam się, życie mi jeszcze miłe i wolę nie zginąć z morderczych rąk lokaja.
Elizabeth jedynie się uśmiechnęła widząc rozpierającą energię dziewczyny, której jej samej zawsze brakowało. Musiała się jednak z nią zgodzić co do sprawy Richarda, faktycznie mężczyzna był wyczulony na punkcie jej zdrowia i obchodził się z nią jak z jakiem, gdy tylko czuła się gorzej. Właśnie on wręcz siłą zaprowadził ją do łóżka i nakazał odpoczywać, a gdy wyszedł wyraźnie słyszała jak innych informuje, że wymierzy stosowną karę za zakłócanie jej spokoju.
- Wyolbrzymiasz, po prostu Richard was tylko straszy i w życiu by nie podniósłby ręki na wasze życie.
- To, że ty widzisz w nim kogoś niewinnego to nie znaczy, że taki jest. Nie wszystko musi się zgadzać z twoim wyobrażeniem – fuknęła Valentina podnosząc się z łózka.
Nie mogła ona poradzić na to, że ich charaktery były całkowicie inne i nawet jeśli tego nie chciała to dłuższe przebywanie z kuzynką doprowadzało ją do szału. Spojrzała na Elizabeth, której widocznie także zaczęła ciążyć obecność krewnej, chociaż ciągle na jej twarzy widniał spokój.
- Nie mówię, że wszystko musi być po mojej myśli tyko wyrażam swoje zdanie – odpowiedziała trochę jak na nią oschłym tonem.
Valentina była gotowa do dalszej słownej potyczki kiedy usłyszała krzyk bólu. Dopiero później jej mózg przetworzył informacje i dotarła do niej wykrzywiona z cierpienia twarz Pani Domu. Od razu zapomniała o wcześniejszej kłótni i uklękła obok Elizabeth, nie wiedząc co zrobić. Za każdym razem czuła się bezsilnie kiedy nastawał atak i jedynie co potrafiła to przyglądać się jak blondynka trzyma się kurczowo głowy, starając się tak złagodzić nieznośny ból. W jednej chwili znalazła rozwiązanie i podniosła się by zawołać Richarda, ale gdy się obróciła w drzwiach pojawiła się postać lokaja. Na twarzy mężczyzny widniał strach i bez słowa podbiegł do łoża swojej pani i jedną ręka zaczął gładzić ją po włosach, mówiąc uspakajające słowa jakby miał do czynienia z dzieckiem. Drugą sięgnął ku etażerce i wziął stojącą na niej fiolkę wykonaną z kryształowego, barwionego szkła. Zdjął z niej zawleczkę i podał Elizabeth, jednak nim kobieta wzięła ją do ręki straciła przytomność. Ostrożnie ułożył jej głowę na poduszkach i odłożył fiolkę na miejsce. Ani razu nie spuścił wzroku z postaci Pani Domu, której twarz dopiero teraz przestała wykrzywiać się z bólu.
- Ile razy musi się to jeszcze wydarzyć byś w końcu zaczęła się zastanawiać nad tym co mówisz i czujesz?
- Chcesz powiedzieć, że to moja wina? – spytała z niedowierzaniem, że jest o coś takiego posądzana.
- A czyja? Najczęściej ataki mają zadziwiająco miejsce podczas waszych rozmów.
Słysząc oskarżenie nie mogła już dłużej ścierpieć obecności lokaja i zirytowana opuściła pokój, zamykając z głośnym trzaskiem za sobą drzwi. Nie myśląc dokąd zmierza, szła tam gdzie nogi ją prowadziły walcząc z uciążliwym szczypaniem w oczach. W końcu znalazła się w bibliotece i opadła ciężko na sofę znajdującą się tuż przy dużym oknie. Schowała twarz w dłoniach i starała się uspokoić oddech.
- Czy coś się stało? – usłyszała nad sobą męski głos.
Podniosła głowę i jej oczom ukazał się Joseph, który starał się wytrzeć plamę po farbie z okularów. Czasami widywała historyka jednak zawsze przelotem i była pewna, że ten nigdy jej nie zauważył. Jednak czuła się wewnętrznie rozbita, chociaż wmawiała sobie, że słowa Richarda jej nie poruszyły.
- Nic. Tylko jak zwykle wszystko jest moją winą.
Odwróciła głowę mając nadzieję, że mężczyzna zrozumie przekaz i zostawi ją samą. Jednak Joseph postanowił zrobić na odwrót i usiadł obok dziewczyny pod pretekstem rozpoczęcia lektury jednej z ksiąg, które znajdują się w bogatym zbiorze Funhouse.
- A czy jest w tym ziarno prawdy? – spytał zerkając na Valentine.
- Niestety tak.
                Obok cmentarza przechodziła Rita trzymając w rękach dumnie siatkę z zakupami. Jako, że miała dobry humor postanowiła nadłożyć drogi i wrócić do dworu tylną bramą. Uwielbiała spacery dlatego chętnie zgadzała się na wychodzenie po drobne zakupy, przy większym zapotrzebowaniu udawała się na nie z Bezimienną, chociaż większość produktów była dostarczana przez doręczycieli ze sklepów, którzy podjeżdżali pod główną bramę. Gdy nucąc pod nosem przechodziła obok posągów, dostrzegła coś nowego w okolicy. Wyraźnie na tle grobów widniała postać Jaspera, który stał nieruchomo. Uśmiechając się pod nosem postanowiła sprawdzić co młody gość robi w takim opuszczonym miejscu. Ostrożnie postawiła zakupy na ziemi tuż pod postacią Upadłego i zakradając się zbliżała do Jaspera. Mijała dumnie górujące grobowce jak i mauzolea, których drzwi pilnowały najróżniejsze wyrzeźbione postacie jak i mniejsze oraz skromniejsze groby. Tam gdzie stał chłopak znajdowały się tylko kopce piachu pozbawione jakichkolwiek krzyży czy tablic informujących kto tu spoczywa. Szybko zrozumiała, że Jasper próbuje zrozumieć dlaczego tak jest.
- W przeciągu wieków przybywało tutaj wielu wędrownych i niektórzy z powodu chorób umierali, a wypadło ich pochować – z satysfakcją przyglądała się jak przerażonych chłopak odskakuje na bok.
Bardzo podobała jej się taka reakcja i jeszcze szerzej się uśmiechnęła nie zwracając na klimat tego miejsca. W czasie gdy Jasper walczył z szybko bijącym od strachu sercem, Rita spojrzała na nagrobek znajdujący się w samym rogu cmentarza. Jako jedyny był na uboczu a w jego okolicy nikt inny nie był pochowany. Zawsze ją ciekawiło kto znajduje się w tym zapomnianym i bezimiennym grobie, na którym przetrwała tylko łacińska sentencja „bonum ex malo non fit” czyli słowa Seneki.
- Mam wrażenie, że twoim hobby jest straszenie innych – powiedział urażony ciągle wpatrując się w kopce ziemi.
Na te słowa Rita zaśmiała się radośnie i pokręciła głową ponownie zwracając całą swoją uwagę na gościu. Wiedziała, że tak postępując musiała urazić jego dumę ale ostatnio nikogo nie gościli więc w końcu miała okazję na chwilę rozrywki.
- Widać, że jeszcze nie miałeś okazji poznać Bezi.
- I wolę nie mieć takiej przyjemności.
Nie chciał się zagłębiać w to kim jest owa Bezi a tym bardziej czy to nie jest przypadkiem posiadaczka gromiącego spojrzenia, którą spotkał w jadalni. Ciągle na samo wspomnienie tego wzroku czuł jak po plecach przechodzą mu ciarki. Chociaż mogło być to spowodowane miejscem w jakim teraz się znajduje. Ciszę nagle przerwał dźwięk, który wszystkim się kojarzy z burczeniem w brzuchu. Rita rozbawiona spojrzała na chłopaka po czym ponownie się roześmiała.
- A więc nie zdążył pan na śniadanie? Proszę za mną, a na pewno coś się uda wykombinować by uciszyć pana kiszki.

                W końcu Elizabeth powróciła do normalnego życia i Jasper miał okazję widywać ją kilka razy dziennie jak przechadzała się po korytarzach. Jednak nie miał odwagi by rozpocząć z nią rozmowę onieśmielony jej urodą jak i tym, że wyglądała na zajętą. Gdy tylko udało mu się ją spotkać kiedy odpoczywała to zawsze towarzyszył jej lokaj, który na widok młodzieńca posyłał mu groźne spojrzenie. Miał wrażenie, że Richard jest zadurzony w Pani Domu, ale wolał sobie wmawiać, że to tylko nadmierna troska. W końcu od ojca dowiedział się, że Elizabeth jest słabego zdrowia i cierpi na bardzo poważne i bolesne migreny, co było jej powodem „zniknięcia”. Nie chciał pytać skąd Joseph uzyskał takie informacje, chociaż był tego bardzo ciekaw. Mógłby przysiąc, że historyk z powodu pracy nie ma czasu na żadne rozmowy ale wychodziło na to, że się jednak mylił. Jednocześnie nie mógł zarzucić ojcu, że nie zajmuje się pracą, ponieważ mniejsza sala balowa była już całkowicie odnowiona. Gdy postanowił sprawdzić postęp pracy nie mógł uwierzyć w to jak wszystko się zmieniło. Rozpadający się strop, wyglądał jakby nigdy nie miał problemów, a belki mimo uszczerbków w fakturze już nie szpeciły całego wyglądu. Żyrandol został porządnie wyczyszczony i zakonserwowany przez co dumnie wisiał na środku błękitnej Sali, rzucając na wypolerowaną podłogę odbicia światła padającego z okien. Braki w tapetach zostały wypełnione, a złote ramy obrazów jak i lustra odnowione. Musiał w duchu przyznać, że Joseph wykonał bardzo dobrą robotę i to w przeciągu tygodnia. Sam zainteresowany tłumaczył się, że tylko w tym pomieszczeniu było najmniej pracy i stąd tak szybko się z tym uporał. Inne pokoje, które miał zamiar odnowić były bardziej wymagające i zaczynał powątpiewać czy wyrobi się z terminem.
- W razie czego odwiozę Ciebie przed zakończeniem przerwy letniej i wrócę tutaj do dalszej pracy – zapewniał syna wiedząc, że nie może on opuścić szkoły.
Jasperowi nie było śpieszno do szkoły i mimo wszystko zaczęło mu się podobać w Funhouse, chociaż czasami nie wiadomo dlaczego odczuwał niepokój. Po koszmarze postanowił nie wchodzić na drugie piętro, by nie kusić losu natomiast znalazł towarzystwo w postaci wiecznie zadowolonej pokojówki. Rita na ogół robiła wszystko by uniknąć pracy, a rozmowa z gościem wydawała się idealnym powodem by nie sprzątać. Dla Jaspera było to wygodniejsze, ponieważ dziewczyna wyglądała na zbliżoną mu wiekiem, więc łatwiej było mu odnaleźć wspólny język. Zazwyczaj słuchał zabawnych historii o innych domownikach i jak się okazało było ich więcej, tylko chłopak nie miał okazji na nich wpaść. Pokojówka tłumaczyła, że często przyjeżdża daleka rodzina Elizabeth jak i pewni stali goście, którzy będąc w okolicy dworu mają w zwyczaju przybyć w gościnę. Pani Domu jeszcze nigdy nie odmówiła noclegu żadnemu gościowi, nawet jeśli by się okazał przybłędą. Rita tłumaczyła to faktem, że w okolicy nie było innych zabudowań a najbliższa wioska jest oddalona o dwie godziny drogi i to jeszcze przez las. Podczas jednej z takich rozmów gdzie najwięcej mówiła dziewczyna siedzieli w jadalni, gdzie miała za zadanie przetrzeć zastawę w kredensach.
- No i wtedy Richi – zaczęła kolejną historię machając ścierką na każdą stronę.
- Rita! – rozległ się głos lokaja. – Pani prosi.
Jasper spojrzał w stronę z której dobiegał głos i spodziewał się zobaczyć beznamiętną twarz mężczyzny. Zdziwił się gdy ujrzał na niej zdenerwowanie, a nawet służąca bez sprzeciwu zostawiła pracę i udała się do Pani Domu, zostawiając skołowanego chłopaka samego. Był ciekaw z jakiego powodu wszyscy stali się poważni i w jego głowie pojawiła się myśl by podsłuchać rozmowę. Jednak szybko zdał sobie sprawę, że zapewne będzie miała ona miejsce na drugim piętrze. Zrezygnowany westchnął i spojrzał za okno na ogród.

- Stanowczo zbyt wiele zastanawiam się podczas pobytu tutaj. 

piątek, 26 grudnia 2014

Funhouse Rozdział I

                Przed zadbaną rezydencją, ogrodzoną żywopłotem zatrzymał się powóz zaprzęgnięty w dwa konie. Pojazd był wykonany z czarnego lakierowanego drewna, a na drzwiczkach widniał herb przedstawiający dwa gołębie na tle róży. Woźnica zeskoczył ze swojego miejsca i podszedł do białej maści koni, które widocznie podenerwowane uderzały kopytami o ziemię. W tym momencie otworzyły się drzwi rezydencji i wyszedł mężczyzna ubrany w strój zarządcy, pilnujący ludzi niosących walizki. Za nimi pojawiło się dwoje wytwornie ubranych ludzi, którzy z wyglądu byli do siebie podobni, mimo różnicy płci. Oboje mieli jasne blond włosy oraz taki sam wyraz twarzy. Chociaż gdy się przyjrzano to od twarzy kobiety bił wręcz troska, natomiast od mężczyzny dało się wyczuć zdenerwowanie i władczość. Kiedy oboje zatrzymali się na podjeździe, spojrzeli na siebie z widocznym smutkiem. Mężczyzna wyciągnął rękę i pogładził policzek towarzyszki.
- Uważam to za zły pomysł. Nie nadajesz się do tego domu, Elizabeth…
Blondynka zamknęła oczy i widocznie delektowała się tym aktem czułości. Na jej ustach pojawił się nikły uśmiech. W końcu zakryła dłoń mężczyzny swoją własną i spojrzała na niego zielonymi oczyma.
- Christianie… Jadę tam tylko na chwilowe zastępstwo. Wrócę nim się obejrzysz.
- Jesteś zbyt delikatna, a to miejsce wręcz emanuje złem. Do tego powinnaś zabrać ze sobą służbę.
Elizabeth ciężko westchnęła i mocniej ścisnęła dłoń blondyna. Chciała trwać w tej chwili wiecznie, czuć pod opuszkami palców ciepło drugiej osoby. Wiedziała, że każdego dnia będzie jej brakowało wspólnych posiłków, spacerów oraz innych chwili kiedy Christian był obok niej. Czuła jak i on drży na całym ciele na myśl, że będą rozdzieleni.
- Dobrze wiesz, że to tylko chwilowe. Służba nie jest potrzebna przez tak krótki okres czasu. A i nic mi się nie stanie, dobrze wiesz o czym mówię.
Christian obejrzał się w koło i przez chwilę zwrócił uwagę na to co wykonuje woźnica, który wraz z zarządcą pilnował by inni pracownicy umieścili prawidłowo walizki na wozie. Jego wzrok powędrował na okno, w którym zasłona była odsunięta. Mimo iż nic nie widział to dobrze wiedział, kto w nim stoi – Pan tego dobytku a zarazem ich ojciec. Czuł narastający gniew, ale zniknął równie szybko jak się pojawił. Spojrzał zlękniony na Elizabeth, która uśmiechnęła się pocieszająco. Bez namysłu pociągnął siostrę w stronę parku, by chodź na chwilę nie czuć na plecach spojrzenia ojca.
- Christianie… - szepnęła Elizabeth. – Zaraz będę wyjeżdżać, a jeśli… - jednak nie dokończyła wypowiedzi.
Jej usta zostały zamknięte długim pocałunkiem, bez namysłu oddawała się tej zakazanej namiętności. Czuła jak dłonie brata przesuwały się po jej plecach, jednak zatrzymywały się z drżeniem przy końcu gorsetu. Rozległo się rżenie koni i odskoczyli od siebie jak poparzeni. Oboje oblali się rumieńcem i wrócili z powrotem na podjazd. Woźnica otworzył drzwiczki powozu i skłaniając się zaprosił Elizabeth do środka. Tym razem rodzeństwo pożegnało się uściśnięciem ręki. Kiedy pojazd ruszył alejką, wychyliła głowę by po raz ostatni zobaczyć tę twarz, którą kochała.
                Kiedy woźnica prowadził powóz przez pola, Elizabeth nawet nie zwracała uwagę na przemijający krajobraz. Rozmyślała ciągle nad powodem wyjazdu. Parę dni temu otrzymała prośbę od siostry swej nieboszczki matki, by mogła się przez jakiś czas zająć rodowym dworem. Zadziwiająco jej ojciec był za tym pomysłem. Przedstawiał same plusy wyjazdu z zatłoczonego i głośnego Londynu do spokojnego dworu Funhouse. Nie przejmował się tym, że dom nie miał zbyt przychylnej opinii wśród krewnych swojej zmarłej żony, którzy nigdy nie toczyli o niego sporów majątkowych. Tylko ona i Christian dostawali gęsiej skórki na myśl o tym miejscu. Jednak nie przerażało ich to tak jak fakt, że zostaną rozdzieleni. Elizabeth była pewna, że ich ojciec wie o tych zakazanych uczuciach. Mimo bycia bliźniakami, kochali siebie w większym znaczeniu niż brat z siostrą. Żaden mężczyzna nie budził w niej takich czuć jak Christian. Jaką było radością, gdy odkryła, że jej uczucia są odwzajemnione. Przez długi czas byli zmuszeni do ukrywania swoich namiętności i za dnia zachowywali się przykładnie. Elizabeth nawet domyślała się kiedy zostali nakryci i zrozumiała, że ojciec chcąc ich rozdzielić miał nadzieję, że zgasi ten płomień, który trawił ich serca i duszę. Jednak czuła, że z każdą większą odległością coraz bardziej rosną jej uczucia do brata. Ta rozłąka jeszcze bardziej ustabilizuje ich uczucia, które niestety nie są tolerowane przez innych. Jednak wina leżała także po stronie ojca, który znając sekret rodu z którego pochodziła jego małżonka, zgodził się oddać córkę pod ich wychowanie. Kiedy Elizabeth powróciła po latach spędzonych na naukach, nie była już małą, pyzatą dziewczynką tylko wytworną i delikatną damą. Nie dziwił się synowi, ponieważ dorosła Elizabeth była bardzo piękną kobietą. Miała w sobie tyle gracji, a rozmawiając z nią czuło się tyle ciepła, że nie raz miało się wrażenie, że wszystko jest tylko pięknym snem. Natomiast Elizabeth przebywając u krewnej nie miała w ogóle styczności z młodymi mężczyznami, więc gdy po wieloletniej rozłące ujrzała brata, poczuła coś nowego. Mężczyźni okazali się atrakcyjni.
                Nagle pojazd zatrzymał się przed wielką bramą. Dopiero wtedy Elizabeth obudziła się z rozmyślań. Wyjrzała przez okno i poczuła narastający niepokój. Mimo wyniosłości budynku czuła w nim coś obcego, coś czego nigdy by wolała nie poznać. Samo zachowanie koni ciągnące powóz, które wyglądały na spłoszone budziło pewien lęk. Z ciężkim sercem wyszła z wozu i otworzyła niepewnie bramę. Zawsze wiedziała, że ten dwór jest inny, ale tutaj miała wrażenie, że wchodzi do przedsionka piekła. Odebrała od woźnicy walizki nakazała by wracał do Londynu. Wzięła głęboki oddech i weszła na teren Funhouse. Od razu poczuła, że coś się właśnie zmieniło. Łzy napłynęły jej do oczu i starając się opanować zastukała we drzwi.


                Po kilku dniach deszczu, w końcu nad Londynem wyszło słońce. Mieszkańcy od razu powychodzili z domów by nacieszyć się tak piękną pogodą. Dlatego parki wypełniły się miłośnikami spacerów. Głównie byli to starsi ludzie oraz rodziny z małymi dziećmi, które pędziły w stronę placów zabaw. Między innymi spacerowała dwójka dorosłych, którzy szli w milczeniu nie wiedząc co powiedzieć. Kobieta była ubrana w białą koszulę oraz czarne spodnie, a jej obcasy co jakiś czas utykały w jeszcze podmokłej glebie. Wtedy pomagał jej wysoki brunet, który nie był ubrany po biurowemu jak jego towarzyszka. Co jakiś czas chował dłonie w kieszeniach jeansowych spodni, a koszula w kratę wręcz błagała o wyprasowanie wystając spod skórzanej kurtki. Przechadzali się po parku nie mówiąc, żadnego słowa, mimo to dało się wyczuć panującą pomiędzy nimi napiętą atmosferę. Nagle kobieta się zatrzymała i spojrzała na bruneta, zaciskając zsiniałe od zimnego powietrza wargi.
- Nie mam tyle wolnego czasu w pracy więc powiedz o co Ci chodzi.
- Ech… Czy ty kiedykolwiek masz na coś czas oprócz pracy – westchnął i się zatrzymał.
- Przepraszam, że w porównaniu do Ciebie staram się zarobić na utrzymanie dobrze płatnym stanowiskiem.
Podeszła do niego i spojrzała z pewną wyższością, jednak po chwili zrezygnowała z tego zabiegu i usiadła na pobliskiej ławce. Objęła ramiona rękami i zaczęła je powoli trzeć by chodź trochę się rozgrzać, ponieważ mimo słońca w cieniu było chłodno. Brunet zdjął kurtkę i zarzucił na ramiona kobiety, po czym zajął miejsce obok niej.
- Caroline… Przez to właśnie się rozwiedliśmy, więc teraz, proszę nie wyrzucajmy sobie brudów…
- Też tak uważam, w sądzie już i tak zbyt wiele sobie powiedzieliśmy. Jednak to ty zacząłeś tą kłótnię, Josephie – zauważyła i wymusiła na sobie uśmiech. – Lecz co takiego ode mnie chcesz?
- Czy Jasper ma jakieś plany na wakacje? Chciałbym zabrać go ze sobą na wieś.
- Wieś? Czyżbyś się wyprowadzał?
- Nie – zaśmiał się widząc nadzieję w oczach byłej żony. – Będę pracował w zabytkowym dworze na pewnym odludziu. Myślałem, że taki spokój i cisza dobrze mu zrobią przed egzaminami do szkoły.
Caroline spojrzała na niebo, mocniej opatulając się kurtką. Znała syna zbyt dobrze i wiedziała, że jeśli nie będzie musiał to woli zostać w domu. Mimo, że w miarę pokojowo się rozwiedli to jednak Jasper wolał zostać pod jej opieką a nie ojca, który był zafascynowany starociami i zabytkami. Dobrze wiedziała, że Joseph z tego powodu czuł się bardzo dotknięty i szukał jakichkolwiek sposobów by zbliżyć się do syna, który po prostu nie ciekawił się zawodem ojca.
- Przekażę mu to i zadzwonię z odpowiedzią – powiedziała po chwili namysłu.
- Dziękuję Ci – odpowiedział z uśmiechem. – A teraz Ciebie nie zatrzymuję. Pewnie spieszysz się do pracy.
- Wyjątkowo się z tobą zgodzę…
Z uśmiechem na ustach oddała mu kurtkę, jednak Joseph odmawiał jej przyjęcia. Caroline czuła się przez to niezręcznie, biorąc pod uwagę, że teoretycznie nic ich nie łączyło. Jednak czasami miała wrażenie, że nic nie miało miejsca. Kiedy odprowadził ją do biurowca, czuła się jak w pierwszych latach ich małżeństwa, kiedy oboje dopiero zaczynali własne, dorosłe życie.
                Caroline wróciła do domu późnym wieczorem i zmęczona przekroczyła próg między garażem, a częścią mieszkalną. Szybko zrzuciła ze stóp szpilki i odetchnęła z ulgą, czując jak zimna podłoga działa kojąco na obolałe nogi. Starając się jak najciszej stąpać, udała się do kuchni by zaspokoić ssący głód. Gdy tylko otworzyła drzwiczki lodówki usłyszała za sobą kroki.
- I dzisiaj też późno wróciłaś…
Spojrzała na syna znad ramienia. Chłopak wyglądał na przemęczonego, co podkreślały sine cienie pod oczyma. Jego rude włosy były matowe oraz pozbawione jakby życia. Poważnie martwiła się o zdrowie Jaspera, który nie chciał się do tego przyznać. Caroline mimo ciężkiej i czasochłonnej pracy wyglądała lepiej od syna, nawet bez pomocy makijażu.
- Niestety przeciągnęło się w pracy, a w ciągu dnia zafundowałam sobie godzinną przerwę.
Wyciągnęła z lodówki kilka artykułów spożywczych z których miała zamiar przyrządzić szybką sałatkę zwaną w domu „śmieciówkę”. Jasper spojrzał na matkę z uwagą, nie spodziewając się, że Caroline jest zdolna do robienia przerwy w pracy. Jednak blondynka nie zwracała uwagi na syna i położyła patelnię na płycie grzewczej. Wzrokiem poszukała oleju, który ukrył się za stojakiem z przyprawami. W tym samym czasie myła filety z piersi kurczaka, które po chwili zaczęła kroić w kostkę. Jasper widocznie zrezygnował z niemiej prośby i zaczął siekać warzywa, by chodź trochę pomóc matce.
- A z jakiej okazji zrobiłaś tą przerwę? – spytał wrzucając pokrojoną sałatę do naszykowanej miski.
- Twój ojciec poprosił o spotkanie, więc się zgodziłam.
- Czyżby chciał do Ciebie wrócić? – zadrwił Jasper zerkając jak Caroline podsmaża kurczaka.
- Nie, oboje przecież podjęliśmy decyzję o rozwodzie i żadne z nas tego nie żałuje… - odpowiedziała doprawiając mięso. – Prosił bym Ci przekazała jego propozycję o wspólnym spędzeniu wakacji.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i kręcił jedynie głową. Widać było, że nie ma nawet chęci na takie spędzenie letniej przerwy. Caroline spodziewała się takiego nastawienia ze strony syna, chociaż nie rozumiała czym jest ono spowodowane. Już przed rozwodem dostrzegła, że Jasper zmienił stosunek do Josepha, ale wtedy nie miała czasu na rozmyślenie nad tym. W tym samym czasie zaczął wyglądać coraz gorzej, zrezygnował z drużyny sportowej i opuścił się w nauce. Miała nadzieje, że gdyby na chwilę wyjechał to powróciłby do formy.
- Uważam, że taki wyjazd dobrze by Ci zrobił – powiedziała powodując zdziwienie na twarzy syna. – W końcu odpoczniesz trochę, a do tego to twój ojciec. Zależy mu na tobie,
- No to ma pecha. Niezbyt mi się chce z nim spędzać czas.
Caroline ułożyła podsmażone kawałki kurczaka na warzywach w misce i zaczęła przygotowywać sos, Udała, że te słowa niezbyt na nią wpłynęły. W końcu byli po rozwodzie, ale było to jednak coś smutnego.
- Naprawdę nie rozumiem co w nim widziałaś – ciągnął Jasper wyciągając talerze z szafy. – Przecież nie potrafi nic dobrze zrobić i do tego ciągle wpadał w tarapaty.
Te słowa tak ją poruszyły, że nawet nie zauważyła kiedy zacięła się nożem. Po chwili dostrzegła jak czerwona ciecz wypływa z płytkiej rany w ręce. Po rozwodzie odkryła, że Jasper przejął rolę gospodarza i martwił się o nią, jednak nie spodziewała się po nim aż takiej nienawiści.
- Nie zrozumiesz tego – szepnęła przyciskając do skaleczenia ręcznik. – Miłość przychodzi nagle.
Chłopak widząc krew od razu wyciągnął apteczkę i zaczął opatrywać ranę matki, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Caroline na chwilę się wyłączyła i oddaliła w świat wspomnień.
                Podczas swoich studiów ekonomicznych, każdego dnia przychodziła do uniwersyteckiej biblioteki, by usiąść na swoim stałym miejscu i kontynuować pracę nad licencjatem z ekonomii. Dobrze pamiętała ten dzień gdy po zajęciach z przedsiębiorczości, udała się do gmachu biblioteki, ale jej miejsce było zajęte przez kogoś innego. Oburzona ruszyła w stronę nieznajomego młodzieńca, jednak w połowie drogi zrezygnowała i ukryła się za pobliskim regałem. Nie wiedziała dlaczego, ale zabrakło jej odwagi. Czuła, ze ogarnia ją wstyd na myśl, że tak może się odezwać do chłopaka, który siedział pogrążony w lekturze między stosem książek. Chociaż siedzący tam młodzieniec nie był okazem bóstwa, wyglądał przeciętnie i niezbyt porywająco, jednak miał w sobie „to coś” co zawstydziło Caroline. Dyskretnie kręciła się w jego okolicy mając nadzieję, że sobie pójdzie. Do tej pory ma przed oczyma uśmiech, kiedy nagle na nią spojrzał. Przez chwilę coś notował, by po paru minutach zabrać swoje rzeczy i odejść. Od tamtej pory, kiedy Caroline przychodziła do czytelni to czekał tam ów tajemniczy brunet. Przez przypadek odkryła, że ma na imię Joseph i gdy się pojawiała to przenosił się do innej części biblioteki, gdzie kontynuował swoją pracę.
                Pewnego dnia, kiedy przyszła Josepha nie było. Zamiast usiąść nad pracą licencjacką, zaczęła się przechadzać pomiędzy działami, mając nadzieję odkryć dlaczego go nie ma. Kiedy w końcu go dostrzegła skupionego nad jakąś książką przy dziale historycznym, poczuła jak napięcie z niej upływa.
- Czyżby i tutaj było twoje miejsce? – usłyszała rozbawiony głos. – Bo już nie wiem gdzie mam pracować.
Mimo, że w ogóle się nie znali to Caroline wspomina ten dzień, kiedy wszystko się zaczęło. Zakochała się w Josephie, ponieważ potrafił przejrzeć ją na wylot i dbać o nią tak jak nikt inny. Teraz jego zastępował Jasper, jednak nie było to tym samym. Spojrzała na zmartwioną twarz syna i zdała sobie sprawę, że przez pewien czas przestała kontaktować.
- Jeżeli chcesz zrozumieć dlaczego go pokochałam to musisz spędzić z nim wakacje – powiedziała nagle. – Nawet naciskam byś to zrobił.

                Niebo przybrało ciemną barwę przez szare chmury, które zasłoniły cały nieboskłon. Ponury klimat nadawał znajdujący się niedaleko duży las, który rzucał wielki cień na okolicę. Jednak najbardziej przytłaczające były ruiny domów, które wystawały znad zdziczałej i wysokiej trawy. Były to jedyne ślady po znajdującej się tutaj niegdyś wiosce. Okolica wyglądałaby na wymarłą, gdyby nie górujący nad nią dumnie wielki dom, z którego okien biło światło – jedyny znak, że ktoś tu jednak żyje. Biały Range Rover zmagał się z nieutwardzoną nawierzchnią i próbował w zapuszczonej trawie odkryć resztki niegdyś znajdującej się tutaj drogi. Kierowca musiał całą swoją uwagę skupić na tym by przypadkiem nie wjechać na jakieś stare resztki zamurowani mieszczących się kiedyś tutaj domostw oraz by nie wpaść w poślizg i utknąć w błocie. Nie wiedział co jest gorszym wariantem, zwłaszcza, że siedzący obok Jasper w ogóle nie był zadowolony. Miał nadzieję zainteresowania syna tak klimatycznym miejscem jak to, jednak chłopak wydawał się obojętny na wszystko i zajmował się jedynie swoim telefonem. Joseph zmienił bieg, by wjechać pod górę i starał się nawiązać rozmowę.
- Oszczędzałbym baterię, ponieważ ten dom nie jest w ogóle wyposażony w elektryzację – powiedział uśmiechając się.
- Co? – krzyknął Jasper. – Nie dość, że nic nie ma w okolicy to jeszcze warunki średniowieczne?
Mężczyzna nie dał po sobie poznać jak go uraził brak zainteresowania historią, przez jego syna, który bez technologii nie widział życia. Nie chciał narzucać mu swojego zdania co do życia w „czasach średniowiecznych” oraz odpuścił sobie wykład na temat historii średniowiecza i warunków życia ludności w tym okresie. Gdy zatrzymał się przed bramą, silnik nagle zgasł i odmówił dalszej współpracy. Joseph nerwowo przekręcał kluczyk, aż zrezygnowany wysiadł z pojazdu. Otworzył tylną klapę i wyciągnął bagaże.
- Pod drzwi już sami podejdziemy – powiedział nachylając się nad tylnymi siedzeniami.
Jasper niechętnie opuścił ciepłe wnętrze pojazdu i przeszedł przez bramę. Brunet upewnił się czy auto jest dobrze zamknięte i nosząc bagaże podążył za synem. Gdy przekroczył bramę zapomniał o zapewne rozładowanym akumulatorze i skupił całą swoją uwagę na sylwetce domu i jego posesji. Chciał zapamiętać każdy szczegół posągów przy bramie, każdy kwiat, wyuczyć się każdego cięcia w kamieniu z których zbudowano ten dwór. Gdy stanęli przy drzwiach podziwiał piękne zdobienia na klamce oraz kołatce, które mimo widocznego zużycia ciągle zachwycały oko. Jasper przechodził obok tego obojętnie, chociaż był widocznie poddenerwowany. Miał wrażenie, że ktoś go śledzi, jednak z każdej strony nikogo nie widział. Gdy zastukali w drzwi po chwili się one otworzyły i przywitał ich wysoki mężczyzna ubrany w staromodny surdut angielski. Chłopak nie mógł się odpędzić od wizji lokaja oraz przeczucia, iż ten dom jest atrakcją turystyczną. Jednak nim wygłosił swoją myśl na głos, stanął jak wmurowany. Podchodziła do nich młoda kobieta ubrana w białą koszulę oraz beżową spódnicę do kostek. Jednak całą uwagę skupił na jej twarzy. Była piękna, Jasper ani Joseph nie spotkali się nigdy na ulicy z takim niepospolitym typem urody. Mimo iż rudzielec widywał blondynki o porcelanowej karnacji, to patrząc na tą kobietę miał wrażenie, że wręcz bije od niej jasny blask. Natomiast Joseph porównywał ją do ideału piękna w Anglii sprzed wieków, gdzie każdy aspekt jej urody pokrywał się z tamtymi wymaganiami. Jednak jej zielone oczy wybijały się z gry jasnych barw. Jasper był pewny, że taki nasycony odcień zieleni jest niespotykany u ludzi.
- Witam was w Funhouse.  Niezmiernie się cieszę z faktu, iż zgodził się Pan dokonać paru renowacji – zwróciła się do Josepha, ciepło się uśmiechając. – Nazywam się Elizabeth i noszę tytuł pani tego domu. Pozwolą Panowie by Richard zaprowadził państwa  do pokoi byście mogli odpocząć po podróży.
Mężczyzna, który wcześniej otworzył im drzwi, wskazał ręką na schody. Joseph podziękował za gościnę i delikatnie poklepał syna po ramieniu, by zaprzestał wpatrywania się we właścicielkę dworu z przysłowiowym karpiem. Młodzieniec jakby zdał sobie sprawę, że właśnie się wygłupił i jako pierwszy wszedł na schody. Przystanął przy wejściu na drugie piętro i spojrzał na Richarda. Mężczyzna budził w nim niepokój. Nie tylko górujący wzrost, ale beznamiętna twarz i oczy ukryte za okularami pasowały mu bardziej do bezwzględnego mordercy niż lokaja. Do tego szatyn był zaskakująco przystojny, co bardzo uderzyło Jaspera.
- Pokój Pana Josepha znajduje się tutaj – wskazał na jedne z drzwi znajdujące się w długim korytarzu. – Natomiast ten należy do Pana Jaspera.
Chłopak spojrzał na wejście do swojego pokoju, który znajdował się naprzeciw sypialni ojca. W duchu dziękował niebiosom za to, że nie będzie musiał z nim spać w jednym pomieszczeniu. Ponownie nie zwracał uwagi na to co mówi Joseph tylko od razu poszedł rozgościć się w swoim pokoju.
                Gdy przekroczył próg od razu uderzył go w oczy styl w jakim było umeblowane pomieszczenie. Miał wrażenie, że cofnął się w czasie patrząc na ciężkie zasłony na oknach, wiszące na pięknie zdobionym, zabytkowym karniszu. Gdy dotknął materiału nawet on dostrzegł, że jest to ręczna robota jakiegoś mistrza szycia. Podobnie było z czerwoną narzutą na łóżku, a raczej łożu; na której widniał złoty haft przedstawiający kwiatowe ornamenty. Meble miały ciemną barwę oraz ślady po wiekowym użytkowaniu. Cały pokój mimo skromności był prawdziwym okazem historii nawet dla Jaspera, który nigdy się tym nie interesował. Kiedy wypakował ubrania z torby do wiekowej, pięknie zdobionej szafy, wyobrażał sobie w jakim błogim stanie musi być jego ojciec. To co widział na podjeździe nie mogło się równać  rzeczywistym emocjom Josepha. Jednak wolał nie nadużywać czasu spędzonego z ojcem i napawał się chwilą samotności. Niepewnie usiadł na łożu, które cicho zatrzeszczało pod jego ciężarem. Nie chcąc brudzić narzuty, zdjął buty i położył się patrząc na sufit. Spodziewał się poczuć stęchły zapach starej pościeli, jednak zaskakująco nic takiego nie nastąpiło. Jego myśli od razu powędrowały ku pięknej pani domu, która miała w sobie coś takiego co powodowało, że nie mógł o niej zapomnieć. Nie zwracał uwagi na staromodny styl, ani na prawdopodobnie starszy od niego wiek. Był zafascynowany jej niespotykaną urodą i elegancją, która w tych czasach zanika. Nie mógł się doczekać, by ponownie ją ujrzeć. Chciał się poderwać na równe nogi i pod pretekstem zwiedzenia posiadłości odnaleźć Elizabeth. Już był gotowy wcielić swój plan w życie kiedy, do jego uszu dobiegło pukanie w drzwi. Nim zdążył się odezwać, otworzyły się i w progu pojawił się Joseph.
- Nie śpisz? – spytał wchodząc do środka.
Tak jak Jasper się spodziewał, jego ojciec od razu zafascynował się wnętrzem. Jednak w porównaniu do syna skupił się na tapecie.
- Cudowna! Ręcznie malowana, widać gołym okiem mistrzowski kunszt i stare metody jakimi ją wykonano – mówił z przejęciem. – Jak na razie w każdym miejscu jest inna tapeta. Ach… Ten ród musiał być bogaty jeśli było ich stać na taki luksus.
Jasper nie rozumiał dlaczego to właśnie tapety mają świadczyć o majątku tej rodziny. Nie wiedział, że w czasach kiedy je wykonano tapety były bardzo wielkim luksusem i posiadanie chociaż jednej, wykonanej przez mistrza wiązało się z wielkimi wydatkami, oczywiście zależnie od metrażu pokoju, który miał być nią ozdobiony. Więc Joseph widząc jak na początek inne tapety bez trudu zrozumiał bogactwo właścicieli tego domu, którzy je zakupili. Meble czy inne przedmioty mogły być zakupione później i nie musiały posiadać wtedy pierwotnej ceny, a tapety trudno jest zerwać i umieścić na innej ścianie. Jednak Joseph był historykiem i nie miał za złe synowi, który tego nie wiedział.
- No ale ja tutaj o tapecie, a przyszedłem się spytać jak ci się tu podoba – zaśmiał się zasiadając na jedynym krześle w pokoju.
- Nie ma prądu ani niczego ciekawego w okolicy. Lampy naftowe smrodzą, a do tego jestem skazany na twoje jęki zachwytu na temat cudowności każdego elementu domu. Stanowczo nawet w piekle nie jest tak źle.
- Synu, ty potrafisz wbić człowiekowi nóż w serce. Jednak nie wmówisz mi, że podobnie myślisz o naszym gospodarzu. Czyż Panna Elizabeth nie jest piękną kobietą?
Jasper obrócił głowę w drugą stronę, by nie pokazać jak bardzo jego ojciec trafił w sedno. Zaczął szybko poszukiwać rozwiązania, które by zamknęło ten temat. Gdy wpadł na pomysł, podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał z wyrzutem na Josepha.
- Czyżbyś znalazł zastępstwo za mamę? – spytał zirytowanym głosem.
Jednak Joseph nie wyglądał na zmieszanego, ani przejętego tym oskarżeniem. Przyglądał się synowi, który tak bardzo przypominał mu Caroline. Nie mógł się powstrzymać przed uśmiechem.
- Nie… Twoja matka wie, że nie będę z inną kobietą. Dlatego w Elizabeth widzę jedynie miłą kobietę i nic więcej.
Chłopak nie spodziewał się takiej odpowiedzi, więc nie miał w głowie żadnego uszczypliwego komentarza lub riposty. Przypomniał sobie jak jego matka, powiedziała, że właśnie teraz ma szanse by odkryć co widziała w jego ojcu. Dla Jaspera zawsze był ciapowaty, jednak musiał przyznać, że i bardzo spostrzegawczy. By zakończyć rozmowę spojrzał na wcześniejszy obiekt zachwytu Josepha i dopiero teraz dostrzegł, że na ciemnozielonym tle znajdują się czarne ptaki. Gdy dokładniej się przyjrzał od razu rzuciło mu się w oczy, że każdy z ptaków jakoś się od siebie różni.

                Richard zamknął za sobą drzwi, trzymając w jednej ręce srebrną tacę z serwisem do herbaty. Podszedł do stolika do kawy, wykonanego z ciemnego mahoniowego drewna i ostrożnie układał na nim zawartość tacy. Najpierw położył srebrną paterę z wypiekami, która posiadała roślinny motyw, a na uchwycie widniała figurka feniksa z rozłożonymi skrzydłami. Następna była porcelanowa filiżanka ozdobiona ręcznymi malunkami kolorowych kwiatów, która stała na spodku z tego samego zestawu. Na nim leżała także srebrna łyżeczka, na której rączce widniały grawerunki róży. Po chwili Richard nalał do filiżanki herbaty i odłożył imbryczek na tacę, jednocześnie podsuwając filiżankę bliżej siedzącej na szezlongu Elizabeth.
- Dziękuję Ci, Richardzie – wskazała na fotel naprzeciwko niej. – Proszę, usiądź jeśli to dla Ciebie nie problem.
Szatyn lekko się pokłonił i zajął swoje miejsce, w tym czasie Elizabeth zanurzyła usta w złotym naparze.
- Odkąd służę nigdy Ci niczego nie odmówiłem, więc to niepotrzebne pytanie.
Mimo iż mówił to stałym tonem głosu to dało się wyróżnić w nim ciepło. Uśmiechnął się do swojej pracodawczyni, na co ona odpowiedziała tym samym gestem. Odłożyła filiżankę na spodek i nachyliła się nad stolikiem, by położyć swoją dłoń na ręce lokaja.
- Dobrze wiesz, że nie chcę Cię zmuszać. Najważniejsze jest dla mnie wasze dobro, dlatego jeśli obecność gości wam przeszkadza to mogę ich odesłać.
Mówiąc to patrzyła Richardowi prosto w oczy z pewnym poruszeniem. Bardzo ceniła sobie opinię innych domowników jak i służby. Mężczyzna delikatnie uścisnął dłoń Elizabeth po czym przyłożył ją do ust składając delikatny pocałunek, który był bardziej muśnięciem wargami.
- Wszystko co robisz to z myślą o nas i domu, dlatego wiem, że twoje decyzje są słuszne. Do tego możliwość zobaczenia na twej twarzy uśmiechu wszystko wynagradza.
Elizabeth odetchnęła z ulgą i z wdzięcznością uśmiechnęła się do Richarda, który powoli wypuścił jej dłoń.
- Tylko pytaniem jest czy Ona nie będzie miała z tym problemów… - odezwał się po chwili poprawiając okulary.
- Mam nadzieję, że nie pojawi się prędko przed naszymi gośćmi… Chciałabym by Pan Joseph chodź trochę pomógł nam w odbudowie domu.
- Jednak mam dziwne przeczucie, że nie tylko dlatego go zaprosiłaś.
Zaśmiała się cicho i upiła łyk herbaty. Richard wziął z tacy talerzyk i położył na nim jeden z wypieków, po czym podał Elizabeth. W jej zielonych oczach jakby płonęły iskierki, co powodowało, że jej poważne rysy twarzy znikały i widziało się młodą kobietę w sile wieku.

- Jeśli mam rację to szybko odkryjesz moje zamiary. Do tego pamiętaj, że Funhouse nie przyjmuje byle kogo jako swoich gości. Ten dom jest wybredny.

__________________
I w końcu udało mi się przepisać to z mojego zeszytu. Przyznam się bez bicia, że byłam święcie przekonana, że jeśli zajęło mi to cztery strony w zeszycie to wyjdzie mniej w wordzie. Niestety zapisałam tam siedem i pół strony, więc moje abstrakcyjne myślenie jest do kitu... No ale pomijając, że robiłam to cały dzień z pauzami na czytanie i inny duperele to jestem z siebie zadowolona. Zmieniłam parę rzeczy podczas wstukiwania tego wszystkiego na klawiaturę, ale to są pewne szczegóły. 
Zaznaczę, że parę rzeczy zapożyczyłam z PBFa o tej samej nazwie jak i RPG, które stworzyłam wzorując się na tym. Postacie są po części wymyślone przez zacną osobę (czyli mnie) jak i zapożyczyłam w częściach z RPG i PBF. Jeśli widzicie tam je to przepraszam, że parę rzeczy w nich zmieniłam. Wasze pierwowzory są boskie, ale nie potrafię oddać w pełni ich bóstwa! 
A teraz dodam spóźnione życzenia świąteczne i od razu sylwestrowe, więc byście dobrze się bawili w tę szaloną noc sylwestrową a nowy rok przyniósł wam wiele radości i szczęścia. A a wygląd bloga się zmieni, gdy tylko znajdę czas na zainstalowanie gimpa :P