środa, 22 lipca 2015

Funhouse Rozdział III

                Jasper postanowił się czymś zająć na czas gdy Rita przebywa w towarzystwie Elizabeth, jednak miał problem z określeniem co ma dokładniej zrobić. Na spacer nie miał ochoty, a nawet pogoda mu to uniemożliwiała. Od dwóch dni na dworze padał deszcz, a dudniące w oddali odgłosy burzy nie zapowiadały szybkiej poprawy. Przez chwilę zastanowił się czy nie pójść do pokoju lecz świadomość, że telefon leży rozładowany powodowała, że ogarniało go uczucie bezsilności. W końcu postanowił udać się do biblioteki, którą zawsze omijał szerokim łukiem. Nigdy nie odczuwał pociągu do książek a tym bardziej do miejsc, gdzie są one przechowywane. Kojarzył je zawsze z wszechobecnym kurzem oraz słodko-mdławym zapachem starych ksiąg, który powodował, że zaczynał się dusić. Dlatego w myślach od razu źle oceniał bibliotekę Funhouse. Niezadowolony schował ręce do kieszeni w spodniach i patrzył pod nogi na ciemnozielony dywan.
- Głupi dom – mruknął pod nosem i postanowił na chwilę skupić się na wiszących obrazach.
Nagle jego noga napotyka przeszkodę, a całe ciało nieuchronnie zbliża się do spotkania z podłogą. Gdy był już pewien, że nie ma ratunku poczuł jak czyjaś silna ręka chwyta go za ramię i pomaga odzyskać równowagę. Zaskoczony tym, że się w ogóle potknął spojrzał pierw na dywan, by później podnieść wzrok na stojącego obok mężczyznę. Był to wysokiego wzrostu szatyn, którego włosy były tak długie, że sięgały mu do pasa. Jednak najbardziej irytowały go oczy, które kojarzyły mu się z kotem. Miały one nasyconą barwę zielono-żółtą. Dopiero później dostrzegł, że mężczyzna w jednej ręce trzyma torbę podróżną, a czarne spodnie od garnituru i biała koszula mówiły, że może być na wyjeździe służbowym.
- Radzę uważać, czasami w tym domu dywan sam z siebie się podwija – powiedział nieznajomy i lekko się uśmiechnął.
Jednak nie był to przyjazny uśmiech tylko bardziej niepokojący, na jego widok Jasper nie mógł się powstrzymać przed wzdrygnięciem się. Nim zdążył wydukać podziękowanie za pomoc, mężczyzna poszedł w sobie znanym kierunku pozostawiając młodzieńca na korytarzu. Postanowił zignorować chęć pójścia za nowym gościem i powolnym krokiem szedł do biblioteki. Tym razem uważnie patrzył pod nogi by ponownie się nie potknąć, ponieważ tym razem nikt by go nie wyratował przed upadkiem. W końcu ujrzał duże drzwi wykonane z ciemnego drewna, na których widniała płaskorzeźba przedstawiająca herb z dwoma gołębiami na tle róży. Był on równo podzielony na pół tak, że każda z części znajdowała się na jednym ze skrzydeł drzwi. Po dość krótkim oglądaniu płaskorzeźby, postanowił w końcu zajrzeć do tak wychwalanego przez Josepha miejsca. Tak jak się spodziewał na powitanie poczuł typowy zapach starych ksiąg i miał ochotę się wycofać, jednak gdy tylko wszedł do środka miał wrażenie, że przekroczył próg jakiejś narodowej biblioteki. Sklepienie było bardzo wysokie, że Jasper podejrzewał, że kończy się na wysokości sufitu na drugim piętrze. Regały zostały wykonane z ciemnego dębowego drewna, a przy każdym znajdowała się specjalna drabina, która umożliwiała ściągnięcie księgi znajdującej się na samej górze. Podłoga była wyłożona ciemnymi panelami, a na samym środku pomieszczenia niedaleko wielkiego okna, znajdowały się dwa duże stoły wykładane zielonym materiałem, na których były postawione lampy naftowe a przy nich krzesła. Pod ich nogami leżał stary perski dywan, natomiast pod dużym oknem, które oświetlało pół biblioteki były dwie czerwone sofy. Jasper niepewnie wyszedł na sam środek, oparł się o stół i spojrzał do góry. Biblioteka posiadała na bokach jakby dodatkowe piętro, gdzie regały stały blisko siebie, jednak nie mógł znaleźć wejścia na nie. Uważnie śledził wzrokiem cały okrąg jaki tworzyła sala, jednak schodów nie było.
- Ej oszukujesz! – rozległ się okrzyk, który odbijał się echem od ścian.
Jasper podskoczył w miejscu całkowicie zaskoczony, że nie jest sam jak i to, że nagły dźwięk w cichej bibliotece był przerażający. Postanowił sprawdzić kto przesiaduje w tym miejscu, zwłaszcza zważając na fakt, że słyszał kobiecy głos. Wszedł między regały, zmierzając w stronę z której jego zdaniem nadszedł hałas. Po chwili znalazł się na końcu biblioteki, gdzie w bezpiecznej odległości stał wielki kominek, w którym powoli tlił się ogień. Jednak nie ten fakt zaskoczył młodzieńca tylko widok jak przy stoliku szachowym siedzi jego ojciec oraz nieznana dziewczyna. Mężczyzna wyglądał na rozbawionego faktem, że nieznajoma wygląda na oburzoną i z niedowierzaniem patrzyła na figury, jakby chciała je zmusić do wyjaśnień. Dopiero po chwili podniosła wzrok i spojrzała na Jaspera ciemnoniebieskim oczyma, które przy świetle rzucanym przez ogień w kominku jak i stojącą obok lampę naftową popadały w odcień fioletu. Już przyzwyczajony do tego faktu, że widział dwie osoby z jego zdaniem nienaturalnym kolorem tęczówki nie zwracał uwagi na to dziwne zjawisko. Jednak gdy spojrzenie zmieniło się na gromiące a z twarzy zniknęły wszystkie emocje poczuł, że coś jest nie tak. Zaciekawiony nagłą zmianą nastroju przeciwniczki Joseph obrócił się na krześle i na widok syna uśmiechnął się szeroko.
- Chcesz z nami zagrać? Panienka Valentina potrzebuje pomocy, ponieważ nie zna niektórych ruchów szachowych jak roszady – powiedział rozbawiony.
- O wypraszam sobie! Jestem pewna, że takie ruchy są niedozwolone – odpowiedziała urażona i teatralnie odwróciła głowę, by pokazać swoją dumę.
Jasper niezbyt rozumiejąc o co chodzi postanowił do nich podejść i spojrzeć na szachownicę. Położenie króla obok jednej z wież ewidentnie potwierdzało, że jego ojciec wykonał małą roszadę, chociaż nie rozumiał po co to zrobił. Sytuacja na szachownicy wskazywała, że Joseph jest na wygranej pozycji, ponieważ pionki Valentiny były zablokowane i przy jakimkolwiek ruchu mogły zostać zbite. Natomiast figury nie miały wielkiego pola popisu z powodu zagrożonych pionków, które blokowały ich manewry. Czyli jednym słowem Joseph przedłużał grę, dając złudzenie dziewczynie, że ma jeszcze szansę wygrać. Pochylił się nad Valentiną uważnie patrząc na jej pionki i przez chwilę miał wrażenie, że robi mu się gorąco chociaż wątpił w to by tak reagował na bliskość z płcią przeciwną. Bez słowa przesunął gońca na jedno z pól odsłaniając pionka dla Josepha.
- Co ty robisz? – syknęła brunetka widząc swoją przyszłą stratę.
- Cicho, próbuję Ci pomóc – odpowiedział i oparł się o jej krzesło czekając na ruch ojca.
Nie miał nic lepszego do roboty więc uznał, że przynajmniej tak zabije czas. Natomiast Joseph z uznaniem pokiwał głową i zaczął tworzyć nową taktykę widząc do czego zmierza jego syn. Jedynie Valentina nie była obeznana z sytuacją i czekała aż wszystko się wytłumaczy.
                Wyjątkowo w gabinecie Pani Domu panował tłok gdzie zebrała się niezbyt liczna służba, jednak na tak rzadko odwiedzane miejsce było to za wiele. Elizabeth stała przy biurku wykonanym z drewna liściastego w stylu secesyjnym i spoglądała przez okno. Nie przepadała za taką pogodą, ponieważ była zmuszona nie opuszczać budynku, a przecież szklarnie o tej porze są pełne kwitnących kwiatów. Jednak tym razem nawet przy ładnej pogodzie musiałaby siedzieć w gabinecie, ponieważ pilnie musiała odbyć rozmowę ze służbą.  Rita z dziecięcym uśmiechem przyglądała się grzbietom książek znajdujących się w małej biblioteczce i wyglądała jakby się zastanawiała czy może każdą z nich otworzyć i zajrzeć co jest w środku. Jednak gromiące spojrzenie Richarda pilnowało by dziewczyna nie zrobiła bałaganu, który by musiał później sprzątać. Bezimienna siedziała naprzeciw biurka i bawiła się kołyską newtona, przez co po pokoju rozlegało się rytmiczne stukanie metalowych kulek. Stojąca w rogu dziewczyna o rudych włosach wyglądała jakby żyła w swoim świecie i delikatnie kiwała głową na boki. W końcu Elizabeth spojrzała na zebranych i chociaż starała się by wyglądać na pogodną, to nie dało się nie zauważyć zmęczenia jak i cieni pod oczyma.
- Poprosiłam was o przybycie, ponieważ jak pewnie zauważyliście Ona ponownie wyszła i rozpoczyna swoją chorą zabawę – na chwilę umilkła i spojrzała na każdego z osobna. – Nie chcę byście ryzykowali życiem w obronie gości, jednak gdybyście zauważyli, że coś jest nie tak to postarajcie się wcześniej zareagować i ich odciągnąć od podejrzanego miejsca. Jednak jeśli będzie za późno to wezwijcie mnie.
- Panią? Przecież pani unika z nią kontaktu – zdziwiła się Rita, która oderwała się od stojących na etażerce flakoników.
- Zgadzam się to jest zbyt ryzykowne, by Pani się tym zajmowała – dodał Richard przecierając swoje okulary.
Jedynie Bezimienna i ruda dziewczyna nie wypowiedziały się w tej kwestii dalej zajęte swoimi sprawami. Pani Domu spojrzała na służbę z widoczną troską jak i wzruszeniem, jednak pokręciła głową uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Nie, ile mogę przed tym uciekać? W końcu powinnam stawić jej czoła, a wy nie powinniście ryzykować. Zwłaszcza ty Rito, dobrze wiem, że jesteś nią zafascynowana ale jest niebezpieczna.
- Ale – zaczęła brunetka jednak widząc spojrzenie pracodawczyni zrezygnowała z dalszych protestów. – Postaram się.
Bezimienna oderwała swoje spojrzenie od metalowych kulek, które właśnie przestały się uderzać i spojrzała na Panią Domu. Jej oczy jak zawsze były pozbawione wszelkich ciepłych emocji a na twarzy widniał wieczny grymas bądź znudzenie. Należała do tych osób do których z jakąkolwiek prośbą zwraca się na samym końcu. W porównaniu do Rity nawet nie udawała, że pracuje i jedynie czasami coś posprzątała jeśli w jakiś sposób jej to przeszkadzało. Za to na całe dnie gdzieś znikała i spotkanie jej w domu graniczyło z cudem, a jak już udało się ją dostrzec to zazwyczaj w okolicy kręciła się także czarna kotka.
- Moim zdaniem goście nie są potrzebni, więc jeśli coś się im stanie to nie będę płakać – powiedziała wzruszając ramionami i ponownie wprowadzając kołyskę w ruch.
Nawet się nie przejęła surowym spojrzeniem Elizabeth, która po chwili zrezygnowała z tego zagrania widząc, że nic tym nie wskóra. Powoli usiadła za biurkiem i oparła brodę na splecionych rękach.
- Dom potrzebuje renowacji inaczej nie przetrzyma kolejnej dekady. A chyba nikt z nas nie chce opuścić tego miejsca i wyruszyć w świat. W końcu Bezimienno każdy z nas przed czymś się tu ukrywa i wątpię byś nagle zmieniła zdanie i postanowiła opuścić Funhouse.
W oczach Pani Domu pojawił się tajemniczy błysk, który spowodował, że blondynka zmarszczyła brwi a na jej twarz wyszedł grymas. Nie spodziewała się takiego zagrania ze strony panny Devil, jednak było widać, że nie ma zamiaru się poddać.
- Co nie zmienia faktu, że nie będę reagowała na to czy grozi im niebezpieczeństwo czy nie, ani tym bardziej im nie pomogę – syknęła mrużąc przy tym oczy.
Rita nagle oderwała się od nowego zajęcia jakim było robienie głupich min do Richarda, który na chwilę obecną umiejętnie je ignorował. Już miała palcem unieś nos i wystawić język, kiedy zaciekawiła się wymianą zdań między kobietami. Zazwyczaj unikała konfliktów z pracodawczynią jak i Bezimienną. Głównie z tego powodu, że obydwie potrafiły przejrzeć rozmówcę na wylot co równało się brakiem szans na wygranie potyczki słownej. Chociaż do wyjątków zaliczała się Valentina, która wszystko ignorując w tym instynkt samozachowawczy parła do przodu.
- Ale czy to nie ty przeniosłaś panicza Jaspera pod jego drzwi oraz nie odstraszyłaś Jej? – spytała przekrzywiając głowę jak mały kot.
Dziewczyna przeklęła pod nosem i zmierzyła nienawistnym spojrzeniem współpracownicę.
- Leżał pod moim drzwiami i cholera się przez niego potknęłam, gdyby nie to już dawno byłby martwy – fuknęła i skrzyżowała ręce na piersi.
Rozmowę przerwało pukanie do drzwi, które wszyscy przyjęli wyjątkowo jak wybawienie. Oznaczało to przecież, że ta powoli niemiła dyskusja zostanie przerwana chociaż nikt się nie kwapił by otworzyć drzwi. W końcu Richard zerkając na panią postanowił wszystkich innych wyręczyć, jednak gdy był w połowie drogi gość widocznie postanowił się sam obsłużyć. Do gabinetu wszedł wysoki szatyn, który widząc tak wielkie zebranie uśmiechnął się rozbawiony i położył torbę podróżną obok framugi.
- Tak wielkiego przywitania się nie spodziewałem – powiedział zerkając na każdego ze służby, by w końcu zatrzymać swój wzrok na Elizabeth.
Kobieta przez chwilę wpatrywała się w niego zaskoczona, by po momencie wstać z krzesła i wyciągając ręce podejść do szatyna.
- Samuelu, jak dawno nie gościłeś w tych progach – powiedziała uśmiechając się i składając na policzkach nowo przybyłego pocałunki. – Z jakiej przyczyny zawdzięczam tą wizytę?
Samuel musiał się schylić by Elizabeth mogła się z nim przywitać, a gdy to skończyła ujął jej dłonie i spojrzał na nią uważnie ignorując pozostałych.
- Wiem, że to nie możliwe ale z każdą wizytą wydajesz się piękniejsza – uśmiechnął się chociaż jego oczy mówiły coś innego.
Pani Domu kiwnęła głową rozumiejąc o co chodzi mężczyźnie i obróciła się w stronę służby, która dalej była na swoich miejscach.
- Myślę, że się zrozumieliśmy a teraz proszę Richardzie byś zaniósł bagaże mojego krewnego do jego stałego pokoju, który ty Rito wysprzątasz. Natomiast Sophie i Bezimienna zajmiecie się posiłkiem dla wszystkich gości – mimo rozdzielania zadań ton jej głosu pozostawał dalej przyjazny jakby nie mówiła do służby tylko rodziny.
Gdy pozostali opuścili gabinet Elizabeth wraz ze swoim gościem usiadła na szezlongu i spojrzała na niego wyczekująco. W końcu chciała poznać powód tej niespodziewanej wizyty Samuela.
- Dobrze wiesz, że większość czasu spędzam na podróży a akurat byłem w okolicy i postanowiłem Ciebie odwiedzić – mówił spokojnie rozglądając się po pomieszczeniu. – Chociaż masz rację i także jest inny powód. Widzisz moja rodzina się do mnie nie przyznaje od kiedy postanowiłem stanąć po twojej stronie, jednak kilka dni temu to się zmieniło.
Oderwał wzrok od regału z książkami, gdzie ułożenie egzemplarzy nie zmieniło się od kiedy po raz ostatni tutaj gościł. Elizabeth spojrzała na niego zaskoczona, chociaż nie poganiała mężczyzny w wyjaśnieniach. Wyczuwała jak bije się ze swoimi emocjami, więc nie chciała mu przeszkadzać, w końcu prędzej czy później usłyszy ciąg dalszy historii.
- Gdy byłem jeszcze młody i mieszkałem z rodziną moja siostra urodziła syna, jednak powiem ci szczerze, że ten chłopiec od zawsze mnie niepokoił. Miał on w sobie coś przerażającego a gdy na ciebie patrzył miało się wrażenie, że widzi więcej niż ty. Od momentu gdy tu się pierwszy raz zjawiłem nie miałem okazji by go później zobaczyć, jednak właśnie parę dni temu dostałem od niego list.
Wyjął z kieszeni marynarki pogniecioną kopertę i przez chwilę się wpatrywał w widniejącą na niej pieczęć, która przedstawiała dwa kruki otoczone cierniem. Wziął głęboki oddech i podał list Elizabeth, która niepewnie wzięła się za jego lekturę.
- Już po jego stylu pisania widać, że coś jest z nim nie tak… Dlatego chcę Cię prosić o jedną przysługę – odezwał się gdy tylko jego krewna skończyła czytać. – Wiem, że nikomu nie potrafisz odmówić gościny ale nie wpuszczaj go do tego domu.
Elizabeth odłożyła list na stolik i próbowała pozbyć się uczucia, które ją ogarnęło. Gdy tylko spojrzała na imię nadawcy poczuła jak zalewa ją fala niepokoju i pewnego przerażenia. Jednak mimo to prośba Samuela wydała jej się nie na miejscu. Wstała z szezlonga i poprawiła niewidzialne zgięcia na spódnicy.
- Rozumiem, że się o mnie martwisz ale dam sobie radę. Gdybym zamykała drzwi przed każdym członkiem twej rodziny to byśmy dzisiaj tutaj nie rozmawiali – powiedziała stanowczo i podeszła do okna. – Pragnę by w końcu nasze rody się pogodziły a takie zachowanie na pewno temu nie pomoże.
- Ale ty go nie widziałaś, a uwierz mi, że on przyniesie zagładę na ten dom jak i na ciebie! – poderwał się zdenerwowany na nogi i podszedł do krewnej.
- Co jest w takim razie w jego wyglądzie niepokojącego? – spytała i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Tego nie da się wytłumaczyć słowami, jednak on nie da się przekonać jak ja do zmiany planów. On przy najbliższej okazji Ciebie zabije.
Pokręciła głową i spojrzała na niego swoimi zielonymi oczyma. Samuel poczuł jak ogarnia go fala spokoju i zrezygnowany pokręcił głową. Wiedział, że nie da rady przekonać Elizabeth, jednak musiał spróbować. Natomiast gdy tylko zobaczyła, że mężczyzna się poddał ciężko westchnęła i oparła się o biurko.
- Mam nadzieję, że zostaniesz na parę dni… Od twojej wizyty trochę się tutaj nowych gości pojawiło, a tym bardziej chcę byś poznał naszą kuzynkę.
- Goście? A tak, widziałem jednego jak tutaj szedłem. Biedak potknął się o dywan w korytarzu – powiedział uśmiechając się w sposób, który z niczym miłym się nie kojarzył.
- W korytarzu? Przecież wszystkie dywany są przytwierdzone tak, że… - przerwała i przyłożyła rękę do pulsującej skroni. – Czy coś się jeszcze więcej wydarzyło?
- Nie, ale uprzedziłem go by nie wyjawiał na głos swojej opinii o Funhouse.
Elizabeth otwierała usta by odpowiedzieć, gdy nagle rozmowę przerwał huk drzwi, które zderzyły się ze ścianą. W wejściu stała Bezimienna, która patrzyła spod byka na Samuela, a widząc jego rozbawienie zacisnęła mocniej zęby.
- Obiad został podany – wysyczała i bez słowa obróciła się na pięcie po czym odeszła.
Szatyn rozbawiony kręcił głową, nie mogąc zrozumieć skąd tyle nienawiści w tak małej istocie. Spojrzał na krewniaczkę, która tym razem strzepywała z siebie niewidzialny kurz i posłał jej uśmiech.
- Mam dziwne wrażenie, że w moim talerzu znajdę coś czego być nie powinno – zaśmiał się chcąc złagodzić atmosferę.
- Jeśli będzie to jadalne to już połowa sukcesu. Oboje wiemy, że z jakiegoś powodu Bezimienna za tobą nie przepada, więc stawiałabym na coś mniej przyjemnego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania oraz wystawiania konstruktywnej krytyki. Bardzo mi to pomoże w doskonaleniu swojego kunsztu pisarskiego. :)