niedziela, 9 listopada 2014

Consolation Rozdział I

            Słońce znajdowało się w najwyższym punkcie nieboskłonu, niemiłosiernie podgrzewając powietrze swoimi promieniami. Ludzie którzy mogli, spędzali ten czas w domach lub wybyli z miasta, by obcować z naturą. Jednak większość mieszkańców była zmuszona do pracy by utrzymać siebie i swoje rodziny. Zbliżało się święto, które zawsze niosło ze sobą wielkie straty. Handlowcy musieli wytężyć swoje zmysły by dobić targu z klientem, a jednocześnie pilnować towaru przed złodziejami. Niestety i tak pod koniec dnia wychodziło na to, że coś im skradziono. Czasami był to jakiś bibelot, a czasami coś bardzo cennego. W karczmach o tej porze znajdowali się zazwyczaj przejezdni oraz stali klienci, którzy nie potrafili obyć się bez mocnego trunku. Właściciele gospód zza dnia musieli wyglądać czy chłopcy na posyłki zbliżają się z potrzebnym towarem, a kiedy słońce zachodziło, dbali o porządek w swoich karczmach. Przed każdym świętem coraz więcej ludzi przychodziło się odstresować przy kuflu, a zazwyczaj wracali poobijani. Jak nic im się poważnego nie stało to się nie przejmowali, jednak inaczej było z karczmarzami. Każdego ranka musieli sprzątać po hucznych libacjach i wyliczyć ile ponieśli na tym strat. Jednym z takich właścicieli gospody był już siwiejący mężczyzna, którego zwano – Siwobrodym grajkiem. Słynął nie tylko z swojej brody, ale także z niebywałego talentu do grania na skrzypcach. Chociaż instrument miał już parę lat i wyglądał na zużyty, to i tak pod smyczkiem karczmarza, wydawał wspaniałe dźwięki. Stali klienci jego lokalu dopraszali się przynajmniej jednej gry przy której klaskali w rytm, a nawet niektórzy tańczyli. Dlatego gospoda nosiła miano „Pod oberkiem”. Dzisiejszego dnia jednak była całkowicie opustoszała w związku z przygotowaniami do świętowania. Stary karczmarz leniwie wycierał kufle, które wyciągnął z odmętów swojej piwnicy, zerkając co chwilę na poczynania swojej najmłodszej córki. Dziewczyna wyglądała na dwadzieścia lat, chociaż w rzeczywistości była młodsza. Jej długie, brązowe, falowane włosy spływały po plecach. Była ubrana w najzwyklejszą sukienkę z niebieskiego materiału, który przez kilka ostatnich lat zdążył zszarzeć. Rękawy miała podwinięte za co by już pewnie dostała naganne od matki. Jego żona była wyczulona na punkcie schludności, więc uważała, ze pomięte rękawy nie wyglądają. Westchnął i odstawił wyczyszczony kufel na półkę. Do jego uszu doszedł dźwięk przewróconego krzesła oraz cichego stąpnięcia. Spojrzał na córkę, która mamrocząc pod nosem postawiła krzesło, weszła na nie i ponownie zabrała się do czyszczenia okiennic.
- Może powinienem zawołać jednego z chłopców by zrobili to za ciebie? – zaśmiał się siwobrody.
Brunetka obróciła się w stronę ojca robiąc naburmuszoną minę, po czym prychnęła i wróciła do swojej pracy. Mężczyzna był świadomy, że mówiąc to jeszcze bardziej ją zdeterminuje do ukończenia roboty. Jego córka była dla niego bardzo przewidywalna jednak nigdy mu to nie przeszkadzało. Jedyne co by w niej zmienił to fakt, że ani jej się myśli by wyjść za mąż. Pozostałe dzieci już dawno wyswatał, jednak ta najmłodsza zadziwiająco dobrze sobie radziła z unikaniem tego. Tyle razy zatrudniał chłopaków, mając nadzieję, że spodobają się jego kruszynce. Niestety za każdym razem odprawiała ich z kwitkiem.
- Ta karczma stanowczo źle na nią wpływa – odezwała się siwa kobieta, trzymając w jednej ręce wiadro, a w drugiej szczotki do szorowania podłogi. – Na chwalebną Misty! Coś ty zrobiła z tymi rękawami.
Dziewczyna słysząc głos matki szybko zeskoczyła z krzesła i poprawiła obiekt narzekań swojej rodzicielki. Chcąc ją udobruchać sięgnęła po przyrządy do sprzątania, jednak kobieta się odsunęła.
- Nie ma mowy. Twoja siostra Nasty zaprosiła Ciebie na obiad, więc nie możesz się wybrudzić.
- Papoo… - żachnęła się. – Znowu mama wraz z Nasty chcą mnie wyswatać.
Chcąc się bardziej przypodobać ojcu wtuliła się w niego, mając nadzieję na jakieś poparcie. Zamiast tego usłyszała śmiech i poczuła jak klepie ją po głowie.
- Mój kwiatuszku, nie możesz całe życie siedzieć tutaj między pijakami.
Już wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Z ciężkim westchnięciem odsunęła się i ruszyła w stronę schodów, do domu. Słyszała za sobą szepty rodziców, jednak starała się je ignorować. Weszła do swojego pokoju i padła na łóżko, które już dawno straciło swoją sprężystość. Nie chciała wybrać się na obiad do najstarszej siostry, zwłaszcza przez to, że nigdy się nie dogadywały. Zresztą z mało którą siostrą miała dobre stosunki, wszystkie były dla niej wredne bo była najmłodsza. Często chroniła się przed nimi spędzając czas z bratem – Vincentem, jednak dwa lata temu wyjechał do akademii by w przyszłości być gwardzistom. Tęskniła za nim. Zwłaszcza jak nazywał ją „Swoją ukochaną różyczką” i przy okazji wspominał, że ma zaskakująco dużo kolców jak na taki kwiat.
- Arten – zza drzwi dobiegł głos matki. – Musisz już wychodzić!
Ciężko westchnęła i w pośpiechu zaczęła rozczesywać włosy, drewnianą szczotką z końskim włosiem. Była dla niej wyjątkowa bo dostała ją od Vincenta, a na jej wierzchniej części były wygrawerowane róże.
            Starając się ukryć swoje zdenerwowanie szła tłocznymi ulicami miasta Amer. Panował niesłychany smród, który był normą podczas tak upalnej pogody. Zapach spoconych ciał, odór wylewanych nieczystości do rynsztoków oraz najgorszy z tego wszystkiego – smród choroby i śmierci. Przez to, że ludzie wyrzucali śmieci bezpośrednio na ulicę oraz do rzeki, powodowało, że zarazy się szybko rozprzestrzeniały. Głównie dotyczyło to najbiedniejszych mieszkańców miasta, jednak coraz częściej atakowały także tych bogatszych. Chciała jak najszybciej dostać się do tego cholernego domu swojej siostry i jeszcze szybciej stamtąd wyjść. Przyspieszyła kroku i skręciła w stronę mostu, który prowadził do dzielnicy handlowej. Mąż Nancy był kupcem, więc mógł sobie pozwolić na zamieszkanie w tej dzielnicy. Strasznie ją to irytowało ponieważ Marco był strasznie zarozumiały i szczerze nienawidził wszystko co jest poniżej jego poziomu życia. Nie mogła zrozumieć jakim cudem ożenił się z Nancy. Podejrzewała, że może mu chodzić o karczmę i o zysk jaki ona przynosi. Jednak prawowitym dziedzicem był Vincent, więc nie miał nawet prawa położyć na niej swoich kupieckich łap. Tak rozmyślając minęła świątynię Misty, która była już prawie całkowicie udekorowana na zbliżające się święto. Zerknęła na młode dziewczyny, które oddały się całkowicie służbie swej patronce. Przez chwilę się zastanowiła czy by nie zrobić tak jak one, aby uniknąć małżeństwa. Jednak dość szybko wybiła ten pomysł z głowy, nie widząc siebie w świątynnych szatach. Po paru chwilach znalazła się pod domem swojej siostry. Wzięła parę głęboki wdechów i zastukała kołatką. Drzwi się powoli otworzyły i przywitała ją młoda służąca. W duchu wyklęła siostrę, że nie potrafi sobie poradzić bez służby. Weszła do salonu gdzie zgromiło ją ostre spojrzenie Nasty. Jej długie czarne włosy zostały upięte w wysoki kok. To uczesanie ją postarzało, wydłużając rysy twarzy. Miała na sobie ciemnogranatową suknię i bez problemu dało się zauważyć, że pod spodem jej talia była ściskana przez gorset. Mimowolnie się wzdrygnęła na myśl o tych katuszach dla uzyskania „idealnej” sylwetki. Na jej szyi wisiały perły, które wręcz stapiały się z jasną karnacją kobiety.
- Arten – odezwała się czarnowłosa. – Co ty masz na sobie? Nie masz żadnej lepszej sukni, niż to coś.
Ostatnie słowa miały w sobie odpowiedni nacisk, jednak zignorowała tą obelgę. Dumnie wpatrywała się w siostrę, mając nadzieję, że może tak ją wkurzy i ją odeśle do domu. Jednak kiedy się uśmiechnęła, poczuła, że coś jest nie tak. Obok niej pojawiła się służąca, trzymająca w ręce ciemnozieloną suknię.
- Chyba sobie żartujesz… - wycedziła, patrząc wielkimi oczyma na materiał. – W życiu tego na siebie nie założę.
- Ależ oczywiście, że założysz – chytry uśmiech nie znikał z twarzy Nasty.
- Matka nie miała nic przeciwko kiedy tak wychodziła, więc się nie przebiorę! – tupnęła nogą, nie dając za wygraną.
- Evera nic Ci nie mówiła, ponieważ to mi zleciła przygotowanie Ciebie.
Dziewczyna czuła, że zbiera się w niej złość, z powodu tej sytuacji i jej bezczynności. Jeszcze ani razu nie zdarzyło się, by jej matka zawzięła takie środki by ją wyswatać. Do tego jej siostra bez żadnego szacunku wymówiła imię rodzicielki. Wcześniej uważała, że Marco źle wpływał na Nasty, jednak nie podejrzewała, że aż tak. Poczuła jak służąca delikatnie ciągnie za rękaw, by za nią podążyła. Zrobiła tak, jednak ze względu na dziewczynę, która pewnie miałaby po tym nieprzyjemności. Po chwili znalazła się w pomieszczeniu, które zapewne było sypialnią właścicieli. Wzdrygnęła się na panujący porządek, który wręcz był nienaturalny dla tak osobistego miejsca jak to. Służąca cicho chrząknęła i wolną ręką wskazała na parawan.
- Widzę, że wszystko zostało misternie zaplanowane – westchnęła i zaczęła zdejmować suknię.
- Pani wszystko przygotowała na ten dzień – odpowiedział jej pozbawiony emocji głos dziewczyny.
Przerzuciła swoją suknię przez parawan, zastanawiając się jak ma się potoczyć obiad. Pewnie będzie musiała siedzieć obok jakiegoś podstarzałego kupca podobnego do Marca. Wzdrygnęła się na samą myśli zaczęła zakładać halkę, którą podała jej dziewczyna. Wyjrzała zza materiał, który ją przysłaniał i przyjrzała się służącej. Była dość niskiego wzrostu, a jej długie blond włosy zostały związane w warkocz. Wyglądała na młodszą od niej, jednak miała wrażenie, że jest bardziej doświadczona przez życie. Dziewczyna spojrzała na nią beznamiętnie.
- Czy w czymś panience pomóc?
- Nie – pokręciła głową, chcąc ukryć swoje zażenowanie.
Szybko schowała się za parawan i wyciągnęła rękę po materiał sukni. Jednak coś jej nie pasowało, więc spojrzała na swoją dłoń. Trzymała w niej gorset i poczuła jak wzbiera w niej przerażenie.
- Nie założę tego!
Od razu przy jej boku pojawiła się służąca i odebrała gorset. Przez chwilę pomyślała, że jednak ujdzie jej na sucho kiedy blondynka podeszła bliżej.

            Ledwo co stała na nogach przed lustrem, starając rozpoznać w odbiciu swoją osobę. Suknia podkreślała nienaturalną talię, ściskaną przez gorset. Dekolt był mniejszy, niż w sukienkach, w których obsługiwała klientów, jednak wydawało się, że pokazuje więcej. Krój nie był zbyt wyrafinowany i suknia lekko rozchodziła się poniżej bioder. Jak się bardziej przyjrzała to dopiero zauważyła, że zielony materiał był wyhaftowany czarną nicią. Jedyne co udało jej się wywalczyć to brak naszyjnika oraz rozpuszczone włosy.
- Przydałoby się wybielić twoją skórę.
Zaskoczona przeniosła wzrok na drzwi, gdzie stała jej siostra. Uśmiechała się z satysfakcją, co strasznie ją irytowało. Prychnęła pogardą.
- Nie dam się wysmarować jakimś mazidłem.
- Nie ważne – wzruszyła ramionami. – Gość zaraz tu będzie.
Powoli ruszyła za siostrą i całą swoją uwagę skupiła by zjeść cało ze schodów. Służąca wcisnęła na jej nogę dość ciasne pantofle. Jak na złość cały ciężar spadał na jej palce, które nieprzyzwyczajone do tego, zaczęły niemiłosiernie boleć. Z wielką ulgą znalazła się w salonie i usiadła na sofie. Dopiero po chwili zorientowała, że Marco siedzi obok niej. Był bardzo rosły i mocno opalony. Jego twarz pokrywała czarna broda, a włosy miał ułożone w nieładzie. W porównaniu do żony, wyglądał jakby był z innego świata. Dało się zauważyć, że ni w ząb do siebie nie pasują. Można powiedzieć, że natura Marca była taka sama jak jego wygląd. Na szczęście domowników, dość rzadko bywał w domu, spędzając większość czasu na podróżowanie ze swoją karawaną.
- Kto by się spodziewał zobaczyć Ciebie w takim stroju…
Poczuła jak po jej plecach przechodzą dreszcze na widok tego obleśnego uśmiechu. Uratowało ją pukanie do drzwi, chociaż czy można było to nazwać ratunkiem? Mężczyzna podniósł się i stanął obok żony, która była gotowa do przyjęcia gości. Pierwszy pojawił się siwy mężczyzna, wpierający się na lasce. Jego strój wskazywał na to, że musiał przed chwilą przybyć do miasta. Podróżny płaszcz oraz zabłocone buty to zdradzały.
- Gerfie! – krzyknął Marco i uścisnął mocno gościa. – Ile to lat się nie widzieliśmy?
- Ostatnie nasze spotkanie odbyło się na rozdrożu czerwonego i niebieskiego szlaku, jednak nie myśl, że przez ten czas zapomniałem jakim denerwującym byłeś facetem.
Po chwili wzrok starca padł na brunetkę i schylił głowę w przywitaniu. Arten nie mogła się obejść wrażeniu, że w jego oczach zobaczyła błysk. Nie podobało jej się to bo zawsze coś takiego było widywane u kupców, którzy wykonali dobry handel. Także kiwnęła głową i wtedy pojawił się drugi gość. Był to młodzieniec o rudych włosach, których niektóre kosmyki wydawały się ogłaszać swoją suwerenność wobec innych poprzez sterczenie w różne strony:
- Marco czy pamiętasz mojego syna Etnera?
- Jak mógłbym nie pamiętać – Zaśmiał się i poczochrał wspomnianego. – Chociaż jak ostatnio go widziałem to ledwo co potrafił usiedzieć na koniu.
Mężczyźni wybuchli śmiechem na samo wspomnienie, a rudy chłopak wydawał się także rozbawiony. Nawet nie poprawił swoich włosów i przywitał się z panią domu. Nasty dyskretnie spojrzała na siostrę, która rozumiejąc wszystko, powoli do nich podeszła.
- Pozwólcie, że przedstawię wam moją siostrę – Etner spojrzał zaciekawiony na wskazaną dziewczynę. – Arten.


______________________
To opowiadanie zostało dość dawno napisane i co jakiś czas dopisuję parę stron. Długo zastanawiałam się nad tytułem jaki mogę temu dziełu nadać i po długich rozważaniach padło na "Consolation". W sumie pomysł padł podczas słuchania piosenki o tej nazwie, a po poszukiwaniach tłumaczenia uznałam, że nawet pasuje. Chociaż kto wie co z tego dalej wyjdzie, ale w momencie gdzie zakończyłam pisanie już dobrze widoczne jest "pocieszenie". Przewiduję, że będą czasami sceny przeznaczone dla grona czytelników +16 jak i nie +18. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania oraz wystawiania konstruktywnej krytyki. Bardzo mi to pomoże w doskonaleniu swojego kunsztu pisarskiego. :)